Panuje powszechna opinia, że muzyka ze Skandynawii ma w sobie pierwiastek absolutnego fenomenu i czegoś co sprawia, że jest po prostu "zajebista". Nie zamierzam tego stwierdzenia podważać, bo się z nim w pełni zgadzam. Nie zależnie od tego, czy będziemy szukać po zespołach z lat 70 czy odkrywać współczesne, jak na przykład norweski Shining, zawsze trafimy na prawdziwą perełkę. Jedną z nich jest szwedzki Anekdoten, który nie kryje swojego zamiłowania do King Crimson, zwłaszcza tego wczesnego...
Naturalnie nie ma mowy o kopiowaniu tej legendarnej grupy, a raczej o silnej inspiracji, która zaowocowała czymś w rodzaju bardzo udanego przedłużenia tego, co można było usłyszeć w twórczości King Crimson przed laty, zwłaszcza na pierwszych płytach. Wszystko zostało przepięknie dopełnione współczesnym brzmieniem, przefiltrowane przez osiągnięcia Tool czy Stevena Wilsona i okraszone miejscami cięższym, bogatym uderzeniem, raczej niespotykanym w latach 60 czy 70 w muzyce tego rodzaju. Nawet okładka najnowszej płyty jakby od niechcenia przywołuje jedną z okładek z tamtych lat, a mianowicie tę, która zdobiła "Black Sabbath" Black Sabbath. Najbliżej jednak do wymienionych było na pierwszych płytach, bo już na "Gravity" czy "A Time Of Day" Anekdoten wypracowało coś na kształt własnego, rozpoznawalnego stylu, który kontynuują na najnowszym, szóstym albumie studyjnym.
Jesienna aura, tajemniczy, zapewne nawiedzony dom i przewrotny tytuł, który można tłumaczyć jako "Zanim odejdą wszystkie duchy". Do tego zaledwie sześć numerów, w dodatku najdłuższy z nich "Shooting Star" płytę otwiera. Ponad dziesięć minut piękna na dobry początek. Rozpoczyna się delikatnie, wietrznie i szepcąco, ale już po chwili rozwija się do nieco szybszych fragmentów, które mogłaby stworzyć któraś z inkarnacji Karmazynowego Króla, która jeszcze nie powstała (takiej ze Stevenem Wilsonem)*. Jest tu bardzo klimatyczna praca gitar, świetne klawisze budujące atmosferę i lekki, niesamowity wokal oraz mnóstwo cudnych dodatków. Oczarowuje z miejsca, wcale nie czuć też długości tej kompozycji, bowiem płynie ona z gracją i ogromną swobodą. Absolutnie też nie ma tu ani jednego zbędnego dźwięku. Znakomicie wypada też "Get Out Alive" gdzie odrobinę ostrzejsze gitary fantastycznie łączą się z bardziej melancholijną melodią. Nic tylko zamknąć oczy i pozwolić wyobraźni zwiedzać nawiedzony dom i ogród z okładki.
Przecudnie brzmi też "If It All Comes Down to You", który zaś pachnieć może odrobinę Pink Floydem. Niepokojący, lekki ton całości oplata jakby faktycznie dookoła krążyły dusze dawnych mieszkańców domostwa z okładki. Kolejny nosi tytuł "Writing on the Wall" (z Bondem nie ma niestety nic wspólnego, choć jest dużo fajniejszy od motywu przewodniego najnowszej części przygód słynnego agenta). Ponownie kapitalnie została tutaj wyważona atmosfera, skojarzenia i rozłożenie instrumentarium. Majstersztyk. Następny jest utwór tytułowy i tu także jest po prostu cudnie i niesamowicie. Delikatnie i z wyczuciem, ale jednocześnie nie pozbawiono kompozycji emocji, które płyną z każdego pojedynczego dźwięku. Podobnego grania już niestety coraz mniej. Na finał zaś odrobinę mocniejszy akcent w postaci przypomnienia, że na każdego czeka los ducha, a w konsekwencji odejścia z tego świata. Instrumentalny "Our Days Are Numbered" ma świetną mroczną partię klawiszy, ciekawe gitarowe melodie i znakomitą, bardzo wysmakowaną perkusję oraz chwytającą za serce partię dętą. Czy można chcieć czegoś więcej?
To naprawdę fascynująca grupa, a najnowszy album jest bodaj najpiękniejszym jaki stworzyli - w pełni przemyślanym, także brzmieniowo i wręcz doskonałym pod względem klimatu. Nie jest to muzyka łatwa, dla niektórych może bowiem się wydać wręcz nudna, czy też nawet odtwórcza, ale warto dać jej szansę. Nie ma tu miejsca na zbędne dźwięki, na słodzenie, ani zbędny ciężar. Wreszcie, nawet jeśli odnieść ją do zamierzchłych czasów i stwierdzić, że nie jest to żadna wybitna płyta, to trzeba pokiwać głową i z uśmiechem zauważyć, że mało kto w dzisiejszych czasach podobne granie tworzy z takim niesamowitym wyczuciem jak Anekdoten. Polecam! Ocena: 9/10
* Warto przypomnieć, że Wilson nagrał dwa iście King Crimsonowe albumy - "Storm Corrosion" grupy o tej samej nazwie razem z Akerfeldtem oraz swój solowy "The Raven That Refused To Sing And Other Stories". Zajmował się też remasterem pierwszych płyt Karmazynowego Króla.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz