wtorek, 27 października 2015

Damian "Damyen" Gwardzik (Northern Plague): Nie chcemy być drugim Behemothem - wywiad



Znany z białosotockiego Northern Plague perkusista ostatnio był bardzo zapracowany, a jak wynika z wywiadu przeprowadzonego krótko po jego powrocie ze Stanów, wcale nie zamierza zwolnić. O konsekwencji w dążeniu do celu, nieprzejmowaniu się hejterami, perypetiach na międzynarodowych trasach koncertowych oraz najbliższych planach nie tylko swoich, ale także macierzystej formacji opowiedział naczelnemu Damian „Damyen” Gwardzik

Lupus: Niedawno skończyliście dwie duże trasy koncertowe – Rites Over Europe oraz Tau World Tour (obie odbyły się na początku roku: zimą i wczesną wiosną – przyp. red.). Opowiedz proszę o tym jak się udały? Czy udało się także trochę pozwiedzać?

Damyen: Na wstępie dzięki za kolejną rozmowę, niedługo chyba będziemy mogli te rozmowy spisać i stworzyć z tego niezłą biografię (śmiech). Patrząc na to, że był między nimi tylko jeden dzień przerwy taktowałem to zawsze jako jeden wyjazd. Trasy były świetną lekcją, na wielu płaszczyznach. Myślę, że w pewien sposób te trasy zmieniły nieco sposób, w jaki patrzymy na zespół, na scenę metalową. Mieliśmy porównanie jak w różnych krajach tego typu muzyka jest odbierana. Podczas tych dwóch tras graliśmy również w Polsce i muszę Ci przyznać, że było sporo niespodzianek. Pozytywnych jak i negatywnych.

Jakieś ciekawe sytuacje z życia w trasie?

D: Zaczyna się... (śmiech). Każdy dzień przynosił coś nowego i podczas 60-tego koncertu ciężko było spamiętać co siędziało podczas pierwszych dwudziestu, więc czasami ciężko nawet zapamiętać niektóre sytuacje. W tak ciasno opakowanym terminarzu, gdy większość dnia przebiega w podobny sposób, siedząc w samochodzie w trasie a tylko wieczory/noce się od siebie różnią, po pewnym czasie pamięć płata figle. Były oczywiście takie koncerty/wyprawy/imprezy, których na pewno nie zapomnimy. Część sytuacji, akcji jakie miały miejsce nigdy nie pójdą w eter (śmiech).

Z takich ciekawszych wspomnień można przytoczyć między innymi świetny koncert dla kilkuset osób w klubie Colectiv w Bukareszcie, absolutnie szaloną publikę w Kiszyniowie w Mołdawii. Poza sceną to np. nocowanie w willi barona narkotykowego w Serbii. Delikwent przymusowo zmienił adres  na taki za kratkami, z pewnością mniej wygodny, a jego willa została przejęta przez państwo. Był to największy baron narkotykowy w Europie wschodniej, więc chata robiła wrażenie.

Podczas podróży do Bośni i Hercegowiny dostaliśmy zaproszenie od Polskiej ambasady na spotkanie, powieważ konsul przeczytał w lokalnej prasie, że polski zespół przyjeżdża grać w Sarajewie. Było to bardzo niespodziewane i miłe doświadczenie. Sporo dowiedzieliśmy się o tej części europy, obyczajach, ludziach i ich historii. Fakt, że konsul zatrzymywał policję, by zrobiła nam pamiątkowe zdjęcie było niezłym dodatkiem.

Mnie osobiście najbardziej urzekło piękno Rumunii. Niesamowity klimat, góry, ludzie,  którzy żyją skromnie, są bardzo życzliwi i myślą bardzo postępowo. Gorąco im kibicuję,  żeby szybko wydostali się z bagna jakiego narobił tam Nicolae Ceaușescu, bo to miejsce zasługuje na to, by bogacić się na turystyce. Totalnie miażdży inne, dużo bardziej popularne turystycznie miejsca europy jak Francja, która szczególnie nas nie zauroczyła.

Wspominałeś, że zamierzacie dokumentować obie trasy i przygotować coś specjalnego jako podsumowanie dotychczasowej działalności – jak postępy i kiedy można się spodziewać rezultatów? Czy zamierzacie wydać jakieś wydawnictwo w rodzaju dvd lub płyty koncertowej?
           
D: Coraz jaśniejsza i klarowna jest wizja tego, czym ten materiał ma być. Rzeczywiście pracuję nad materiałem, który podsumuje pewien etap w działalności zespołu. Prawdopodobnie będzie to po prostu udostępniony w sieci film. Nie widzę sensu robienia z tego jakiegoś „DVD” czy innych tego typu historii. Moim zdaniem powinien to być obrazek, który pokaże zespół nie tylko od strony muzycznej, ale też ludzkiej – pewnego rodzaju wizytówka. Jesteśmy grupą znajomych, o wspólnej wizji, którzy są w stanie porzucić logikę by robić rzeczy, których sobie chwilę wcześniej nie wyobrażaliśmy. Jako zespół wciąż jesteśmy bardzo zieloni, ale wiemy, że te trasy nie były jednorazowym wybrykiem. Są zamknięciem pewnego etapu i otwarciem kolejnego. Uznaliśmy, że taki materiał będzie świetnym wspomnieniem dla nas, gdy za jakiś czas spojrzymy wstecz a także okazją, by nowe osoby poznały zespół  nie tylko jako ścianę hałasu, ale też ludzi. Zwykłych ludzi, ale takich którzy postawili sobie ambitne cele i dążą by je realizować.  

Wolicie duże i wyczerpujące trasy koncertowe czy mniejsze i lokalne koncerty?

D: Chyba jednak dłuższe wyprawy. Pod każdym względem są koszmarem – zdrowotnym, organizacyjnym czy finansowym. Dopada Cię zmęczenie, niechęć, są momentami jakieś niepotrzebne spiny... ale gdy patrzysz na plakat z datami i widzisz multum miast, które za jednym zamachem odwiedzisz, czujesz, że bierzesz udział w czymś nietuzinkowym, na dużą skalę – morda się cieszy. Dużo poważniej się podchodzi do takiej trasy, która trwa 70 koncertów, niż do takiej, która trwa 8. Zaczynasz myśleć o sytuacjach, które mogą mieć miejsce, starasz się przewidzieć najróżniejsze czarne scenariusze. Zaczynasz przede wszystkim traktować zespół o wiele poważniej, gdy wspólny wyjazd trwa miesiące a nie dni. Wiesz, że jako integralna część zespołu nie chcesz zawieść, więc przygotowujesz się do tego jako muzyk. Regularne granie koncertów, szczególnie dzień po dniu daje bardzo wyraźny progres, co wszyscy zauważyliśmy. Kondycja, „czucie” sceny, nowe inspiracje, bardzo wiele rzeczy wchodzi na zupełnie inny poziom, gdy robisz to non stop przez kilka tygodni.


Czy w tym roku planujecie jeszcze jakieś duże trasy koncertowe, a może zagracie jeszcze kilka mniejszych w kraju?, czy z kolei w tym roku to już wszystko?

D: Może nie wszystko, ale jesteśmy teraz mocno skupieni na pisaniu nowego materiału.

Kiedy ostatnio rozmawialiśmy wspomniałeś, że macie szkielety dwóch czy trzech nowych utworów. A jak się sprawy mają w chwili obecnej? Czy do następcy „Manifesto” jest bliżej? Kiedy i czego można się spodziewać – epki, drugiej pełnej? Kolejnej ewolucji w brzmieniu czy raczej zostaniecie przy obecnym układzie?

D: Jak już wspomniałem ostatnio spotykamy się głównie z myślą, żeby tworzyć, pisać materiał. Tym razem jest to sprawa o tyle trudniejsza, że nie chcemy iść przetartym szlakiem. Chcemy zboczyć ze znanych nam ścieżek. Nie chcemy być ani kolejnym Behemothem, ani kolejnym Vaderem a zaczynała do nas przywierać taka „etykieta”. Czy to w pozytywnym, czy negatywnym sensie, nieważne. Chcemy być kolejnym z „tych” polskich zespołów, a nie kolejną kopią jednego z „tych” polskich zespołów.

Muzyka powoli się tworzy, dajemy sobie czas. Zero galopu, zero presji czasu. Nie chcemy zabrzmieć jak zespół X lub Y, nie szukamy fajnych patentów w utworach zespołu X lub Y. Jest to cholernie męczące chwilami i frustrujące, gdy nie ma weny, ale gdy pojawia się pomysł, wszyscy aktywnie biorą udział w jego aranżacji. Tematyka płyty, tekstów, które się pojawią na tej płycie również zostały wstępnie przemyślane i będą tworzone razem z  muzyką jako jej integralna część. Sposób prezentacji wokalu na pewno się zmieni, riffy i sposób w jaki gitary współpracują odejdzie od schematu na którym bazowały „Blizzard of the North” i „Manifesto”. Zmieniłem podejście do pisania partii bębnów, nie chodzi już o granie sieki gdzie i jak się da, nie chodzi o to, żeby wcisnąć gdzieś fajne przejście, bo zajebiście brzmi i je wymyśliłem, lub gdzieś podłapałem. Bębny będą aktywnie tworzyć muzykę zamiast być rytmicznym wzbogaceniem muzyki. Zmienił się basista, więc również wizja tego jak partie basu będą wyglądać. Brzmienie, klimat – praktycznie na każdej płaszczyźnie idziemy o krok do przodu. Często jest tak, że gdy jakiś patent się sprawdza – zostawia się go i próbuje się obudować to innymi patentami. Podjęliśmy wspólnie decyzje, że chcemy zaryzykować, zaszaleć i zabawić się procesem tworzenia nie patrząc na żadne     reguły. Myślę, że warto będzie poczekać, bo zaserwujemy coś „z innej beczki”.

Odnoszę wrażenie, że bardziej znani czy nawet chwaleni jesteście za granicą niż w naszym kraju. Wiem, że w naszym kraju ciężko się przebić i łatwiej za granicą – ale przecież Vaderowi, Decapitated, Behemothowi czy nawet progresywnemu Riverside dobrze idzie zarówno na scenie lokalnej jak i zagranicznej. Skąd, Twoim zdaniem, tyle nienawiści i hejtów wśród polskich (anty)fanów?

Ile osób, tyle opinii. Kiedyś chodziło o wiek - „banda wyrostków, którzy mieli czelność pierwsze swoje nagrania robić w studiu HERTZ. HERTZ! To oczywiste – rodzice musieli sypnąć pieniądzem, dla rozpieszczonych dzieciaczków.” Janus przecież miał 14/15 lat, gdy nagrywał solówki do „Blizzard of the North” pod okiem jednych z najlepszych realizatorów w  Polsce.  Ja wtedy jeszcze w zespole nie grałem, ale wiem, że chłopaki całe wakacje oszczędzali, pracowali dorywczo, jak się dało i w końcu uzbierali potrzebne pieniądze by zarejestrować EP-kę. Ale, gdy ktoś nie wie jaka jest prawda – wymyśli swoją prawdę.

Później zaczęły się koncerty, trasy koncertowe – wciąż ten sam argument - „rodzice muszą sypać kasą”. Piszą to przeważnie ludzie, którzy widocznie mają na tym punkcie jakieś   kompleksy. Kasa na wszelkie wydatki związane z zespołem brała się z najróżniejszych źródeł, głównie z naszych oszczędności, pracy, wyrzeczeń. Wiadomo, gdy było ciężko szukaliśmy pomocy tu i ówdzie. Ale kiedy problemem dla kogoś nie jest zespół, jego muzyka, jego performance, tylko to, skąd na to się wzięły pieniądze, to chyba powinien przemyśleć swoje życie. Mnie nigdy nie obchodziło skąd Vader miał pieniądze na pierwszą płytę – tak dla przykładu. Jest też krytyka, która nam się należała, nie twierdzę, że nie. Zawsze parliśmy do przodu na pełnym gazie, nie zawsze myśląc o tym, jak coś może zostać odebrane przez „podziemie”. Metoda prób i błędów. Popełnia się błędy – to norma. Zrobiliśmy coś głupiego – zemściło się to na nas. Szczerze mówiąc – może i dobrze. Gdy spotykasz się z gwałtowną falą hejtu i umiesz odseparować co jest konstruktywną krytyką,  a co jest ślepym pierdoleniem od rzeczy, byle iść za hordą i mieć ubaw -  możesz poprawić rzeczy, których samemu mógłbyś nie zauważyć i iść do przodu mądrzejszy. Nigdy jakoś szczególnie się nie przejmowaliśmy opiniami „internetów”, ale jesteśmy świadomi tego, co się o nas pisze i mówi, jeżeli są to jakieś konkrety, to na pewno warto pomyśleć, czy dana osoba, nie ma solidnego argumentu.

Zagranicą wygląda to z reguły tak, że ktoś posłuchał muzyki i ma pewne oczekiwania, lub zespołu nie zna i jest czysta karta. Więc wtedy kwestią jest zagrać dobry koncert, by zrodzić nowego fana. Na naszym podwórku się patrzy na to, co inni ludzie powiedzą i pod tym kątem się dostraja swoje opinie. Są ludzie, którzy są zawistni, są ludzie, którzy są po prostu  imbecylami, krytykują wszystko i wszystkich, bo nie muszą skupiać się na tym jak im samym w życiu nie wyszło. Sporą grupą są ludzie, którzy zespołu nie znają, widzą, że jest jakiś temat na jakimś forum lub innej platformie i dołączają się do dyskusji a są też tacy, którzy rzeczywiście mają jakieś trafne obserwacje. Osobiście zawsze byłem jedną z tych  osób, która nie krzyczy wszem i wobec jaka jest moja opinia. Jeżeli ktoś robi coś głupiego,  to prędzej czy później go to zaboli. 

Wynika to z obawy przed wykorzenieniem dobrej i sławnej „konkurencji” czy może ze strachu, że może być jakiś kolejny i w dodatku dużo młodszy polski zespół, który może być rozpoznawalny poza granicami naszego kraju?

D: Chciałbym Cię tu poprawić. Sławnym zespołem nie jesteśmy i nigdy nie twierdziliśmy, że jest inaczej. Jesteśmy zespołem, który czerpie garściami z wiedzy, jaka na nas spływa od ludzi z innych zespołów i tych mniejszych, ale doświadczonych, jak również od tych największych. Są to ludzie, którzy zjedli zęby na tym rynku, widzieli wszystko i wiedzą jakie pułapki czają się na młode zespoły. Jak mantra zawsze powtarzało się hasło „dużo grajcie, grajcie zagranicą”. Tak zrobiliśmy i będziemy robić tak dalej. Może boli to tych, którzy nie wzięli się na taki krok i grają od 20 lat w tych samych miejscach dla tych samych ludzi. Dojrzałość muzyczna, własny styl – to są rzeczy, które przychodzą z czasem i na pewno będziemy starać się tam dotrzeć. Krok po kroku, zespół zaczynał od grania prostych   coverów, później własne proste kompozycje. Nagranie EP, regionalne koncerty, trasy po Polsce – własne i jako support dla większych nazw. Później pojawiło się pierwsze LP –  podniesienie poprzeczki pod każdym względem – brzmienia, techniki, opanowania swojego rzemiosła. Następnym etapem były już wyjazdy poza granicę kraju. Ewoluujemy, sukcesywnie, bez karkołomnego pośpiechu, ale działamy zdecydowanie bez czekania, aż szansa spadnie z nieba. Kolejnym krokiem będzie płyta, która ma tylko jeden cel – być oddechem świeżości na rodzimej scenie, ale i nie tylko.


Myślę, że nikogo nie straszymy, niektóre osoby po prostu czują antypatie, niektóre zawiść. Umówmy się, że znaczna część krytykantów to muzycy innych zespołów i każdy uważa, że jego zespół, lub zespół, który lubi bardziej zasługuje by jeździć i robić sobie markę zagranicą niż my. Każdy uważa, że jego płyta brzmi najlepiej, jego pomysły są najciekawsze i nigdy nie są podobne do niczego, bo tylko Ci z Northern Plague się wzorują na innych (śmiech).

Osobiście kibicuję wszystkim polskim kapelom, jeżeli mają wolę walki i chcą reprezentować naszą rodzimą scenę na cudzych terenach. Nam nikt nic nie dał, musieliśmy wszystko sobie wyrwać. Jeżeli ktoś ma więcej ambicji niż zdrowego rozsądku i postawi na siebie, to możliwości się pojawiają by grać zagranicą. Ale jeżeli ktoś woli siać ferment i się napinać za swoim komputerem, to spoko, jemu również damy powody do radości, bo będzie miał powody do irytacji. Nie zamierzamy zwalniać tempa.

Pamiętam, że w gazecie „Głos Wielkopolski” przy zapowiedzi koncertu z Negurą Bunget określono was nawet mianem „kontrowersyjnego zespołu”.

D: W Poznaniu to chyba mało kontrowersji mają...

Możliwe (śmiech). Prawdopodobnie jestem jednym z nielicznych polskich dziennikarzy muzycznych (jeśli mogę tak o sobie powiedzieć), którzy Was wspierają od początku i mają w nosie wszystkie złe słowa i kubły pomyj, które zewsząd leją się także na mnie, że o Was mówię przychylnie, ale może się mylę – jest więcej polskich portali które myślą inaczej? Jak to właściwie jest z tymi złymi i dobrymi opiniami?

D: Przede wszystkim mało jest opinii dziennikarzy muzycznych . Dużo jest za to opinii ludzi, którzy mają dużo do powiedzenia zza komputera. Mnie osobiście nie boli żadna negatywna opinia, bo nie ma zespołu, który by trafiał do wszystkich  Mamy coraz większą liczbę bardzo pozytywnych opinii od słuchaczy i dziennikarzy zza granicy. W Polsce również było sporo pozytywnego odzewu. Ważne, że nie ma ciszy, wywołujemy skrajne reakcje i o to chodzi, płyta nie przeszła gdzieś bez odzewu. Była chwalona, była krytykowana. Na koncertach mieliśmy i małe i duże frekwencje, ale zawsze pozytywne przyjęcie. Żadnych incydentów, żadnych spin. Jeżeli ktoś poświęca czas antenowy swojego   życia po to by mówić o Tobie (pozytywnie lub negatywnie) to znaczy, że jesteś wart jego     czasu, coś znaczysz. Mogę tylko dziękować.


Wspierałeś brazylijską grupę Unearthly podczas ich amerykańskiej trasy Rites Over the United States. Jak do tego doszło?

D: Z zespołem Unearthly znam się od 2011 roku. Zagraliśmy razem 2 trasy koncertowe – polską w 2013 i europejską w lutym/marcu 2015. Zdążyliśmy się dość dobrze poznać i są to świetni kolesie, uważam się za fana ich muzyki. Nie znam dokładnie przyczyn, sami niechętnie o tym rozmawiają, ale mieli roszady ostatnio w składzie i praktycznie na początku sierpnia, czyli miesiąc przed sporą trasą po USA okazało się, że perkusista opuścił zespół. W tej sytuacji zespół miał opcje odwołać trasę, lub znaleźć zastępstwo. Problemem była jednak bardzo ograniczona ilość czasu, a ich materiał nie należy do najłatwiejszych. Dość odważnie ze swojej strony postanowili skontaktować się ze mną. Graliśmy wspólne trasy, jestem osłuchany z ich materiałem, widzieli też mnie na żywo wiele razy i widocznie uznali, że opłaca im się ściągnąć mnie z Europy na tą trasę, niż od nowa kogoś szukać w Brazylii. Był to 7 sierpnia, gdy dostałem wiadomość z pytaniem, czy byłbym wstanie polecieć. Dodam, że datę spotkania w Denver, Kolorado zaplanowano na 27 sierpnia. 20 dni, żeby ogarnąć bilety, złożyć wniosek o wizę i naukę materiału – szaleństwo. Ale wszystko poszło bardzo sprawnie.

Była to doskonała okazja, żeby zjeździć trochę miejsc, poznać kluby, managerów, zdobyć kontakty, to może się okazać bardzo przydatne, gdy Northern Plague będzie w fazie przygotowań do trasy za oceanem. Dla mnie osobiście była to też szansa pogrania z innymi ludźmi, trochę innej muzyki, możliwość zaczerpnięcia inspiracji z innego źródła, co może bardzo pomóc moim partiom na kolejnej płycie NP. Był to bardzo nieoczekiwany zwrot akcji, bardzo pozytywny.

Kraj ogromny, trasa wymagająca, ale publika wynagradzała trud każdego dnia. Poznałem wiele świetnych ludzi, bardzo życzliwych. To tylko kwestia czasu, gdy NP tam zawita.

Nie była to pierwsza sytuacja w tym roku, gdy grasz dużą trasę koncertową poza Northern Plague. Podczas Tau World Tour z Negurą Bunget grałeś jednocześnie w dwóch zespołach – swoim macierzystym zespole, oraz rumuńskim Grimegod. Jak do tego doszło? Jak wspominasz tę współpracę?

D: Mieliśmy tu do czynienia z bardzo podobną sytuacją. Negura Bunget (której członkowie tworzą Grimegod) mieli jakieś nieprzyjemne historie podczas tej trasy. Skończyło się na tym, że gitarzysta, który w Grimegod grał na bębnach i flecista, który w Grimegod grał na gitarze – tak, też się trochę gubiłem – postanowili podziękować Negru i wrócić do domu w połowie trasy. W tej kryzysowej sytuacji postanowili poprosić o pomoc swojego dawnego gitarzystę, ponieważ potrzebowali drugiej gitary zarówno w Negurze jak i Grimegod. Nie mieli natomiast nikogo, żeby posadzić na bębnach w Grimegod, ponieważ Negru miał to widocznie za przeproszeniem w dupie i nie zamierzał  występować w zespole, który często otwierał koncert, skoro zespół, który jest z nim utożsamiany był headlinerem. Sytuacja wyglądała dość słabo, więc postanowiłem zaoferować swoją pomoc. Zupełnie inne granie, dużo spokojniejsze, doskonała rozgrzewką przed graniem seta Northern Plague, ponieważ często zespoły grały jeden po drugim.

Zjeździłeś Europę i USA, teraz będziesz nagrywał płytę z kaliskim Soundfear. Będzie to występ gościnny czy może zastąpisz ich poprzedniego perkusistę? Jak doszło do współpracy i co możesz zdradzić o nagrywkach – pełen materiał, epka, wkład własny itd.?

Zespół wychodził już wczesniej do mnie z propozycją grania, jednak byłem zbyt zajęty tematem europejskich tras z NP, nie mogłem dołączyć do kolejnego projektu, tym bardziej, że pokrywałyby się daty. Temat ucichł, jednak jakiś czas temu kontakt się wznowił, tym razem tematem było nagranie płyty. Nagrywki mają mieć miejsce w listopadzie. Z tego, co do tej pory słyszałem, materiał jest bardzo ambitny i z pewnością będzie wyzwaniem wymyślenie kreatywnych i oryginalnych partii bebnów. Bardzo lubię tego typu wyzwania, ponieważ muszę wyjść poza swoją strefę komfortu i to motywuje mnie do cięższej pracy nad warsztatem, różnego rodzaju patentami, by moja gra w każdym zespole miała coś oryginalnego, czego w innym zespole bym nie zagrał, by uniknąć zbyt przewidywalnego, monotonnego sposobu grania.

Chłopaki z Soundfear grają bardzo ambitną muzykę, więc tym bardziej traktuję tą kolaborację jako szansę by się rozwinąć, zrobić kawał dobrej muzyki i móc wpisać ją sobie do CV.


Co słychać u pozostałych członków NP – też udzielają się przy innych projektach?

Muzycznie to wiem, że Janus eksperymentuje z muzyką elektroniczną, Svah też w wolnych chwilach coś komponuje a Fen pracuje w studiu nagraniowym. Nie są to może oficjalne projekty, ani trasy koncertowe, ale jest to zawsze kontakt z różnymi rodzajami muzyki, świeże pomysły, inspiracje, co też pomaga przy komponowaniu naszego materiału. Obecnie jesteśmy w fazie nadganiania swojej kilkumiesięcznej nieobecności w życiu osobistym. Studia, wakacje, praca, rozwijanie własnego biznesu - daliśmy sobie czas, żeby zadbać o tematy, które podczas trasy europejskiej i w okresie przygotowań zostały zaniedbane. Jest to też czas na budowanie wizji tego jak będzie wyglądał nowy album nie tylko muzycznie, ale jako całość - sposób prezentacji albumu, zespołu na żywo. Chcemy by wszystko zyskało nową jakość. Taki jest cel i tego będziemy się trzymać. Na „Manifesto” daliśmy z siebie 100%. Teraz bogatsi o wiedzę, nowe doświadczenia wiemy, że damy z siebie jeszcze więcej.

Dzięki wielkie za obszerny i bardzo ciekawy wywiad. Trzymam kciuki i do usłyszenia! Wywiad przeprowadzono krótko po powrocie Damiana ze Stanów. Zdjęcia pochodzą ze zbiorów Damiana, który użyczył Redakcji LU kilka z nich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz