Początek kalendarzowej, tegorocznej jesieni nie zachęca
niestety do życia, a raczej do udzielania się pierwszych objawów depresji.
Początek jesieni to również nowy sezon koncertowy, który w gdyńskim Uchu
postanowiono otworzyć mocnym uderzeniem.
W niedzielny bowiem wieczór Tomasz „Titus” Pukacki wraz z młodym i
utalentowanym Igorem „Iggym” Gwaderą zawitali do klubu Ucho ze swoją ekipą
Przeciwpancernej Zakonnicy.
Nie mogło się obyć bez obsuwy, jednak nie przeszkodziła ona
w sprawnym przebiegu koncertu. Anti Tank Nun wsparły w Gdyni dwa lokalne
składy, ale tylko jeden do niego pasował. Pierwszy z suportów był pomyłką i to
bardziej stylistyczną niż samą w sobie, bo to zupełnie inna sprawa. Acces
Denied, bo o nim mowa, to zespół, który nie wiedzieć czemu wciąż się utrzymuje
i wciąż gra. Mimo fal krytyki i powiększającej się ilości tych fanów, którzy
prędzej by powiedzieli jak bardzo ich nienawidzą, aniżeli, że podoba się im ich
muzyka. Ale przejdźmy do rzeczy:
Acces Denied to zespół, który stylistycznie do Anti Tank Nun
nie pasował kompletnie z dwóch powodów: preferowanej stylistyki gatunkowej,
czyli klasycznego, powtarzalnego do bólu heavy metalu i wokalistki, która ani
nie jest pociągająca, ani specjalnie nie wyróżnia się swoim głosem. Chciałoby się
wręcz powiedzieć, że dziewczyna śpiewać nie umie kompletnie, co daje się szczególnie
zauważyć wtedy, kiedy sprawnie, ale zupełnie bez polotu grają „Breaking the Law”
Judas Priest, który jednak powinien śpiewać mężczyzna z charyzmą i jakąś zadziornością
w głosie, której wokalistka AD nie posiada. Nie potrafi ona też złapać
poprawnego nawet kontaktu z publicznością, która parę razy przeleciała się pod
sceną, po czym w większości znudzona wyszła na przed klub. Nie dopisało też
nagłośnienie, w którym bas był kompletnie nie słyszalny, a perkusja zbyt mocno
wybijała się ponad całość. Nigdy nie byłem na koncercie tego zespołu, który
byłby dobry, zawsze wywołuje u mnie mieszane uczucia, na szczęście grali
stosunkowo krótko i po nich rozstawili się chłopaki z gdyńskiego Psychollywood,
które znacznie bardziej właśnie przystawał do zespołu Titusa i Iggy’ego.
Mieszanka hard rocka i stoner, którą reprezentuje
Psychollywood zebrała większą publikę w różnym wieku, a z czasem tłum gęstniał
jeszcze bardziej. Również ten pod samą sceną, przeznaczony do zmasowanych
ataków poga, którego idealną puentą był zasłyszany komentarz pana po
trzydziestce: „Za moich czasów pogo było mniej brutalne”. Psychollywood nie
musiało też niczego udowadniać, zagrali bardzo dobry, energetyczny i mocny
koncert, a przy tym przebojowy. Podczas ich występu, dopisało też brzmienie,
które choć moim zdaniem było trochę za bardzo stłumione niźli by się tego
oczekiwało, ale na pewno wszystkie instrumenty były odpowiednio słyszalne.
Osobną sprawą jest kwestia perkusji. Tu bowiem należą się ogromne brawa dla
Sebastiana Sawicza, znanego dotychczas z Broken Betty, który zastąpił poprzedniego
perkusistę grupy Tomasza Wyrąbkiewicza. Idealnie wpasował się w stylistykę
zespołu i po raz kolejny pokazał swoją wszechstronność i dużą sprawność.
I wreszcie pojawiła się wyczekiwana gwiazda wieczoru, czyli
Anti Tank Nun. Bez zastanowienia uderzyli z grubej rury utworem „Hard,
Capricious, Rowdy, Lethal”. A potem kolejne hiciory z debiutanckiej płyty: „Killer’s
Feast”, „Next to Last Supper”, napisany przez Igora Gwaderę (!) „Whores, Vodka
& Lasers”, następnie „It’s Good to Be Somebody (Even In Hell)”, „Devil Walks”
do którego zrealizowano teledysk i inne. W ciągu półtorej godziny zagrali
calutką płytę, kilka coverów i znaleźli też czas na mały jam i zaledwie dwu utworowy
bis. W znakomitej formie był Titus, który grając i śpiewając, stopniowo
zdejmował z siebie koszulę, by w końcu resztę koncertu zagrać z nagim torsem.
Od czasu do czasu opowiadał w kilku zdaniach o kolejnych numerach, czy
żartował: w pewnym momencie ktoś podsuwa mu piwo pod nos, a Titus wskazując na
swoją gitarę basową mówi, że „nie może pić, bo prowadzi”. Żart jednak przestał
być żartem kiedy po koncercie okazało się, że Titus już pojechał, zostawiając w
klubie tylko gitarzystów i perkusistę. Osobną sprawą jest młody, utalentowany
gitarzysta Igor, który na scenie czuje się jak ryba w wodzie. Wymienia się go
jako maskotkę zespołu, podkreśla jego niezwykłe umiejętności i robi wokół niego
szum. Tymczasem, jest to bardzo spokojny, skromny i ułożony chłopak z dużym talentem,
który został doceniony przez właściwych ludzi. Śmiało można powiedzieć, że cały
show kradł właśnie on, Iggy. To, co wyczyniał z gitarą to przy połączeniu z
jego młodym wiekiem naprawdę jest fenomen. O ile bowiem na płycie tylko go
słychać i tu sobie człowiek może na powiedzieć, że w studiu to każde cuda na
kiju można zrobić, to na koncercie można było zobaczyć i usłyszeć, że chłopak
naprawdę jest dobry w tym co robi, że jest już, w swoim młodym wieku,
wirtuozem.
Nie mam wątpliwości, że ten koncert był walcem, mimo
obecności odstającego i zdecydowanie słabszego Acces Denied. Był też
zdecydowanie za krótki, bo przeleciał trochę za szybko, nie udało się bowiem
namówić Przeciwpancernej Zakonnicy na jeszcze jeden bis ponad to, co założyli
sobie w setliście. W kilka minut po 23 było po wszystkim, zbieranie sprzętu i
ewentualnie możliwość zdobycia autografów muzyków. Jako się rzekło, Titus „spierdolił”,
jak to określił mój kumpel, ale koncert i tak będzie niezapomniany. Strzałem z
takich dział powinna rozpoczynać się każda jesień, a odlatujące do ciepłych
krajów ptaki, już donoszą, że na wiosnę zostanie oddany drugi strzał. Oby i tym
razem – w dziesiątkę.
Wiesz, a ja byłam na koncercie Coldplay. nie jestem jakąś strasznie zaangażowaną fanką, ale mają w mojej opinii parę dobrych i bardzo dobrych utworów, jeden nawet dość wysoko gości na moim Topie Wszech Czasów. ale do czego zmierzam, bo zaczynam mącic - to wpływ przeziębienia chyba... otóż tutaj też supporty były fatalnie dobrane, masakra po prostu. Charlie Xox (who the f... is that?) - dziewczyna za mna podsumowała "jak ja bym wyszła w staniku na scenę to też bym taki sam wystep dała". ja podsumowałam "jakaś laska z gołą d... się miota po scenie". a drugi support jakies cos "marina & the ..." whatever,nie znam. miała na sobie rózowy flak (i to nie jest literówka) jak z parówki i spiewała między innymi "I want to be your boubble gum bitch". nie skorzystałam z zaproszenia. ;p na szczęscie sam Coldplay dał naprawde dobry koncert, więc te dwa niewypały sie jakos "wchłoneły".
OdpowiedzUsuń