Znany z białosotockiego Northern Plague
perkusista ostatnio był bardzo zapracowany, a jak wynika z wywiadu
przeprowadzonego krótko po jego powrocie ze Stanów, wcale nie zamierza zwolnić.
O konsekwencji w dążeniu do celu, nieprzejmowaniu się hejterami, perypetiach na
międzynarodowych trasach koncertowych oraz najbliższych planach nie tylko
swoich, ale także macierzystej formacji opowiedział naczelnemu Damian „Damyen” Gwardzik…
Lupus: Niedawno skończyliście dwie duże trasy
koncertowe – Rites Over Europe oraz Tau World Tour (obie odbyły się na początku
roku: zimą i wczesną wiosną – przyp. red.). Opowiedz proszę o tym jak się
udały? Czy udało się także trochę pozwiedzać?
Damyen: Na
wstępie dzięki za kolejną rozmowę, niedługo chyba będziemy mogli te rozmowy spisać i stworzyć z tego niezłą
biografię (śmiech). Patrząc na to, że był między nimi tylko jeden dzień przerwy taktowałem to
zawsze jako jeden wyjazd. Trasy były świetną lekcją, na wielu płaszczyznach. Myślę, że w pewien sposób te trasy zmieniły
nieco sposób, w jaki patrzymy na
zespół, na scenę metalową. Mieliśmy porównanie jak w różnych krajach tego typu muzyka jest odbierana. Podczas tych
dwóch tras graliśmy również w Polsce i muszę Ci przyznać,
że było sporo niespodzianek. Pozytywnych jak i negatywnych.
Jakieś ciekawe sytuacje z życia w trasie?
D: Zaczyna
się... (śmiech). Każdy dzień przynosił coś nowego i podczas 60-tego
koncertu ciężko było spamiętać co
siędziało podczas pierwszych dwudziestu, więc czasami ciężko nawet zapamiętać niektóre sytuacje. W tak
ciasno opakowanym terminarzu, gdy większość dnia
przebiega w podobny sposób, siedząc w samochodzie w trasie a tylko
wieczory/noce się od siebie
różnią, po pewnym czasie pamięć płata figle. Były oczywiście takie koncerty/wyprawy/imprezy, których na pewno nie zapomnimy. Część sytuacji, akcji jakie miały miejsce nigdy nie pójdą w eter
(śmiech).
Z takich
ciekawszych wspomnień można przytoczyć między innymi świetny koncert dla kilkuset osób w klubie Colectiv w
Bukareszcie, absolutnie szaloną publikę w Kiszyniowie w Mołdawii. Poza sceną to np. nocowanie w willi barona narkotykowego
w Serbii. Delikwent przymusowo
zmienił adres na taki za kratkami, z
pewnością mniej wygodny, a jego willa została
przejęta przez państwo. Był to największy baron narkotykowy w Europie wschodniej, więc chata robiła
wrażenie.
Podczas
podróży do Bośni i Hercegowiny dostaliśmy zaproszenie od Polskiej ambasady na spotkanie, powieważ konsul przeczytał w
lokalnej prasie, że polski zespół przyjeżdża grać w Sarajewie. Było to bardzo niespodziewane i miłe
doświadczenie. Sporo dowiedzieliśmy się o
tej części europy, obyczajach, ludziach i ich historii. Fakt, że konsul
zatrzymywał policję, by zrobiła
nam pamiątkowe zdjęcie było niezłym dodatkiem.
Mnie
osobiście najbardziej urzekło piękno Rumunii. Niesamowity klimat, góry, ludzie,
którzy żyją skromnie, są bardzo życzliwi
i myślą bardzo postępowo. Gorąco im kibicuję, żeby
szybko wydostali się z bagna jakiego narobił tam Nicolae
Ceaușescu, bo to miejsce zasługuje na to, by bogacić się na
turystyce. Totalnie miażdży inne, dużo bardziej popularne turystycznie miejsca europy jak Francja,
która szczególnie nas nie zauroczyła.
Wspominałeś,
że zamierzacie dokumentować obie trasy i przygotować coś specjalnego jako
podsumowanie dotychczasowej działalności – jak postępy i kiedy można się
spodziewać rezultatów? Czy zamierzacie wydać jakieś wydawnictwo w rodzaju dvd
lub płyty koncertowej?
D: Coraz jaśniejsza i klarowna jest wizja tego, czym ten materiał ma być. Rzeczywiście pracuję nad materiałem, który podsumuje pewien
etap w działalności zespołu. Prawdopodobnie
będzie to po prostu udostępniony w sieci film. Nie widzę sensu robienia z tego jakiegoś „DVD” czy innych tego typu
historii. Moim zdaniem powinien to być obrazek,
który pokaże zespół nie tylko od strony muzycznej, ale też ludzkiej – pewnego rodzaju wizytówka. Jesteśmy grupą
znajomych, o wspólnej wizji, którzy są w stanie porzucić logikę by robić rzeczy, których sobie chwilę wcześniej
nie wyobrażaliśmy. Jako zespół wciąż
jesteśmy bardzo zieloni, ale wiemy, że te trasy nie były jednorazowym wybrykiem. Są zamknięciem pewnego etapu i
otwarciem kolejnego. Uznaliśmy, że taki materiał
będzie świetnym wspomnieniem dla nas, gdy za jakiś czas spojrzymy wstecz a także okazją, by nowe osoby poznały zespół nie tylko jako ścianę hałasu, ale też ludzi. Zwykłych ludzi, ale takich którzy
postawili sobie ambitne cele i dążą by je realizować.
Wolicie duże
i wyczerpujące trasy koncertowe czy mniejsze i lokalne koncerty?
D: Chyba jednak
dłuższe wyprawy. Pod każdym względem są koszmarem – zdrowotnym, organizacyjnym czy finansowym. Dopada
Cię zmęczenie, niechęć, są momentami jakieś niepotrzebne
spiny... ale gdy patrzysz na plakat z datami i widzisz multum miast, które za jednym zamachem odwiedzisz, czujesz, że
bierzesz udział w czymś nietuzinkowym, na dużą skalę
– morda się cieszy. Dużo
poważniej się podchodzi do takiej trasy, która trwa 70 koncertów, niż do takiej, która trwa 8. Zaczynasz myśleć
o sytuacjach, które mogą mieć miejsce,
starasz się przewidzieć najróżniejsze czarne scenariusze. Zaczynasz przede wszystkim traktować zespół o wiele
poważniej, gdy wspólny wyjazd trwa miesiące a nie dni. Wiesz, że jako integralna część zespołu nie chcesz zawieść,
więc przygotowujesz się do tego jako
muzyk. Regularne granie koncertów, szczególnie dzień po dniu daje bardzo wyraźny progres, co wszyscy
zauważyliśmy. Kondycja, „czucie” sceny, nowe inspiracje, bardzo wiele rzeczy wchodzi na zupełnie
inny poziom, gdy robisz to non stop przez kilka tygodni.
Czy w tym
roku planujecie jeszcze jakieś duże trasy koncertowe, a może zagracie jeszcze
kilka mniejszych w kraju?, czy z kolei w tym roku to już wszystko?
D: Może nie
wszystko, ale jesteśmy teraz mocno skupieni na pisaniu nowego materiału.
Kiedy
ostatnio rozmawialiśmy wspomniałeś, że macie szkielety dwóch czy trzech nowych
utworów. A jak się sprawy mają w chwili obecnej? Czy do następcy „Manifesto”
jest bliżej? Kiedy i czego można się spodziewać – epki, drugiej pełnej?
Kolejnej ewolucji w brzmieniu czy raczej zostaniecie przy obecnym układzie?
D: Jak już
wspomniałem ostatnio spotykamy się głównie z myślą, żeby tworzyć, pisać materiał. Tym razem jest to sprawa o tyle
trudniejsza, że nie chcemy iść przetartym szlakiem.
Chcemy zboczyć ze znanych nam ścieżek. Nie chcemy być ani kolejnym Behemothem, ani kolejnym Vaderem a
zaczynała do nas przywierać taka „etykieta”. Czy to w pozytywnym, czy negatywnym sensie, nieważne. Chcemy być
kolejnym z „tych” polskich
zespołów, a nie kolejną kopią jednego z „tych” polskich zespołów.
Muzyka
powoli się tworzy, dajemy sobie czas. Zero galopu, zero presji czasu. Nie
chcemy zabrzmieć jak zespół X lub
Y, nie szukamy fajnych patentów w utworach zespołu X lub Y. Jest
to cholernie męczące chwilami i frustrujące, gdy nie ma weny, ale gdy pojawia
się pomysł, wszyscy aktywnie biorą
udział w jego aranżacji. Tematyka płyty, tekstów, które się pojawią na tej płycie również zostały
wstępnie przemyślane i będą tworzone razem z muzyką
jako jej integralna część. Sposób prezentacji wokalu na pewno się zmieni, riffy
i sposób w jaki gitary
współpracują odejdzie od schematu na którym bazowały „Blizzard of the North” i „Manifesto”. Zmieniłem
podejście do pisania partii bębnów, nie chodzi już o granie sieki gdzie i jak się da, nie chodzi o to, żeby wcisnąć
gdzieś fajne przejście, bo zajebiście
brzmi i je wymyśliłem, lub gdzieś podłapałem. Bębny będą aktywnie tworzyć muzykę zamiast być rytmicznym
wzbogaceniem muzyki. Zmienił się basista, więc również wizja tego jak partie basu będą wyglądać. Brzmienie, klimat –
praktycznie na każdej płaszczyźnie
idziemy o krok do przodu. Często jest tak, że gdy jakiś patent się sprawdza – zostawia się go i próbuje się obudować to
innymi patentami. Podjęliśmy wspólnie decyzje, że
chcemy zaryzykować, zaszaleć i zabawić się procesem tworzenia nie patrząc na
żadne reguły. Myślę, że warto będzie
poczekać, bo zaserwujemy coś „z innej beczki”.
Odnoszę
wrażenie, że bardziej znani czy nawet chwaleni jesteście za granicą niż w
naszym kraju. Wiem, że w naszym kraju ciężko się przebić i łatwiej za granicą –
ale przecież Vaderowi, Decapitated, Behemothowi czy nawet progresywnemu
Riverside dobrze idzie zarówno na scenie lokalnej jak i zagranicznej. Skąd,
Twoim zdaniem, tyle nienawiści i hejtów wśród polskich (anty)fanów?
Ile osób, tyle opinii. Kiedyś chodziło o wiek - „banda wyrostków, którzy
mieli czelność pierwsze swoje
nagrania robić w studiu HERTZ. HERTZ! To
oczywiste – rodzice musieli sypnąć
pieniądzem, dla rozpieszczonych dzieciaczków.” Janus przecież miał 14/15 lat,
gdy nagrywał solówki do
„Blizzard of the North” pod okiem jednych z najlepszych realizatorów w
Polsce. Ja wtedy jeszcze w
zespole nie grałem, ale wiem, że chłopaki całe wakacje oszczędzali, pracowali dorywczo, jak się dało i w końcu
uzbierali potrzebne pieniądze by zarejestrować
EP-kę. Ale, gdy ktoś nie wie jaka jest prawda – wymyśli swoją prawdę.
Później
zaczęły się koncerty, trasy koncertowe – wciąż ten sam argument - „rodzice
muszą sypać kasą”. Piszą to
przeważnie ludzie, którzy widocznie mają na tym punkcie jakieś
kompleksy. Kasa na wszelkie wydatki
związane z zespołem brała się z najróżniejszych źródeł, głównie z naszych oszczędności, pracy, wyrzeczeń. Wiadomo,
gdy było ciężko szukaliśmy pomocy tu i ówdzie. Ale
kiedy problemem dla kogoś nie jest zespół, jego muzyka, jego performance, tylko to,
skąd na to się wzięły pieniądze, to chyba powinien przemyśleć swoje życie. Mnie nigdy nie obchodziło skąd
Vader miał pieniądze na pierwszą płytę
– tak dla przykładu. Jest też krytyka, która nam się należała, nie twierdzę, że
nie. Zawsze parliśmy do przodu na
pełnym gazie, nie zawsze myśląc o tym, jak coś może zostać odebrane przez „podziemie”. Metoda prób i błędów. Popełnia się błędy – to
norma. Zrobiliśmy coś głupiego –
zemściło się to na nas. Szczerze mówiąc – może i dobrze. Gdy spotykasz się z gwałtowną falą hejtu i umiesz
odseparować co jest konstruktywną krytyką, a
co jest ślepym pierdoleniem od rzeczy, byle iść za hordą i mieć ubaw - możesz poprawić rzeczy, których samemu mógłbyś nie zauważyć i iść do przodu
mądrzejszy. Nigdy
jakoś szczególnie się nie przejmowaliśmy opiniami „internetów”, ale jesteśmy świadomi tego, co się o nas pisze i mówi,
jeżeli są to jakieś konkrety, to na pewno warto pomyśleć, czy dana osoba, nie ma solidnego argumentu.
Zagranicą
wygląda to z reguły tak, że ktoś posłuchał muzyki i ma pewne oczekiwania, lub zespołu nie zna i jest czysta karta.
Więc wtedy kwestią jest zagrać dobry koncert, by zrodzić nowego fana. Na naszym podwórku się
patrzy na to, co inni ludzie powiedzą i pod tym kątem się dostraja swoje opinie. Są ludzie, którzy są
zawistni, są ludzie, którzy są po prostu imbecylami,
krytykują wszystko i wszystkich, bo nie muszą skupiać się na tym jak im samym w życiu nie wyszło. Sporą grupą są
ludzie, którzy zespołu nie znają, widzą, że jest jakiś temat na jakimś forum lub innej platformie i dołączają
się do dyskusji a są też tacy, którzy
rzeczywiście mają jakieś trafne obserwacje. Osobiście zawsze byłem jedną z tych
osób, która nie krzyczy wszem i wobec
jaka jest moja opinia. Jeżeli ktoś robi coś głupiego, to prędzej czy później go to zaboli.
Wynika to z
obawy przed wykorzenieniem dobrej i sławnej „konkurencji” czy może ze strachu,
że może być jakiś kolejny i w dodatku dużo młodszy polski zespół, który może
być rozpoznawalny poza granicami naszego kraju?
D: Chciałbym Cię tu
poprawić. Sławnym zespołem nie jesteśmy i nigdy nie twierdziliśmy, że jest inaczej. Jesteśmy zespołem,
który czerpie garściami z wiedzy, jaka na nas spływa od ludzi z innych zespołów i tych mniejszych, ale doświadczonych,
jak również od tych największych.
Są to ludzie, którzy zjedli zęby na tym rynku, widzieli wszystko i wiedzą jakie pułapki czają się na młode
zespoły. Jak mantra zawsze powtarzało się hasło „dużo grajcie, grajcie zagranicą”. Tak zrobiliśmy i będziemy
robić tak dalej. Może boli to tych, którzy
nie wzięli się na taki krok i grają od 20 lat w tych samych miejscach dla tych
samych ludzi. Dojrzałość muzyczna,
własny styl – to są rzeczy, które przychodzą z czasem i na pewno będziemy starać się tam dotrzeć. Krok po
kroku, zespół zaczynał od grania prostych coverów,
później własne proste kompozycje. Nagranie EP, regionalne koncerty, trasy po Polsce – własne i jako support dla
większych nazw. Później pojawiło się pierwsze LP – podniesienie poprzeczki pod każdym względem – brzmienia, techniki,
opanowania swojego rzemiosła. Następnym
etapem były już wyjazdy poza granicę kraju. Ewoluujemy, sukcesywnie,
bez karkołomnego pośpiechu, ale działamy zdecydowanie bez czekania, aż szansa spadnie z nieba. Kolejnym krokiem
będzie płyta, która ma tylko jeden cel – być oddechem
świeżości na rodzimej scenie, ale i nie tylko.
Myślę, że nikogo nie straszymy, niektóre osoby po prostu czują antypatie, niektóre zawiść. Umówmy się, że znaczna część krytykantów to muzycy innych zespołów i każdy uważa, że jego zespół, lub zespół, który lubi bardziej zasługuje by jeździć i robić sobie markę zagranicą niż my. Każdy uważa, że jego płyta brzmi najlepiej, jego pomysły są najciekawsze i nigdy nie są podobne do niczego, bo tylko Ci z Northern Plague się wzorują na innych (śmiech).
Osobiście kibicuję wszystkim polskim kapelom, jeżeli mają wolę walki i chcą reprezentować naszą rodzimą scenę na cudzych terenach. Nam nikt nic nie dał, musieliśmy wszystko sobie wyrwać. Jeżeli ktoś ma więcej ambicji niż zdrowego rozsądku i postawi na siebie, to możliwości się pojawiają by grać zagranicą. Ale jeżeli ktoś woli siać ferment i się napinać za swoim komputerem, to spoko, jemu również damy powody do radości, bo będzie miał powody do irytacji. Nie zamierzamy zwalniać tempa.
Pamiętam, że
w gazecie „Głos Wielkopolski” przy zapowiedzi koncertu z Negurą Bunget
określono was nawet mianem „kontrowersyjnego zespołu”.
D: W Poznaniu
to chyba mało kontrowersji mają...
Możliwe
(śmiech). Prawdopodobnie jestem jednym z nielicznych polskich dziennikarzy
muzycznych (jeśli mogę tak o sobie powiedzieć), którzy Was wspierają od
początku i mają w nosie wszystkie złe słowa i kubły pomyj, które zewsząd leją
się także na mnie, że o Was mówię przychylnie, ale może się mylę – jest więcej
polskich portali które myślą inaczej? Jak to właściwie jest z tymi złymi i
dobrymi opiniami?
D: Przede
wszystkim mało jest opinii dziennikarzy muzycznych . Dużo jest za to opinii ludzi, którzy mają dużo do powiedzenia zza
komputera. Mnie osobiście nie boli żadna negatywna
opinia, bo nie ma zespołu, który by trafiał do wszystkich Mamy coraz większą liczbę bardzo pozytywnych opinii od słuchaczy i dziennikarzy
zza granicy. W Polsce również
było sporo pozytywnego odzewu. Ważne, że nie ma ciszy, wywołujemy skrajne reakcje i o to chodzi, płyta nie
przeszła gdzieś bez odzewu. Była chwalona, była krytykowana. Na koncertach mieliśmy i małe i duże frekwencje, ale
zawsze pozytywne przyjęcie. Żadnych
incydentów, żadnych spin. Jeżeli ktoś poświęca czas antenowy swojego życia po to by mówić o Tobie (pozytywnie lub
negatywnie) to znaczy, że jesteś wart jego czasu,
coś znaczysz. Mogę tylko dziękować.
Wspierałeś
brazylijską grupę Unearthly podczas ich amerykańskiej trasy Rites Over the
United States. Jak do tego doszło?
D: Z zespołem
Unearthly znam się od 2011 roku. Zagraliśmy razem 2 trasy koncertowe – polską w 2013 i europejską w
lutym/marcu 2015. Zdążyliśmy się dość dobrze poznać i są to świetni kolesie, uważam się za fana ich
muzyki. Nie znam dokładnie przyczyn, sami niechętnie
o tym rozmawiają, ale mieli roszady ostatnio w składzie i praktycznie na początku sierpnia, czyli miesiąc przed
sporą trasą po USA okazało się, że perkusista opuścił zespół. W tej sytuacji zespół miał opcje odwołać trasę,
lub znaleźć zastępstwo. Problemem była
jednak bardzo ograniczona ilość czasu, a ich materiał nie należy do
najłatwiejszych. Dość odważnie ze
swojej strony postanowili skontaktować się ze mną. Graliśmy wspólne trasy, jestem osłuchany z ich materiałem,
widzieli też mnie na żywo wiele razy i widocznie uznali, że
opłaca im się ściągnąć mnie z Europy na tą trasę, niż od nowa kogoś szukać w Brazylii. Był to 7 sierpnia, gdy
dostałem wiadomość z pytaniem, czy byłbym wstanie polecieć. Dodam, że datę spotkania
w Denver, Kolorado zaplanowano na 27 sierpnia. 20 dni, żeby ogarnąć bilety, złożyć wniosek o wizę i
naukę materiału – szaleństwo. Ale wszystko poszło bardzo sprawnie.
Była
to doskonała okazja, żeby zjeździć trochę miejsc, poznać kluby, managerów, zdobyć kontakty, to może się okazać
bardzo przydatne, gdy Northern Plague będzie w fazie przygotowań do trasy za oceanem. Dla mnie osobiście była to też
szansa pogrania z innymi ludźmi,
trochę innej muzyki, możliwość zaczerpnięcia inspiracji z innego źródła, co
może bardzo pomóc moim partiom na
kolejnej płycie NP. Był to bardzo nieoczekiwany zwrot akcji, bardzo pozytywny.
Kraj
ogromny, trasa wymagająca, ale publika wynagradzała trud każdego dnia. Poznałem wiele świetnych ludzi, bardzo
życzliwych. To tylko kwestia czasu, gdy NP tam zawita.
Nie była to
pierwsza sytuacja w tym roku, gdy grasz dużą trasę koncertową poza Northern
Plague. Podczas Tau World Tour z Negurą Bunget grałeś jednocześnie w dwóch
zespołach – swoim macierzystym zespole, oraz rumuńskim Grimegod. Jak do tego doszło? Jak
wspominasz tę współpracę?
D: Mieliśmy tu do
czynienia z bardzo podobną sytuacją. Negura Bunget (której członkowie tworzą Grimegod) mieli jakieś nieprzyjemne
historie podczas tej trasy. Skończyło się na tym,
że gitarzysta, który w Grimegod grał na bębnach i flecista, który w Grimegod
grał na gitarze – tak, też się trochę
gubiłem – postanowili podziękować Negru i wrócić do domu w połowie trasy. W tej kryzysowej sytuacji postanowili
poprosić o pomoc swojego dawnego
gitarzystę, ponieważ potrzebowali drugiej gitary zarówno w Negurze jak i Grimegod. Nie mieli natomiast nikogo, żeby
posadzić na bębnach w Grimegod, ponieważ Negru
miał to widocznie za przeproszeniem w dupie i nie zamierzał występować w zespole, który często otwierał koncert, skoro zespół, który jest z nim
utożsamiany był headlinerem. Sytuacja
wyglądała dość słabo, więc postanowiłem zaoferować swoją pomoc. Zupełnie inne granie, dużo spokojniejsze, doskonała
rozgrzewką przed graniem seta Northern Plague, ponieważ
często zespoły grały jeden po drugim.
Zjeździłeś Europę i USA, teraz będziesz nagrywał płytę z kaliskim Soundfear. Będzie to
występ gościnny czy może zastąpisz ich poprzedniego perkusistę? Jak doszło do
współpracy i co możesz zdradzić o nagrywkach – pełen materiał, epka, wkład
własny itd.?
Zespół
wychodził już wczesniej do mnie z propozycją grania, jednak byłem zbyt zajęty tematem europejskich tras z NP, nie
mogłem dołączyć do kolejnego projektu, tym bardziej, że pokrywałyby się daty. Temat ucichł, jednak jakiś czas
temu kontakt się wznowił, tym razem
tematem było nagranie płyty. Nagrywki mają mieć miejsce w listopadzie. Z tego, co do tej pory słyszałem, materiał
jest bardzo ambitny i z pewnością będzie wyzwaniem
wymyślenie kreatywnych i oryginalnych partii bebnów. Bardzo lubię tego typu wyzwania, ponieważ muszę wyjść poza swoją
strefę komfortu i to motywuje mnie do cięższej
pracy nad warsztatem, różnego rodzaju patentami, by moja gra w każdym zespole miała coś oryginalnego, czego w innym zespole
bym nie zagrał, by uniknąć zbyt przewidywalnego,
monotonnego sposobu grania.
Chłopaki
z Soundfear grają bardzo ambitną muzykę, więc tym bardziej traktuję tą kolaborację jako szansę by się
rozwinąć, zrobić kawał dobrej muzyki i móc wpisać ją sobie do CV.
Co słychać u pozostałych członków NP – też udzielają
się przy innych projektach?
Muzycznie to
wiem, że Janus eksperymentuje z muzyką elektroniczną, Svah też w wolnych chwilach coś komponuje a Fen pracuje
w studiu nagraniowym. Nie są to może oficjalne
projekty, ani trasy koncertowe, ale jest to zawsze kontakt z różnymi rodzajami muzyki, świeże pomysły, inspiracje, co też
pomaga przy komponowaniu naszego materiału. Obecnie
jesteśmy w fazie nadganiania swojej kilkumiesięcznej nieobecności w życiu osobistym. Studia, wakacje, praca,
rozwijanie własnego biznesu - daliśmy sobie czas, żeby zadbać o tematy, które podczas trasy europejskiej i w okresie
przygotowań zostały zaniedbane.
Jest to też czas na budowanie wizji tego jak będzie wyglądał nowy album nie tylko muzycznie, ale jako całość -
sposób prezentacji albumu, zespołu na żywo. Chcemy by wszystko zyskało nową jakość. Taki jest cel i tego
będziemy się trzymać. Na „Manifesto” daliśmy
z siebie 100%. Teraz bogatsi o wiedzę, nowe doświadczenia wiemy, że damy z siebie jeszcze więcej.
Dzięki wielkie za obszerny i bardzo ciekawy wywiad. Trzymam kciuki i do usłyszenia! Wywiad przeprowadzono krótko po powrocie Damiana ze Stanów. Zdjęcia pochodzą ze zbiorów Damiana, który użyczył Redakcji LU kilka z nich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz