poniedziałek, 25 stycznia 2016

Wydział Filmowy XXV: Star Wars - The Force Awakens OST (2015)


Doczekaliśmy się - siódmy epizod zawitał do kin. Jak to zwykle bywa: najnowsza odsłona podzieliła fanów. Są przeciwnicy i zwolennicy, ale przede wszystkim są Ci, którzy się bali i jednocześnie starali się pokładać duży kredyt zaufania w Disneyu i w Abramsowi, znanym także ze wskrzeszenia... Star Treka. Z ulgą mogę donieść, że należąc do grupy sceptycznej, ale wierzącej że się uda - najnowsza część mojej ulubionej gwiezdnej sagi jest bardzo dobra. Nieco inaczej sprawy się mają z muzyką napisaną przez weterana Johna Williamsa, który poszedł nieco na łatwiznę. O ścieżce dźwiękowej, wrażeniach z filmu, punktach widzenia i spekulacjach czas najwyższy napisać w poniższej dwudziestej piątej odsłonie Wydziału Filmowego. Tradycyjnie ostrzegamy przed potencjalnymi spojlerami dotyczącymi fabuły!

Kiedy ogłoszono kasację Expanded Universe, dziś określanego mianem "Legend" nie ukrywałem, że było mi smutno, ale nie czułem żalu. Nie zabrano nam przecież tych książek i gier, a co za tym idzie nie powiedziano, że nie możemy już ich czytać, grać oraz o nich rozmawiać. Wręcz przeciwnie! Dano możliwość poznawania nowego kanonu na równi z tym, który większość z nas doskonale już zna. Tym bardziej, że dużo rzeczy jest i zapewne będzie zapożyczane z EU. Doskonale widać to na przykładzie najnowszego epizodu, pierwszego od dziesięciu lat epizodu sagi, a także pierwszego od ponad trzydziestu lat pełnoprawnego i w dodatku kinowego dalszego ciągu wydarzeń, które poznaliśmy w "Powrocie Jedi", czyli chronologicznie szóstej części "Gwiezdnych Wojen". Zamiast Chewbacki, którego śmierć w "Mrocznym Przypływie" z cyklu "Nowa Era Jedi" wzbudziła ogromne kontrowersje ginie najlepszy, najbardziej uroczy przemytnik galaktyki Han Solo. Syn Hana i Lei Jacen Solo, który przeszedł na Ciemną Stronę Mocy stając się Darthem Caedusem w cyklu "Dziedzictwo Mocy" to nikt inny jak filmowy Kylo Ren, czyli Ben Solo (notabene syn Hana i Lei). Luke Skywalker, którego w nowym filmie bohaterowie poszukują po tym jak udał się na wygnanie, z kolei w "Legendach" też przecież musiał udać się na wygnanie w cyklu "Przeznaczenie Jedi". Sama fabuła siódmego epizodu jest z grubsza zapożyczona z czwartej części, która naturalnie jest nadal kanoniczna. Takich przykładów można by mnożyć, ale sprawa rysuje się jasno - twórcy mrugają do nas na każdym kroku, przypominając, że choć historię tworzą od nowa to wciąż są to te same "Gwiezdne Wojny", które pokochaliśmy.

Po raz siódmy muzykę napisał niezastąpiony John Williams, dziś już coraz rzadziej nagrywający nowe partytury osiemdziesięciotrzyletni kompozytor, bez którego nie mielibyśmy wciąż przyprawiającej o ciarki fanfary z motywu przewodniego. Sam fakt, że Williams zdecydował się wrócić do "Gwiezdnych Wojen" to przecież także ewidentne mrugnięcie okiem do najwierniejszych fanów. Co ciekawe, do nadchodzącego spin-offa "Rogue One" muzykę napisze Alexandre Desplat, znany choćby z muzyki do dwóch ostatnich odsłon "Harry'ego Pottera". Prawdopodobnie będzie podobna sytuacja jak w przypadku "Jurassic World", gdzie Willamsa w bardzo udany sposób zastąpił Giacchino. Nie wiadomo też jeszcze czy do kolejnych regularnych epizodów Williams także będzie tworzył muzykę, ale póki co warto przysłuchać się temu, co maestro przygotował na potrzeby nowego filmu. Zanim jednak do niej przejdziemy do muzyki, jeszcze kilka słów o samym filmie. "Przebudzenie Mocy" podobnie jak "Świat Jurajski" to film zrealizowany z szacunkiem do poprzednich odsłon, nowocześnie i przy tym bardzo atrakcyjnie.

Chewie, we're home!

Można się dopatrzeć dziur w scenariuszu, ale w tym wypadku wynikają one z faktu, że w ramach nowego kanonu nie wiemy mnóstwa rzeczy. Strzępki, które zostały podane w filmie dla wielu są niejasne i mylące *. Pod względem aktorskim nowy epizod jest bardzo udany i mam na myśli nie tylko czarującą starą obsadę, czyli Harrisona Forda i Carrie Fisher, ale także, a może przede wszystkim, nowych młodych aktorów. Znakomicie poradziła sobie Daisy Ridley (Rey) tworząc wiarygodną i silną postać kobiecą, zaskakująco dobrze wypadł John Boyega (Finn), który w momencie pojawienia się pierwszego trailera budził kontrowersje dorównujące znienawidzonemu Jar Jarowi, czy wreszcie kapitalnie moim zdaniem wypadł (zarówno w masce jak i bez) Adam Driver (Kylo Ren), który potrafił pokazać zarówno charyzmatycznego i budzącego grozę adepta Ciemnej Strony Mocy zapatrzonego w czyny swojego dziadka Dartha Vadera, jak i rozchwianego emocjonalnie wciąż poszukującego swojej ścieżki niemalże nastolatka (Ben ma około trzydziestki), który ciska zabawkami i wydziera się w wniebogłosy gdy coś mu nie wychodzi. Scena w której szturmowcy cofają się w korytarz z którego właśnie wyszli, słysząc kolejny napad szału swojego dowódcy to po prostu majstersztyk. Ciekawie wypada też Oscar Isaacs (Poe Dameron), który mam nadzieję w kolejnych epizodach będzie mógł swoją postać rozwinąć, bo razem z fenomenalnym astromechem BB-8 jest kimś w rodzaju kumpla, z którym po prostu chce się zaprzyjaźnić, a kimś takim w EU zawsze był dla mnie Wedge Antilles, który jako jeden z głównych bohaterów cyklu "X-Wingi" zawsze kradł wszystkie sceny innym postaciom. Znakomicie i zarazem w bardzo wyważony sposób połączono praktyczne efekty specjalne z najnowszymi nowinkami technologicznymi, co jeszcze mocniej przypomina o tym, że ten film powstał w oparciu o miłość do oryginalnej trylogii, jednocześnie skutecznie zmazując niesmak związany z "zielonym tłem", które zdominowało trylogię prequelową. Przyznam się bez bicia - "Przebudzenie Mocy" nie są takimi "Gwiezdnymi Wojnami" o jakich marzyłem **, ale z całą pewnością są "Gwiezdnymi Wojnami", które porwały mnie w swój niesamowity świat, do którego nadal będę wracał z utęsknieniem.


Początek to oczywiście słynny motyw i charakterystyczne napisy, a następnie na ekranie pojawia się... gwiezdny niszczyciel, który tym razem inaczej niż w czwartym epizodzie zasłania całą planetę. Desant na Jakku, gdzie zaczyna się historia to połączenie zarówno dźwięków delikatnych, jak i kapitalnych marszowych fragmentów odnoszących się do Najwyższego Porządku. Po znakomitym mocny początku pojawia się "The Scavenger", odnoszący się do postaci Rey. Łagodniejszy, ale nie stroniący od mrocznych, tajemniczych tonów, ale także świetnego rozwinięcia przywodzącego trochę na myśl oryginalny motyw, który stał się charakterystyczny dla rodziny Skywalkerów (do którego zresztą Williams parokrotnie na najnowszym wraca). Bardzo dobrze wypada "I Can Fly Anything" ilustrujący ucieczkę pilota Ruchu Oporu Poe Damerona z niszczyciela Najwyższego Porządku w której pomaga mu nawrócony szturmowiec FN-2187 (numer celi Lei!), czyli Finn. Czarująca, jak sam robot astromechaniczny BB-8 jest seria utworów pokazująca poznanie Rey z sympatycznym robocikiem oraz Finnem, czyli kolejno "Rey meets BB-8", "Follow Me" i motyw przewodni nowej i przede wszystkim silnej bohaterki kobiecej "Rey's Theme". Ten ostatni, bardzo zresztą udany, powtarza i rozwija motyw z "The Scavenger".

Spotkanie z kupą złomu, czyli frachtowcem YT-1300 znanym jako "Sokół Millenium" to oczywiście utwór "The Falcon". Rey i Finn efektownie i skutecznie uciekają nim przed myśliwcami TIE lawirując między szczątkami pozostałymi po Bitwie o Jakku, która odbyła się rok po słynnej Bitwie o Endor. Tu także po raz pierwszy pojawia się słynny motyw "Binary Sunset" kojarzony przede wszystkim z Skywalkerami. "Sokół" zostaje przechwycony przez inny statek, który okazuje się być nowym środkiem transportu Hana Solo (bo "Sokoła" skradziono w czasie Bitwy o Jakku). Pod żartobliwym tytułem "That Girl with the Staff" kryje się właśnie scena, w której Rey i Finn chowają się pod pokładem "Sokoła" w obawie przed szturmowcami, a wpadają na Hana i Chewbackę. Williams lubi tytuły zwierzęce i tak do szczurów i mrówek (z Indiany Jonesa) dołączyły Rathary. Spokrewnione z Saarlackiem potwory, które wymknęły się naszemu ulubionemu przemytnikowi z klatek, gonią naszych bohaterów po pokładzie nowego statku Hana próbując pożreć wszystko co się rusza. A gdy "Sokół" wskoczy w nadświetlną prosto z hangaru (!) czeka nas kilka lżejszych numerów. Spokojny 'The Finn's Confession" w której wyjaśnia, że jest byłym szturmowcem, co ciekawe utwór przypomina trochę fragmenty z "Ataku klonów" podczas których Anakin podrywał Padme. Trochę jak wyjęty z Indiany Jonesa jest "Maz's Counsel", a wszystko przez tajemniczość, którą roztacza Maz Kanata, przemytniczka i właścicielka pałacu na Tokodanie, a także przyjaciółka Hana Solo. Tu także usłyszeć można wspomniany już motyw kojarzony z Skywalkerami (w kontekście wizji, której doświadcza Rey przy dotknięciu miecza świetlnego Anakina i Luke'a wydaje się to być nie przypadkowe, jeśli Rey miałaby być córką Luke'a).


Następujący po nim łagodny, ale niepokojący "The Starkiller" wprowadza nam do historii większą od obu Gwiazd Śmierci stację bojową Najwyższego Porządku, choć zupełnie się nie wyróżnia. Dobrze wypada za to nieco szybszy i jeszcze bardziej złowrogi "Kylo Ren Arrives at the Battle". Mroczne motywy z początku filmu zostają powtórzone w "The Abduction" stanowiący także ciekawą parafrazę fragmentów z "Zemsty Sithów" gdy Anakin stawał się Vaderem, a z kolei w "Han And Leia" zostaje przywołany motyw miłosny znany z "Imperium kontratakuje" i wspomniany już wcześniej motyw Skywalkerów. Nowością jest tutaj motyw Ruchu Oporu, który znajdzie swoje odbicie w bardzo udanym "March of the Resistance", który ze słynnym "Imperial March" ma niewiele wspólnego. Równie podniosły, ale także dużo radośniejszy, nie budzący grozy, a niosący nadzieję. Prawdopodobnie to właśnie on zostanie najbardziej zapamiętany z tego soundtracku, nie tylko przeze mnie, ale także pozostałych fanów, choć nigdy nie osiągnie równie kultowego statusu jak właśnie "Imperial March".  Swój motyw przewodni otrzymał także Najwyższy Wódz Snoke, którego w siódmym epizodzie widzimy kilkukrotnie, choć póki co jedynie jako hologramową tajemniczą postać. Mroczny, złowrogi chóralny motyw to nic innego jak delikatnie zmodyfikowany motyw Dartha Plagiuesa, który można było usłyszeć w trzecim epizodzie podczas scen w operze, gdy Kanclerz Palpatine aka Darth Sidious kusił Anakina snem o potędze i opowieścią o swoim Mistrzu (co dla wielu jest sygnałem, że Snoke to właśnie odrodzony Plaguies, ale zanim dostaniemy potwierdzenie, wyjaśnienie lub zaprzeczenie tej teorii, uważam, że wyszło to ze zwykłego lenistwa Williamsa).

Finał filmu obrazuje szybki i mroczny "On the Inside" i "Torn Apart" w którym jest spokojnie, choć nie stroni się od mroczniejszych tonów czy kapitalnego rozwinięcia przywodzącego trochę na myśl "The Battle of Heroes" z epizodu trzeciego wymieszanego z motywem Skywalkerowskim. Kontynuowany jest w "The Ways of the Force" który ponownie nie stroni od motywu Skywalkerów, mrocznych tonów i efektownego rozwinięcia obrazującego dramatyczny pojedynek na miecze świetlne między Rey a Kylo Renem. Jest też udane "Scherzo for X-Wings" będące wariacją na temat motywu... Skywalkerów. Wypadające efektownie, choć w filmie niemal niesłyszalne. Zwieńczenie rozbito na dwa utwory "Farewell and the trip" oraz "The Jedi Steps and Finale" towarzyszące zakończeniu podczas którego Rey dociera na planetę Ach-To, gdzie ukrył się Luke Skywalker (obowiązkowo w obu przywołany motyw Skywalkerów) i napisom końcowym.


O ile film bardzo mi się podobał i sprawił, że znów z wypiekami na twarzy przeżywałem przygody w najsłynniejszej galaktyce (i będę je śledził i przeżywał przez kolejne lata) o tyle z muzyką Williamsa jest spory problem. Całości słucha się przyjemnie, ale nie wywołuje takich emocji jak soundtracki z oryginalnej trylogii czy nawet prequelowej. Maestro stworzył ścieżkę dźwiękową, która jest bardzo zachowawcza i zbyt często korzystającą ze znanego i nieco nużącego motywu Skywalkerowskiego. Na trwającym prawie osiemdziesiąt minut soundtracku jest kilka bardzo dobrych fragmentów i zaledwie dwa utwory, które się wyróżniają ("The Scavenger"/"Rey's Theme" oraz "March of the Resistance"). Sęk w tym, że nie będą one nucone, tak jak nucony jest główny motyw przewodni, "The Binary Sunset", "Cantina Band", "Imperial March", "Duel of the Fates", "Across the Stars" czy "The Battle of Heroes". Dodatkowo w filmie muzyka ewidentnie stanowi tło, nie wybija się ponad obraz, ale to akurat wynika z faktu, że Abrams nie pozwala muzyce do swoich filmów tego robić. Poza filmem muzyka wypada dużo lepiej, choć żeby w pełni ją docenić warto przesłuchać ją kilka razy, a potem już będzie wchodzić, bo niestety nie wyróżnia się na tyle, by powiedzieć, że Williams popełnił kolejne arcydzieło (choć Oscara mu jak najbardziej życzę), bo co tu dużo kryć - po wiekowym i zasłużonym kompozytorze cudów się nie oczekuje.

Ocena (w odniesieniu do filmu): 6/10
Ocena (w odniesieniu do sagi): 6/10
Ocena (w odniesieniu słuchalności poza filmem): 7/10
Ocena ogólna: 6/10


* Według "Słownika Ilustrowanego" i dostępnych już haseł na Wookiepedia, Ossus czy Star Wars wiki: Starkiller nie niszczy Coruscant, a system Hosnian Prime gdzie wówczas znajdował się Senat Nowej Republiki, która pozostaje neutralna w stosunku do działań obu frakcji, sekretnie jednak wspomagając Ruch Oporu). Warto też obejrzeć ten filmik, gdzie bardzo przystępnie i dokładnie wyjaśniono czym jest Najwyższy Porządek i Ruch Oporu (materiał po polsku)

** Moje wymarzone "Gwiezdne Wojny" będące sequelem oryginalnej trylogii i wywodzące się z obecnych Legend dzielą się na dwie kategorie. Pierwsza z nich byłaby po prostu ekranizacja wyśmienitej trylogii Thrawna Timoth'ego Zahna, a druga bardziej prawdopodobna ze względu na wiek Harrisona Forda, Carrie Fisher czy Marka Hamilla byłaby trylogią zbudowaną z kompilacji dwóch serii, a mianowicie "Nowej Ery Jedi" i "Dziedzictwa Mocy" (wiązałoby się to także z dłuższymi epizodami, które musiałyby trwać przynajmniej trzy godziny, ale jak dokładnie miałoby to wyglądać zostawię, także z przekory, tylko dla siebie). Obie niestety już nigdy nie powstaną, ale wciąż czytając każdą z książek można na szczęście wyobrażać sobie jak wspaniale wyglądałoby to na filmie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz