środa, 6 stycznia 2016

Graveyard - Innocence & Decadence (2015)


Panowie z Graveyard pochodzą ze Szwecji, którzy nieco przewrotnie wybrali nazwę dla swojego zespołu. Cmentarzysko dość trafnie oddaje zbiór dźwięków z lat 60 i 70 ubiegłego wieku, które w ostatnim czasie przeżywało i wciąż przeżywa drugie życie. Spojrzenie wstecz, odświeżenie i odkurzenie tychże wypada w ich wykonaniu po prostu piękne...

Złożona okładka z dziwnym labiryntowym futurystycznym miastem zdaje się idealnie obrazować krętą drogą jaką przechodzą zespoły retro. Nie chodzi tylko o drogę stylistyczną, ale także o całą filozofię z jaką muszą się mierzyć. Blues? Hard rock? Formy progresywne? Psychodela? Wczesny heavy metal? To nie tylko umiejętności sprawiają, że nowe interpretacje takiego grania mają duszę, ale także wrażliwość muzyków, którzy ją tworzą, którzy odważyli się stanąć na przeciw swoich bogów i Mistrzów, na przeciw klasyki. Słychać to było doskonale na poprzednich albumach, a jeszcze dobitniej słychać to na najnowszym. Zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z taką grupą jak Graveyard, które skupia wokół siebie wszystkie gatunki tak istotne dla rozwoju muzyki rockowej i metalowej, głęboko zakorzenione w tamtych latach. 


Jest energetyczne, nieco garażowe, trochę zapijaczone "Magnetic Shunk" na początek, a następnie znakomity rozpędzony "The Apple And The Tree". Bluesowe zwolnienie pojawia się już w trzecim utworze "Exit 97", by znów przyspieszyć w szalonym "Never Theirs to Sell". Tą samą energią dzielą się z nami w znakomitym "Can't Walk Out" (czy wokal nie przypomina tutaj trochę młodego Chrisa Rea?), by po chwili znów trochę posmęcić bluesową nutą jak w "Too Much Is Not Enough" z genialnym wykorzystaniem żeńskiego chóru gospel. Przyspieszamy w autostradowym"From the Hole In the Wall". Czujecie ten wiatr we włosach? Słyszycie pomruk silników? Jęk syren policyjnych za plecami? Po prostu - miodzio! W "Cause & Defect" pozostajemy w kręgach czysto rockowego gitarowego grania, ale odrobinę zwalniamy. Tylko współczesne brzmienie przypomina o tym, że nie nagrano go w tamtych latach, ale duchem ten utwór jest jak z tychże wyrwany. Rozpędzony samochodowy kawałek to także "Hard - Headed". Ten pierdzący riff i solówki dosłownie ryją czerep. Coś pięknego. Na koniec jeszcze jeden blues "Far Too Close". Sądzę, że nawet Mistrz B.B King pogratulowałby panom z Graveyard tego numeru. A na sam finał "Stay for a Song", który również stawia na lżejsze, melancholijne dźwięki, łagodny wokal i delikatny płynący klimat. Perełki. To, co zostaniecie?

Panowie kapitalnie bawią się formułą złotych lat rocka łącząc ją z nowoczesnym, wręcz alternatywnym brzmieniem, nie zapominając o tym, że  nie są jedynie odtwórcami tamtego piękna, ale także twórcami nowego i przede wszystkim swojego piękna, historii która będzie rozpalać każdego kto po nich sięgnie. To płyta zaskakująca podejściem, z jednej strony całkowicie dekonstrukcyjnym, a z drugiej z ogromnym wyczuciem i szacunkiem. Zagrana i zrealizowana nowocześnie, ale tak jakby wyjęto ja z szuflady "niewydane". Pełna emocji i energii, świeżości i zabawy. Ktoś kto mówi, że rock umarł to po prostu idiota, bo Graveyard jest jednym z kilku znakomitych przykładów, które tej tezie przeczą całą swoją twórczością, postawą i nie jednego jeszcze do siebie przekonają. Warto znać! Ocena: 9/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz