czwartek, 3 grudnia 2015

Dawid Podsiadło - Annoyance And Disappointment (2015)


Mówi się, że czas leczy rany. Parafrazując to stwierdzenie, można by powiedzieć, że czas pozwala niektórych ludzi docenić po jakimś czasie. Bardzo się zdenerwowałem postawą i debiutancką solową płytą Dawida Podsiadło. Debiut jego zespołu Curly Heads kupił mnie z miejsca. Postanowiłem dać też szansę jego solowym dokonaniom, a zwłaszcza jego drugiemu solowemu materiałowi, który zawiera bardzo ciekawy kawałek "W dobrą stronę". Szkoda tylko, że jest to jeden z nielicznych polskojęzycznych kompozycji...

Choć wciąż młody wiekiem, bo Dawid ma obecnie dwadzieścia trzy lata, nie uważa, żeby sukces zawrócił mu w głowie. Spokojnie robi swoje nie oglądając się na innych, jednakże na pewno można powiedzieć, że chłopak dojrzewa jako muzyk, tekściarz i osobowość. Przyznał nawet, że po polsku trzeba umieć pisać, ale nie zawsze mu to wychodzi, dlatego sięga po angielski. To duża zmiana w stosunku do kategorycznego stwierdzania, że po polsku nie da się nic napisać i że został do niego zmuszony. Na tej płycie, nawet przy wciąż minimalnej ilości ojczystego języka, dowodzi, ze wcale tak być nie musi. Do tego jeszcze ta ironiczna okładka najnowszego albumu, w której Dawid ubrany w lamparcią skórę przygrywa sobie jakieś archaicznej, chyba renesansowej odmianie harfy. Czysta ironia!* Jak przekładają się te spostrzeżenia na muzykę zawartą na "Annoyance And Disappointment"?

Na początek "Sunlight - Intro", czyli niespełna dwuminutowy ambiencik z odrobiną wokalu Dawida. Moim zdaniem niepotrzebny, ale zaraz po nim wchodzi delikatny i sympatyczny "Forest", który może się spodobać przede wszystkim ciepłym brzmieniem i ładnym wykorzystaniem smyków. Nieco inny, bardziej skoczny, trochę taneczny kawałek? Proszę bardzo - "Block". Polski numer to "Pastempomat". Muzycznie jak na moje nic wielkiego, ale za to jest niezły tekst, który w innej aranżacji wypadałby świetnie. Ciekawy jest "Byrd", który brzmi trochę jakby Dawid ukradł go Robertowi Plantowi z sesji ostatniej płyty. Znakomicie przełamuje się w rockową napędzaną gitarami i klawiszami jazdę w ostatniej minucie. Dawid - używaj częściej rocka, bo ambienty i łagodne brzmienia to nie Twoja bajka! Klawiszowe wejście otwiera "Cashew/161644", w którym znów jest spokojnie, rzewnie i w moim odczuciu może nawet nie nudno, ale jakoś to wszystko brzmi znajomo. Rożnica polega na tym, że tę płytę nagrał Polak, a nie smutny dwudziestparoletni Brytyjczyk, który dokooptował sobie kilku muzyków, by wzbogacić proste gitarowe smędzenia na akustyku. 

Najmocniejszym akcentem płyty jest polskojęzyczny "W dobrą stronę", gdzie Dawid pokazuje, że potrafi nie tylko dobrze pisać, ale i dobrze i w dodatku ciekawie śpiewać. Charakternie, zadziornie. Może warto by na kolejnej płycie pomyśleć o większej ilości takich numerów? Po polsku jest tez "Bela". Troszkę lżejszy i bardziej gitarowy. Także brzmiący znakomicie. Niestety zaraz po nim wraca w "Eight" do smętnych melodii i angielskiego. Fajnie wypada anglojęzyczny "Son of Analog", który pulsuje dobrą perkusją, basem i wtórującym im pianinem. Ciekawe jest rozłamanie z elektronicznym wtrętem w środkowej części, w której to już zostajemy aż do końca i do mocnego skocznego zakończenia. Ponownie - więcej takich kawałków! Słabiej znów jest w "Where Did Your Love Go", który przypominać może co bardziej wymuszone fragmenty z ostatnich płyt U2 i wokale Bona, w którym więcej słychać męczenia niż dobrej linii i emocji. Dawid ma świetny głos i tu także go pokazuje, jednak oczekiwałbym od niego czegoś innego niż właśnie męczenia się, chlipania i siłowej chrypki dla uwydatnienia smutku. Cieplejszy pod względem muzycznym jest "Focus". Tu także śpiewa po angielsku, ale wolę gdy śpiewa wyżej niż gdy robi to, co w poprzednim. Ze smutnych, łagodniejszych, znów trochę zahaczających o ambient jest przedostatni "Four Sticks". Tu swoim głosem i zawartymi emocjami Podsiadło naprawdę potrafi oczarować. Krótko po nim chwila ciszy i gitarowy dodatek jak sądzę będący czymś w rodzaju outro. Podobnie jak w przypadku intro według mnie niepotrzebne. Jest jeszcze "Goodnight". Kolejna płaczliwa, ambientowa ballada, w której Dawid lamentuje myśląc, że jest Bonem. Trochę się zgrywam, ale naprawdę lepiej wychodzi mu bardziej zadziorne, nawet w wyższych rejestrach niż coś, co niestety nie jest falsetem.

Miałem oczekiwania wobec tej płyty i ciesze się, że znalazło się na niej więcej miejsca dla polskojęzycznych numerów. Cieszy mnie, że znalazło się na niej miejsce dla wielu ciekawych dźwiękowych eksperymentów, a nawet dla gitarowego grania. Dobrze by jednak było, by na płytach Dawid zdecydował się bardziej na jeden ton - pomieszanie płaczliwych, wręcz smętnych numerów z bardziej żywiołowymi, przebojowymi kompozycjami nie działa na korzyść materiału. Podobnie sprawa ma się jego wokalu. Chłopak ma ogromną skalę głosu i znakomicie nią operuje, ale dziwnie słucha się go kiedy jęczy, a znacznie przyjemniej kiedy pozwala swoim strunom głosowym zaśpiewać coś wyżej, ostrzej, zadziorniej, nawet z chrypką, którą tutaj wolał użyć do kawałków, które mógłby nagrać młodszy, nieżyjący już Joe Cocker. To ostatnie zdanie to także swoistego rodzaju zgrywa, bo słychać tu dużą wrażliwość i dojrzałość, znacznie ciekawszą niż na poprzednim, debiutanckim krążku, jednak ja po wielkim zaskoczeniu Curly Heads i singlowym utworze czuje się trochę oszukany i cóż... zawiedziony. Ocena: 7/10


* Jak się okazuje okładka została sporządzona z obrazu Juliusa Kronberga "David och Saul" z 1885 roku. A Dawid z obrazu tylko przypomina Dawida Podsiadło. Jakaś reinkarnacja? Ponadto wychodzi na to, że harfa nie jest renesansowa, a starożytna - najprawdopodobniej perska. Poniżej obraz w całej okazałości:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz