niedziela, 30 września 2012

R15/43: Hateseed, The Meizterz (29.09.2012, Rock Out Pub, Gdańsk)


W zimny, ale na szczęście względnie nie deszczowy wieczór warto było wybrać się do gdańskiego Rock Outu, gdzie podczas jednego z ostatnich w tym sezonie koncertów zaprezentował się nowy skład lubianej przez wielu grupy Hateseed.



Koncert naturalnie zaczął się z drobną obsuwą i co dziwne, gwiazda wieczoru zagrała jako pierwsza, toteż na drugim zespole The Meizterz, mimo młodej jeszcze godziny (zaczęli grać po 21), już nie zostałem. Mianowicie z tego powodu, że było mi zimno i zaczynałem robić się głodny i średnio interesował mnie punk rockowy zespół. Przyznam się bez bicia, przyszedłem tam tylko i wyłącznie dla Hateseed, którzy po odejściu Kamila Janulewicza, postanowili zaprezentować się w nowym składzie. Właściwie, to takim samym jak dotychczas, z tymże Janulewicza zajął znany z nieistniejącego już (niestety) Shadowsight, Michał "Ranger" Marcinkowski.

Czy związku z nowym gitarzystą w Hateseed znacząco się coś zmieniło? Nie. Chłopaki nie stracili nic ze swojego charakteru, nie odczuwa się tej zmiany jakoś drastycznie. Marcinkowski bowiem bardzo pasuje do tego zespołu, podobno nauczył się całego materiału w trzy tygodnie i naprawdę słychać, że nie odgrywa partii Janulewicza, stara się w nie przelać coś od siebie. W repertuarze Hateseed znalazły się tym razem utwory z debiutanckiej płyty "Hate Comes Crawling" oraz jedna nowa kompozycja, która ma się znaleźć na drugim albumie, który podobno jest już nagrywany.
Publiczności również nie brakowało, bowiem choć z początku skromnie, wkrótce pod sceną zebrał się spory tłum, a i niektórzy "przypadkowi" słuchacze na peronach przecierali oczy i nawet zatykali uszy. Dopisało też brzmienie, które jak na koncert plenerowy i w dodatku w takim miejscu jakim jest Rock Out Pub, było mocne i pełne. Odrobinę za bardzo miejscami stłumione i surowe, przez co wysokie rejestry Łukasza Szostaka czasami ginęły, ale w żadnym wypadku nie psujące wrażeń i przyjemności ze słuchania.

Hateseed pokazał, że zmiany personalne nie muszą oznaczać załamania formy w zespole, a wręcz przeciwnie, że jeszcze z większą siłę będą w stanie rozsiewać swoje muzyczne ziarenka nienawiści. Marcinkowski idealnie wstrzelił się w ich muzykę i wygląda na to, że już się w zespole zadomowił, co dobrze wróży na przyszłość. Pozostaje czekać na kolejne koncerty (również w lepszych warunkach) w odświeżonym składzie i na kolejną płytę długogrającą, która mam nadzieję, będzie jeszcze lepsza od poprzedniej, nie tylko pod względem realizacyjnym, ale również pod względem jej zawartości. Hateseed bowiem trzyma się mocno i nic nie wskazuje na to, żeby miało się stać coś nieprzewidzianego, czy niechcianego przez fanów grupy. I tak trzymać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz