Kanadyjska
instrumentalna formacja będąca projektem multiinstrumentalisty Martina
Andresa zadebiutowała udanym "Entities" na początku roku trzeszczącego, a
w dwa lata później, bo 11 grudnia roku pięknistego wrócił z drugim
albumem.
Na okładce "Entities" witał nas przedziwny ptasi twór z jednym budzącym grozę okiem, a na "Boundless" mamy równie przedziwnego stwora będącego połączeniem karnawałowej kreacji z tygrysem z baranimi rogami i uszami w kształcicie rybek. Znakomicie obrazuje to typ muzyki jaką tworzy Pomegranate Tiger. Konstrukcja choć wychodzi z djentu i nowoczesnego metalu progresywnego nie stroni od post-rocka czy klasycznego już thrash metalu. Na "Boundless" zamiast dwunastu mamy jedynie dziesięć kompozycji, a w dodatku nie ma na niej miejsca na długie kilkunastominutowe numery jak miało to miejsce na "Entities". Nie wpłynęło to bynajmniej na piorunujący efekt jaki wywołuje talent Andersa.
Utalentowany Martin Anders |
Płytę
kapitalnie zaczyna "Manifesto" w którym nie brakuje świetnych
rozbudowanych, djentowych melodyjnych riffów, pomysłowego wykorzystania
nieco elektronicznego szlifu na początku i mnóstwa klimatu od ciężkich
rozpędzonych fragmentów, po mroczne i niepokojące zwolnienia. Po nim
pojawia się "Stomp the Haunted Crown" którego nie powstydziłaby się
żadna thrash metalowa kapela. Riff prowadzący bardzo przypomina te,
którymi raczą nas od dawna największe tuzy tego gatunku, ale nie brakuje
tu także djentowego skomplikowanego rozbudowania, a nisko strojone
solówki po prostu wbijają w fotel. Trzeci numer, to utwór tytułowy z
kapitalnym wejściem i jeszcze bardziej kapitalnym rozwinięciem. Całość
kipi od niesamowitych niezwykle harmonicznych rozwiązań i melodii, która
rozbudzi największych śpiochów i nienawistników progresywnego grania.
Kolejny (to a jakże!) "The Masked Ball". Ponownie nie brakuje mocnych
rozbudowanych riffów, kapitalnego klimatu i lekko thrashowego zacięcia.
Jest tajemnica i groza, a tłum na balu z każdym dźwiękiem gęstnieje i
staje się coraz bardziej złowrogi zmierzając do dramatycznego finału.
Miazga! Najkrótszy, bo trwający zaledwie trzy minuty z sekundami
przykład geniuszu Andersa to "Paper Hammers", które są solidniejsze niż
sugeruje tytuł. Klasyczny, chciałoby się powiedzieć Chopinowski wstęp na
pianinie, delikatne zagrywki na gitarze i mroczna, przepełniona
smutkiem atmosfera.
Drugą
połowę płyty zaczyna "Colour Theory", który wraca do cięższego grania.
Ponownie nie brakuje melodii, przełamań, rozpędzeń i atonalnych mocnych
rozbudowań. Świetny numer. Pierwszorzędny też jest "Billions and
Billions" - odrobinę wolniejszy, bardziej duszny, ale i w nim nie
brakuje mnóstwa wciągających riffów i świetnego tempa. Zbrodnia? Tak
można przypuszczać jeśli kolejny nosi tytuł "With Knives As Teeth".
Djetnowa krew leje się tutaj gęstym i w dodatku obfitym czerwonoczarnym
strumieniem. Klimat, klimat i jeszcze raz klimat! Na koniec bardzo dobre
"Cyclic" i "Ovation". Fantastyczna praca gitar i klawiszy przywodząca
na myśl Periphery czy nawet Tesseract. Drugi jest zaskakującym finałem,
bo w całości rozpisanym na kwartet smyczkowy, który Anders zaprosił do
nagrania tego jednego numeru.
Dziwi mnie fakt, że
Anders ze swoim Pomegranate Tiger wciąż istnieje na muzycznym uboczu i
poznają go właściwie tylko Ci, którzy przekopują się przez takie granie,
a naprawdę zasługuje na dużo większą uwagę. Najnowszy materiał jest
przemyślany, niezwykle precyzyjny i przede wszystkim bardzo wciągający.
Ten chłopak ma ogromny talent, a jego gitarowe popisy i ogromna ilość
świetnych pomysłów spodobać się powinna nie tylko tym, którzy takiego
grania słuchają na co dzień, ale także tym, którzy chcieliby wreszcie
usłyszeć coś nowego i świeżego i niekoniecznie będącego ciągle tym samym
alternatywnym rockiem czy do znudzenia klasycznym thrash metalem. Ocena: 9,5/10 Cały album można przesłuchać na bandampie Pomegranate Tiger.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz