niedziela, 31 stycznia 2016

Good Tiger - A Head Full Of Moonlight (2015)


Po opuszczeniu Tesseract Elliot Coleman dokonał najlepszego ruchu z możliwych: założył własny zespół, szybciutko nagrał debiutancki album i ruszył w podbój świata koncertami. Nie tak dawno temu wraz z Periphery odwiedził także nasz kraj udowadniając, że jego nowa grupa ma na siebie pomysł i znakomicie wypada na żywo. Osobiście nie mogę tego potwierdzić, ale wiem to z wiarygodnego źródła. Jak zatem prezentuje się debiutancki krążek Good Tiger? Czy naprawdę jest dobry i nie gryzie, gdy chce się go pogłaskać? Sprawdźmy!

Na niepozornie wyglądającej okładce w jasnożółtym (zabajone?) kolorze, jeśli się dobrze przyjrzycie, widać biegnącego tygrysa, a poniżej nazwę grupy. Nic więcej. Skromna jest też długość krążka, bo trwa zaledwie 35 minut. To naprawdę nie jest dużo, ale z drugiej strony jest to długość pozwalająca na godną prezentację zespołu i dającą szansę na zainteresowanie potencjalnych słuchaczy. Podoba mi się też fakt, że niezatytułowano go "Good Tiger", bo płyta została ochrzczona jako "A Head Full Of Moonlight" co wręcz skłania do intertekstualnej refleksji. Taka najprostsza jaka przyjdzie do głowy, to choćby ostatni album Coldplay ("A Head Full Od Dreams"), jednakże mi do głowy przyszedł fenomenalny wiersz Williama Blake'a, romantycznego brytyjskiego mistyka, malarza i poety. Przytoczmy ostatnią zwrotkę: Tyger, Tyger burning bright in the forest of the night/What's immortal hand or eye/Dare frame thy fearful symmetry? (Tygrys, tygrys w mrokach nocy, świeci światłem pełnym mocy/Czyja nieśmiertelna dłoń lub spojrzenie/Przelała grozę w tę symetrię ciała)* Doskonale to skojarzenie pasuje też do samej długości albumu, która jak zauważyłem pozwala na zaprezentowanie, a jednocześnie nie jest przesadnie długa, bo na to mam nadzieję jeszcze przyjdzie czas.

Otwiera "Where Are the Birds", który może się wydać nieco wyjęty z Tesseracta, ale dodatkowo zalany nieco alternatywnym sosem. Djentowy nisko strojony riff nie atakuje, ale delikatnie buduje klimat razem z perkusją. Co jakiś czas jest mocniej, ale na początek nie szarżują zbytnio z głośnością czy komplikowaniem dźwięków (choć jego finał jest już dużo bardziej efektowny). Nad wszystkim unosi się wysoki głos Colemana, któremu nie można odmówić znakomitej ogromnej skali. Drugi jest zdecydowanie mocniejszy i bardziej rozbudowany, a przy tym udany "Snake Oil" w którym Coleman także growluje, choć niech nikogo to nie zrazi, nie atakuje nim przez cały czas, a jedynie stanowi przeciwwagę dla łagodnych i wysokich partii. Bardzo ciekawie wypada "Enjoy the Rain", który trochę brzmi jak U2, które zaczęło grać djent. Tu także growle kontrastują ze stosunkowo spokojnym tempem i delikatnym nisko strojonym riffingiem. Udanie wypada "I see what I paint", który też może nieco przywodzić Tesseract z okresu z Colemanem. Tu jest bliżej alternatywnego rocka w którym ktoś pobawił się nieco strojeniem gitar i dodał kilka trików polegających na niższym strojeniu, co razem z głosem Colemana dało niezwykły efekt. 


Około kwadransa wchodzi bardzo dobry "Aspirations", w którym tempo choć szybkie też nie jest przesadzone jeśli chodzi o komplikowanie dźwięków czy intensywność nagłośnienia. Brzmienie alternatywnego rocka fantastycznie połączono tutaj z elementami djentu i fascynującym głosem Colemana (jego jazzowy jęk w połowie utworu to prostu mistrzostwo świata). Kolejna propozycja to "Latchkey Kids", w którym także nie ma miażdżenia riffami, a zdecydowanie bardziej stawia się na delikatne, nieco deszczowe, czy też raczej w kontekście tytułu, chłodne księżycowe promienie klimatu. Sam utwór ma trochę charakter kołysanki i cudnie kołysze, aż do momentu gdy na finał wchodzi mocniejsze, bogatsze uderzenie. Nieco bardziej w charakterze około djentowych popisów występuje tutaj znakomity "All Her Own Teeth", w którym muzycy Good Tiger świetnie pokazują, że niskim strojeniem też można budować atmosferę i wcale nie trzeba robić tego głośno i komplikując riffów atonalnymi harmoniami. Przedostatnim na płycie numerem jest "Understanding Silence". Ponownie ujmujący lekkim deszczowym, księżycowym klimatem i to do samego końca. W pełni djentowym i rozbudowanym utworem, choć podobnie jak pozostałe numery nie przekraczającym czasu pięciu minut jest finalny "67 Pontiac Firebird", który mocno kończy album i pięknie zbiera zarówno ostrzejsze wędrówki Dobrego Tygrysa i jego pokazywanie pazurków wraz z prężeniem grzbietu i nastawieniem ucha do podrapania naszą dłonią.

Debiut Good Tiger to taki pieszczoch. Lubi gdy się go głaska, ale nie oznacza to, że nie warknie gdy poczuje się rozzłoszczony czy zniechęcony nadmiarem pieszczot. Niesamowicie budują atmosferę bardzo łagodnymi jak na gatunek środkami, a przy tym znakomicie bawią się panowie konwencją zarówno alternatywy i progresywnego, nowoczesnego grania. Coleman pokazuje na nim ogromną skalę możliwości i wraz ze swoim nowym zespołem daje do zrozumienia, że jeszcze może nieźle namieszać. Miejcie się więc na baczności, Dobry Tygrys z pewnością zaryczy i choć we wiadomym znaczeniu przestanie być dobry, to z całą pewnością może się okazać, że w około djentowym światku pojawił się kolejny gracz z którym trzeba się będzie liczyć. Polecam! Ocena:8/10


* Fragment wiersza Williama Blake'a "Tyger" w tłumaczeniu własnym. Cały album można przesłuchać na youtubie. Zwróćcie też uwagę, że tygrys biegnie dokładnie tak samo jak wilk w naszym logo - przypadek? Nie sądzę! Nie ładnie panie Coleman... nie ładnie ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz