Dziesiąty album studyjny Hiszpanów z Dark Moor stoi w opozycji do wcześniejszych dokonań grupy. Odcina się od symfonicznego brzmienia, które zdominowało ich ostatnie płyty, otwiera się bardziej na progresywne rejony, a przede wszystkim jest eksperymentem ze stylistyką nie tylko power metalu, ale także muzyki progresywnej. Czy "Project X" to udany eksperyment? Sprawdźmy!
Zmianę widać już na okładce. Zrezygnowano zarówno z fantastyczno-mitologicznych postaci, jak i romantycznych obrazów, na rzecz grafiki przedstawiającej chłopca przypatrującego się statkowi kosmicznemu, który odbija się w jeziorze. Również wzornictwo liter jest zupełnie inne niż dotychczas. Najnowszy album w odróżnieniu do wcześniejszych jest konceptem opowiadającym o spotkaniu z życiem pozaziemskim, jak również będący próbą wyjaśnienia - co jest po drugiej stronie, kiedy przychodzi nam odejść z tego świata, by znaleźć się w innym. W formie power metalowej wyszłoby to banalnie, ale Dark Moor pokusiło się o pokazanie, że są zespołem z prawdziwego zdarzenia, który nie boi się eksperymentów. Dlatego też zderzenie z tym albumem dla wielu może być ogromnym zaskoczeniem. Orkiestracje poszły niemal w odstawkę, bardziej postawiono na klimat i przede wszystkim złagodzono nieco brzmienie, na rzecz ciekawych i niespotykanych wcześniej w twórczości tej grupy rozwiązań muzycznych, takich jak dodanie chóru gospel.
Na początku płyty zostajemy przeniesieni do listopada 3023 roku. Taki właśnie nosi tytuł elektroniczna uwertura, która kapitalnie wprowadza w "Abduction". Orkiestra w tym utworze stanowi jedynie tło, a nie przedłużenie gitar. Po chwili zaczyna się główna część utworu - dość szybka, ale dzięki lżejszemu brzmieniu perkusji i wolnego tempa sprawiająca wrażenie bardziej progresywnego, idąc nawet dalej nieco popowego. Ciekawego efektu dodają złowrogie tony wygrywane przez klawisze jak i chór. Ten dostaje więcej miejsca w bardzo dobrym "Beyond the Stars". Warto zwrócić jak power metalowe patenty sprawdzają się w złagodzonej wersji - nie ma tu popisów gitarowych, powciskanych wszędzie solówek czy nadmiaru pompatyczności. Szybszy i bardziej melodyjny "Conspiracy Revealed" ponownie stawia na klimat i nie brakuje w nim chóru, który znakomicie sprawdza się w kapitalnym "I want to Believe". Ten niezwykły, bardzo łagodny z początku utwór to nie tylko przejmująca ballada, ale także coś w rodzaju modlitwy w wykonaniu chóru gospel i oczywiście Alfreda Romero, wokalisty Dark Moor.
Po niej pojawia się "Bon Voyage!" najbardziej zbliżony do power metalowych korzeni utwór na albumie, jednakże niektóre rozwiązania ponownie zwracają uwagę na progresywne rozwiązania, aniżeli na power metal senso stricto. Tu także dużą rolę odgrywa chór. Kto by się spodziewał, że Dark Moor jest w stanie zaskoczyć czymś tak odmiennym! Ile tutaj oddechu i świeżości wniesionej do skostniałych form power metalu - brawa! "The Existence" to siódma kompozycja, która również nie stroni od power metalowych korzeni, jednak znów celuje się w bardziej progresywne brzmienia. To także bardzo udany i przebojowy numer, który potrafi zostać w głowie na dłużej - a to w tego typu muzyce niestety coraz rzadsze doświadczenie. Drugą, jakby modlitwą jest hymnowy "Imperial Earth", który zaskakuje rozmachem i jak sądzę nie przypadkowym nawiązaniem tak w muzyce, jak i w pewnym sensie w tekście utworu do dylogii Zilltoida Devina Townsenda. Znakomicie wypada szybki "Gabriel" w którym powtórzony zostaje riff, który pojawiał się we wcześniejszych utworach. Finał konceptu to "There's Something in the Skies", w którym co prawda może trącić banałem w tekście, ale pod względem muzycznym jest naprawdę niezły.
Rozszerzona wersja płyty zawiera jeszcze pięć numerów będącymi nowymi wersjami kawałków z płyt "The Hall of the Olden Dreams" oraz "The Gates of Oblivion". Wszystkie zrealizowano tak, by stylistycznie pasowały do "Project X", choć nie wiążą się w żaden sposób z historią przedstawioną na albumie. Skłonny jestem nawet powiedzieć, że ta dodatkowa płyta jest nawet ciekawsza niż główna. Jest bardzo ciekawa interpretacja "In the Heart of the Stone" przypominająca trochę obecną orkiestrową inkarnację Blind Guardian. Podobnego podejścia nie brakuje w "Maid of Orleans" czy w bardzo dobrym "Nevermore". Zarówno ten, jak i poprzedni stylistycznie tworzy właśnie taki pomost między obiema płytami. Bardzo dobrze wypada "A New World", klasyczny już wręcz przykład europejskiego power metalu, który na nowym brzmieniu zyskał na epickości. Całość zaś wieńczy "Somewhere In Dreams", który w nowej wersji znów może przypominać Blind Guardian, choć odnoszę wrażenie, że w porównaniu do najnowszej płyty Niemców, Hiszpanom granie w ten sposób wychodzi lepiej. Dzieje się tak ponieważ sięgnęli po już istniejący utwór, a nie tworzyli czegoś nowego co byłoby przepakowane efektami i dodatkami.
Najnowszy album Dark Moor oczywiście niczym odkrywczym nie jest, ale słucha się go przyjemnie i jego dużym plusem jest to, że nie próbuje na siłę być kolejnym powtarzalnym epickim power metalowym krążkiem. Tutaj akcenty zostały przesunięte w nieco inną stronę, Dark Moor postanowił poeksperymentować, co wyszło im nieźle, choć nie jestem też przekonany czy powinni tę ścieżkę kontynuować. Jest świeżo, czuć tu oddech, ale z drugiej strony nie jest to odpowiedni kierunek dla bądź co bądź power metalowego zespołu. Odświeżenie stylu jest jak najbardziej wskazane, ale wchodzenie w ciepłe, wręcz popowe brzmienia, które dodatkowo są wymieszane z progresywnym zacięciem to jednak nie najlepszy sposób. Album cieszy, ale po kilku odsłuchach może się szybko znudzić. Fani Hiszpanów będą zaskoczeni, podobnie jak Ci, którzy dotąd nie mieli z nimi styczności, Ci zaś co nigdy za nimi nie przepadali raczej też nie przekonają się do nich tym albumem. Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz