Minął rok od znakomitego debiutu tego młodego duetu. Od tamtego czasu zdążyli zdobyć popularność, zgarnąć Fryderyka za najlepszy debiut fonograficzny, a nawet zagrać na Openerze. Dla mnie to nie są jednak wyznaczniki czy jest to dobry zespół. Ważna jest ich muzyka, a tę postanowiłem w końcu sprawdzić osobiście. Niedawno, bo 13 listopada ukazał się ich drugi album studyjny, w którym udowadniają, że na polskiej scenie electro popowej, a i jak sądzę indie rockowej nie mają sobie równych...
Ciepła i intrygująca, miejscami taneczna elektronika łączy się u nich z licznymi odniesieniami do rockowego grania, głównie za sprawą gitar czy nawet przełamywania kompozycji ostrzejszymi dźwiękami i znakomitym głosem Justyny Święs. Na plus na pewno trzeba obok naprawdę wciągających dźwięków zapisać też to, że nie ograniczają się tylko do anglojęzycznych tekstów, bo mają też kilka pisanych w rodzimym. Pół na pół to wszak najlepsza metoda. Przyznam jednak, że z miłą chęcią usłyszałbym ich materiał, zarówno starszy, jak i najnowszy w całości w wersji polskiej. Tym razem otwiera ją "Odyseusz". Utrzymany w wolnych tonacjach utwór, który nieco myli tytułem, bo Justyna śpiewa w nim po angielsku. Nawet wówczas, gdy kompozycja zaczyna przyspieszać jest wolniej i smutniej niż na poprzednim albumie. Chłodne, niczym z lat 80, są też dźwięki które czekają w "Blue Flower". Łatwo też zauważyć, że głos Justyny jest głębszy i mocniejszy.
Po nim pojawia się także zakorzeniony w latach 80, ale i zdecydowanie żywszy polskojęzyczny "Możliwość Wyspy". Kawałek jest bardzo przebojowy, choć nie dorównuje swoją siłom numerom z poprzedniczki. Znakomicie wypada skoczny i jednocześnie dość mroczny w tonacji "Dark Side". Ten ponad ośmiominutowy utwór to jedna z najciekawszych rzeczy na ich drugim albumie. Bardzo jestem ciekaw jakby zabrzmiał w pełnym instrumentarium opartym o gitary i perkusję (powiedzmy w stylu Nine Inch Nails). Niestety musi wystarczyć wersja napędzana loopami i klawiszami. Ba! Instrumentalna partia robi wręcz znakomite wrażenie. Zupełnie przypadkiem jak sądzę, końcówka zaś wyszła jakby została wyrwana z motywu przewodniego Doktora Who. Drugim polskojęzycznym jest świetny, ale gorzki "Kocham Być z Tobą". Więcej bitu i synthpopowego zacięcia pojawia się w "Don't Be Afraid", w którym Justyna znów śpiewa po angielsku. Radosne dźwięki bynajmniej nie czekają w "Love" - jest wolno, smutno, przejmująco i przedziwnie wręcz gorzko. Skąd u tych młodych ludzi tyle goryczy? Oczywiście, nie chodzi mi oto, że mają śpiewać i grać o motylkach, kolorze różowym czy o tym, że jest pięknie. Bo wcale nie jest - wszyscy o tym wiemy i przekonujemy się o tym w wielu sferach naszego życia na każdym kroku. W stosunku do pierwszej, znacznie żywszej i cieplejszej płyty, to po prostu jest zmiana, nie tyle w ciekawym i dobrym kierunku, ile drastycznym.
Chłód przebija się nawet w wybranym na singiel znakomitym "Nie Gotujemy". Jest co prawda bardziej w duchu swojej poprzedniczki, ale w kontekście całości, nie brakuje tutaj smutku i gorzkiego smaku. Można wręcz powiedzieć, że wręcz panuje tu klimat znudzenia - takiego jakie miewa każdy z nas w szare, depresyjne jesienno-zimowe dni. To zdecydowanie nie przypadek, ze ta płyta wyszła właśnie w tym czasie. "Nightmare" to kolejna kompozycja na drugim albumie duetu, który wcale nie chce ocieplić swojego wizerunku. Skoczny bit i żwawsze elektroniczne wstawki w połączeniu z wolnym, smutnym tłem i zbliżonym linią wokalną śpiewem Justyny nawet nie próbuje zmieniać kierunku na jaki postawili na "See You Later". Przedostatni, znakomity "Sama wkracza w pustkę" jest wręcz w tonach funeralnych. Brzmi jak pożegnanie, ale jest jeszcze jeden utwór noszący tytuł "Tide Of Time". Jedyny w tej części albumu, który jest napisany w nieco cieplejszych i żywszych barwach czy też raczej dźwiękach. Dużo tutaj w tym kierunku robią symfoniczne rozwinięcia i nieco szybszy, walczykowaty ton całości.
The Dumplings postąpiło bardzo ryzykownie wydając swój drugi album tak szybko, ale jednocześnie duet umiejętnie pokazał, że doskonale odnajduje się w dwóch różnych odsłonach - żywej, ciepłej i wręcz tanecznej oraz w mrocznej, chłodnej, a przede wszystkim refleksyjnej. To nie tylko świadczy o dojrzałości i pomyśle na jaki ma na siebie The Dumplings, ale także o tym, że nie boją się tych dwóch różnych oblicz pokazać. Wiele grup, które by w podobny sposób postąpiła przepadła by z kretesem. The Dumplings jednak postąpiła bardzo odważnie decydując się właśnie na taki krok. Rezultat jest bowiem znakomity, gorzki, ale jednocześnie niezwykły. Przewrotny wydaje się też być tytuł drugiego albumu - zupełnie właśnie jakby powiedzieli to, co mieli do powiedzenia i teraz się żegnali. Po co bowiem przedłużać coś co jest skończone i idealne? Z drugiej strony, młodzi artyści, którzy nie podążają za trendami, wyłamują się z nich, czerpią garściami z dawno minionego i jednocześnie tworzący coś własnego i oryginalnego, to już rzadki widok. Mam nadzieję, że jednak nie jest to ich ostatnia dźwiękowa podróż - poprosiłbym jednak o oddech między kolejnymi dźwiękami i więcej różnorodności na kolejnych płytach. Warto sprawdzić ją samemu i skonfrontować te nastroje samemu - odważycie się? Ocena: 8/10
Po nim pojawia się także zakorzeniony w latach 80, ale i zdecydowanie żywszy polskojęzyczny "Możliwość Wyspy". Kawałek jest bardzo przebojowy, choć nie dorównuje swoją siłom numerom z poprzedniczki. Znakomicie wypada skoczny i jednocześnie dość mroczny w tonacji "Dark Side". Ten ponad ośmiominutowy utwór to jedna z najciekawszych rzeczy na ich drugim albumie. Bardzo jestem ciekaw jakby zabrzmiał w pełnym instrumentarium opartym o gitary i perkusję (powiedzmy w stylu Nine Inch Nails). Niestety musi wystarczyć wersja napędzana loopami i klawiszami. Ba! Instrumentalna partia robi wręcz znakomite wrażenie. Zupełnie przypadkiem jak sądzę, końcówka zaś wyszła jakby została wyrwana z motywu przewodniego Doktora Who. Drugim polskojęzycznym jest świetny, ale gorzki "Kocham Być z Tobą". Więcej bitu i synthpopowego zacięcia pojawia się w "Don't Be Afraid", w którym Justyna znów śpiewa po angielsku. Radosne dźwięki bynajmniej nie czekają w "Love" - jest wolno, smutno, przejmująco i przedziwnie wręcz gorzko. Skąd u tych młodych ludzi tyle goryczy? Oczywiście, nie chodzi mi oto, że mają śpiewać i grać o motylkach, kolorze różowym czy o tym, że jest pięknie. Bo wcale nie jest - wszyscy o tym wiemy i przekonujemy się o tym w wielu sferach naszego życia na każdym kroku. W stosunku do pierwszej, znacznie żywszej i cieplejszej płyty, to po prostu jest zmiana, nie tyle w ciekawym i dobrym kierunku, ile drastycznym.
Chłód przebija się nawet w wybranym na singiel znakomitym "Nie Gotujemy". Jest co prawda bardziej w duchu swojej poprzedniczki, ale w kontekście całości, nie brakuje tutaj smutku i gorzkiego smaku. Można wręcz powiedzieć, że wręcz panuje tu klimat znudzenia - takiego jakie miewa każdy z nas w szare, depresyjne jesienno-zimowe dni. To zdecydowanie nie przypadek, ze ta płyta wyszła właśnie w tym czasie. "Nightmare" to kolejna kompozycja na drugim albumie duetu, który wcale nie chce ocieplić swojego wizerunku. Skoczny bit i żwawsze elektroniczne wstawki w połączeniu z wolnym, smutnym tłem i zbliżonym linią wokalną śpiewem Justyny nawet nie próbuje zmieniać kierunku na jaki postawili na "See You Later". Przedostatni, znakomity "Sama wkracza w pustkę" jest wręcz w tonach funeralnych. Brzmi jak pożegnanie, ale jest jeszcze jeden utwór noszący tytuł "Tide Of Time". Jedyny w tej części albumu, który jest napisany w nieco cieplejszych i żywszych barwach czy też raczej dźwiękach. Dużo tutaj w tym kierunku robią symfoniczne rozwinięcia i nieco szybszy, walczykowaty ton całości.
The Dumplings postąpiło bardzo ryzykownie wydając swój drugi album tak szybko, ale jednocześnie duet umiejętnie pokazał, że doskonale odnajduje się w dwóch różnych odsłonach - żywej, ciepłej i wręcz tanecznej oraz w mrocznej, chłodnej, a przede wszystkim refleksyjnej. To nie tylko świadczy o dojrzałości i pomyśle na jaki ma na siebie The Dumplings, ale także o tym, że nie boją się tych dwóch różnych oblicz pokazać. Wiele grup, które by w podobny sposób postąpiła przepadła by z kretesem. The Dumplings jednak postąpiła bardzo odważnie decydując się właśnie na taki krok. Rezultat jest bowiem znakomity, gorzki, ale jednocześnie niezwykły. Przewrotny wydaje się też być tytuł drugiego albumu - zupełnie właśnie jakby powiedzieli to, co mieli do powiedzenia i teraz się żegnali. Po co bowiem przedłużać coś co jest skończone i idealne? Z drugiej strony, młodzi artyści, którzy nie podążają za trendami, wyłamują się z nich, czerpią garściami z dawno minionego i jednocześnie tworzący coś własnego i oryginalnego, to już rzadki widok. Mam nadzieję, że jednak nie jest to ich ostatnia dźwiękowa podróż - poprosiłbym jednak o oddech między kolejnymi dźwiękami i więcej różnorodności na kolejnych płytach. Warto sprawdzić ją samemu i skonfrontować te nastroje samemu - odważycie się? Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz