Po
opuszczeniu Tesseract Elliot Coleman dokonał najlepszego ruchu z
możliwych: założył własny zespół, szybciutko nagrał debiutancki album i ruszył w podbój świata koncertami. Nie tak dawno temu wraz z
Periphery odwiedził także nasz kraj udowadniając, że jego nowa grupa ma
na siebie pomysł i znakomicie wypada na żywo. Osobiście nie mogę tego
potwierdzić, ale wiem to z wiarygodnego źródła. Jak zatem prezentuje się
debiutancki krążek Good Tiger? Czy naprawdę jest dobry i nie gryzie,
gdy chce się go pogłaskać? Sprawdźmy!
Na niepozornie
wyglądającej okładce w jasnożółtym (zabajone?) kolorze, jeśli się dobrze przyjrzycie,
widać biegnącego tygrysa, a poniżej nazwę grupy. Nic więcej. Skromna
jest też długość krążka, bo trwa zaledwie 35 minut. To naprawdę nie jest
dużo, ale z drugiej strony jest to długość pozwalająca na godną
prezentację zespołu i dającą szansę na zainteresowanie potencjalnych
słuchaczy. Podoba mi się też fakt, że niezatytułowano go "Good Tiger",
bo płyta została ochrzczona jako "A Head Full Of Moonlight" co wręcz
skłania do intertekstualnej refleksji. Taka najprostsza jaka przyjdzie
do głowy, to choćby ostatni album Coldplay ("A Head Full Od Dreams"),
jednakże mi do głowy przyszedł fenomenalny wiersz Williama Blake'a,
romantycznego brytyjskiego mistyka, malarza i poety. Przytoczmy ostatnią
zwrotkę: Tyger, Tyger burning bright in the forest of the
night/What's immortal hand or eye/Dare frame thy fearful symmetry?
(Tygrys, tygrys w mrokach nocy, świeci światłem pełnym mocy/Czyja
nieśmiertelna dłoń lub spojrzenie/Przelała grozę w tę symetrię ciała)* Doskonale
to skojarzenie pasuje też do samej długości albumu, która jak
zauważyłem pozwala na zaprezentowanie, a jednocześnie nie jest
przesadnie długa, bo na to mam nadzieję jeszcze przyjdzie czas.
Otwiera
"Where Are the Birds", który może się wydać nieco wyjęty z Tesseracta,
ale dodatkowo zalany nieco alternatywnym sosem. Djentowy nisko strojony
riff nie atakuje, ale delikatnie buduje klimat razem z perkusją. Co
jakiś czas jest mocniej, ale na początek nie szarżują zbytnio z
głośnością czy komplikowaniem dźwięków (choć jego finał jest już dużo
bardziej efektowny). Nad wszystkim unosi się wysoki głos Colemana,
któremu nie można odmówić znakomitej ogromnej skali. Drugi jest
zdecydowanie mocniejszy i bardziej rozbudowany, a przy tym udany "Snake
Oil" w którym Coleman także growluje, choć niech nikogo to nie zrazi,
nie atakuje nim przez cały czas, a jedynie stanowi przeciwwagę dla
łagodnych i wysokich partii. Bardzo ciekawie wypada "Enjoy the Rain",
który trochę brzmi jak U2, które zaczęło grać djent. Tu także growle
kontrastują ze stosunkowo spokojnym tempem i delikatnym nisko strojonym
riffingiem. Udanie wypada "I see what I paint", który też może nieco
przywodzić Tesseract z okresu z Colemanem. Tu jest bliżej alternatywnego
rocka w którym ktoś pobawił się nieco strojeniem gitar i dodał kilka
trików polegających na niższym strojeniu, co razem z głosem Colemana
dało niezwykły efekt.
Około
kwadransa wchodzi bardzo dobry "Aspirations", w którym tempo choć
szybkie też nie jest przesadzone jeśli chodzi o komplikowanie dźwięków
czy intensywność nagłośnienia. Brzmienie alternatywnego rocka
fantastycznie połączono tutaj z elementami djentu i fascynującym głosem
Colemana (jego jazzowy jęk w połowie utworu to prostu mistrzostwo
świata). Kolejna propozycja to "Latchkey Kids", w którym także nie ma
miażdżenia riffami, a zdecydowanie bardziej stawia się na delikatne,
nieco deszczowe, czy też raczej w kontekście tytułu, chłodne księżycowe
promienie klimatu. Sam utwór ma trochę charakter kołysanki i cudnie
kołysze, aż do momentu gdy na finał wchodzi mocniejsze, bogatsze
uderzenie. Nieco bardziej w charakterze około djentowych popisów
występuje tutaj znakomity "All Her Own Teeth", w którym muzycy Good
Tiger świetnie pokazują, że niskim strojeniem też można budować
atmosferę i wcale nie trzeba robić tego głośno i komplikując riffów
atonalnymi harmoniami. Przedostatnim na płycie numerem jest
"Understanding Silence". Ponownie ujmujący lekkim deszczowym,
księżycowym klimatem i to do samego końca. W pełni djentowym i
rozbudowanym utworem, choć podobnie jak pozostałe numery nie
przekraczającym czasu pięciu minut jest finalny "67 Pontiac Firebird",
który mocno kończy album i pięknie zbiera zarówno ostrzejsze wędrówki
Dobrego Tygrysa i jego pokazywanie pazurków wraz z prężeniem grzbietu i
nastawieniem ucha do podrapania naszą dłonią.
Debiut
Good Tiger to taki pieszczoch. Lubi gdy się go głaska, ale nie oznacza
to, że nie warknie gdy poczuje się rozzłoszczony czy zniechęcony
nadmiarem pieszczot. Niesamowicie budują atmosferę bardzo łagodnymi jak
na gatunek środkami, a przy tym znakomicie bawią się panowie konwencją zarówno
alternatywy i progresywnego, nowoczesnego grania. Coleman pokazuje na
nim ogromną skalę możliwości i wraz ze swoim nowym zespołem daje do
zrozumienia, że jeszcze może nieźle namieszać. Miejcie się więc na
baczności, Dobry Tygrys z pewnością zaryczy i choć we wiadomym znaczeniu
przestanie być dobry, to z całą pewnością może się okazać, że w około
djentowym światku pojawił się kolejny gracz z którym trzeba się będzie
liczyć. Polecam! Ocena:8/10
* Fragment wiersza Williama Blake'a "Tyger" w tłumaczeniu własnym. Cały album można przesłuchać na youtubie. Zwróćcie też uwagę, że tygrys biegnie dokładnie tak samo jak wilk w naszym logo - przypadek? Nie sądzę! Nie ładnie panie Coleman... nie ładnie ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz