sobota, 15 września 2012

Popsysze - Popstory (2012)

Piosenki końca lata i początku jesieni - takie było moje pierwsze odczucie słuchowe po usłyszeniu najnowszej debiutanckiej płyty grupy Popsysze. A dalej było tylko piękniej... Naprawdę!


Popsysze to zaledwie trzyosobowy projekt, który powstał w 2007 roku jako duet z inicjatywy wokalisty i gitarzysty Jarosława Marciszewskiego i perkusisty Jakuba Świątka. Trzecia osoba, basista Sławomir Draczyński, dołączył do nich dopiero pod koniec 2008 roku . Wydawać by się mogło, że taki skład będzie grał jakiś surowy, ostry garażowy rock, nawet punk rock, tymczasem nic bardziej mylnego, bo wszystko brzmi czysto, przyjemnie i nad wyraz chłodno. Ich debiutancki krążek, nazwany przekornie "Popstory" ukazał się 6 lipca tego roku.

Bardzo podoba mi się okładka albumu, która jest nad wyraz ascetyczna jak granie Popsysz, a jednocześnie odpowiednio pstrokata jak konwencja popu. Oto tęczowa bogini, niczym Wenus z obrazu Botticiellego wydaje się wynurzać z morskiej piany, ale nie ukrywa ona swoich wdzięków, bo nie ma nic do ukrycia - jest po prostu piękną kobietą. Do tego białe tło i nazwa zespołu - naprawdę nie trzeba nic więcej. Ogromne, z tego tytułu, brawa należą się jej autorowi Kubie Świątek, czyli perkusiście zespołu - bo jest naprawdę świetna. Ale świetna okładka, niestety nie zawsze jest wyznacznikiem dobrego albumu, dobrego grania. Na szczęście tym razem ta reguła nie ma potwierdzenia, bo album jest równie wyśmienity.

Na płycie znalazło się trzynaście kompozycji i w żadnej mierze nie jest to liczba pechowa. Na tej płycie dzieje się sporo: mamy z lekka pachnące garażowym rockiem w stylu White Stripes i punkiem utwory takie jak "Joulin", "Maybe" czy "Changing Apartaments", post rockowe energetyczne pejzaże w rodzaju "Blue Summer" z gościnnym udziałem Asi Kuźmy, kawałki dziwnie pasujące do studenckiej imprezy, na której jeszcze czasami się tańczy i podryguje w rytm, tu zaś świetnym przykładem jest "No Time To Think" czy wyśmienity "Rewolwer", a nawet psychodelicznych zabaw dźwiękiem jak w  "So So" czy "She's a Pumpkin". Stylistyczne poszatkowanie i pomysły z różnych szuflad w ich wykonaniu łączą się ze sobą doskonale i nie nudzą. Nie są też niczym nowym, ale potrafią oczarować: świeżością, niezwykłym polotem i energią przebijającą z każdego numeru. Jedynym zarzutem mógłby być brak języka polskiego, który słychać tylko w "Rewolwerze".

Nie mam wątpliwości, że to jedna z najlepszych i najciekawszych polskich (trójmiejskich) debiutów i jedna z najbardziej dźwięcznych płyt tego roku. Od jej słuchania naprawdę trudno się oderwać i nie mam też wątpliwości, że z odtwarzacza nie wyjdzie ona prędko, a i wracać do niej będę nad wyraz często. Ot, piosenki... ale jak cudownie zrealizowane! To płyta z kategorii must have, a takich ostatnio, zwłaszcza w Polsce, szukać ze świecą. Świetna robota!

Ocena: 10/10 !


Płytę można w całości posłuchać na oficjalnym profilu soundcloud zespołu.







1 komentarz:

  1. No proszę, też punk, a jaka róznica w porównaniu z tym, czego posłuchałam dwa posty wcześniej. Niezłe :)

    OdpowiedzUsuń