Panowie z Graveyard pochodzą ze Szwecji, którzy nieco
przewrotnie wybrali nazwę dla swojego zespołu. Cmentarzysko dość trafnie
oddaje zbiór dźwięków z lat 60 i 70 ubiegłego wieku, które w ostatnim
czasie przeżywało i wciąż przeżywa drugie życie. Spojrzenie wstecz,
odświeżenie i odkurzenie tychże wypada w ich wykonaniu po prostu piękne...
Złożona okładka z
dziwnym labiryntowym futurystycznym miastem zdaje się idealnie obrazować
krętą drogą jaką przechodzą zespoły retro. Nie chodzi tylko o drogę
stylistyczną, ale także o całą filozofię z jaką muszą się mierzyć.
Blues? Hard rock? Formy progresywne? Psychodela? Wczesny heavy metal? To
nie tylko umiejętności sprawiają, że nowe interpretacje takiego grania
mają duszę, ale także wrażliwość muzyków, którzy ją tworzą, którzy
odważyli się stanąć na przeciw swoich bogów i Mistrzów, na przeciw
klasyki. Słychać to było doskonale na poprzednich albumach, a jeszcze
dobitniej słychać to na najnowszym. Zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z
taką grupą jak Graveyard, które skupia wokół siebie wszystkie gatunki
tak istotne dla rozwoju muzyki rockowej i metalowej, głęboko
zakorzenione w tamtych latach.
Jest energetyczne, nieco garażowe, trochę zapijaczone "Magnetic
Shunk" na początek, a następnie znakomity rozpędzony "The Apple And The
Tree". Bluesowe zwolnienie pojawia się już w trzecim utworze "Exit 97",
by znów przyspieszyć w szalonym "Never Theirs to Sell". Tą samą energią
dzielą się z nami w znakomitym "Can't Walk Out" (czy wokal nie
przypomina tutaj trochę młodego Chrisa Rea?), by po chwili znów trochę
posmęcić bluesową nutą jak w "Too Much Is Not Enough" z genialnym
wykorzystaniem żeńskiego chóru gospel. Przyspieszamy w
autostradowym"From the Hole In the Wall". Czujecie ten wiatr we włosach?
Słyszycie pomruk silników? Jęk syren policyjnych za plecami? Po prostu -
miodzio! W "Cause & Defect" pozostajemy w kręgach czysto rockowego
gitarowego grania, ale odrobinę zwalniamy. Tylko współczesne brzmienie
przypomina o tym, że nie nagrano go w tamtych latach, ale duchem ten utwór
jest jak z tychże wyrwany. Rozpędzony samochodowy kawałek to także
"Hard - Headed". Ten pierdzący riff i solówki dosłownie ryją czerep. Coś
pięknego. Na koniec jeszcze jeden blues "Far Too Close". Sądzę, że
nawet Mistrz B.B King pogratulowałby panom z Graveyard tego numeru. A na
sam finał "Stay for a Song", który również stawia na lżejsze,
melancholijne dźwięki, łagodny wokal i delikatny płynący klimat.
Perełki. To, co zostaniecie?
Panowie kapitalnie
bawią się formułą złotych lat rocka łącząc ją z nowoczesnym, wręcz
alternatywnym brzmieniem, nie zapominając o tym, że nie są jedynie
odtwórcami tamtego piękna, ale także twórcami nowego i przede wszystkim
swojego piękna, historii która będzie rozpalać każdego kto po nich
sięgnie. To płyta zaskakująca podejściem, z jednej strony całkowicie
dekonstrukcyjnym, a z drugiej z ogromnym wyczuciem i szacunkiem. Zagrana
i zrealizowana nowocześnie, ale tak jakby wyjęto ja z szuflady
"niewydane". Pełna emocji i energii, świeżości i zabawy. Ktoś kto mówi,
że rock umarł to po prostu idiota, bo Graveyard jest jednym z kilku
znakomitych przykładów, które tej tezie przeczą całą swoją twórczością,
postawą i nie jednego jeszcze do siebie przekonają. Warto znać! Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz