poniedziałek, 17 września 2012

R13/41: Wrath Of Gods Mini Tour 2012 (15 IX 2012, Gdańsk, Hi-Fi)


Wieczór pełen mocnych metalowych wrażeń i istna rozwałka dla tych, którzy słuchają ciężkich odmian tej muzyki. A przede wszystkim fantastyczna okazja, by poznać (jeśli się nie zna) rewelacyjne polskie grupy parające się death i black metalem, jak również udowodnić, że u nas w Polsce nie brakuje świetnych, aczkolwiek mało chyba znanych, zespołów tego typu. "Gniew Bogów" był strzałem w dziesiątkę...



W gdańskim Hi-Fi odbył się bowiem jeden z najciekawszych i najmocniejszych koncertów tego roku. Ogromne, pozytywne wrażenie wywołuje już sam skład zebrany na trasę Wrath Of Gods Mini Tour, której Gdańsk był ostatnim przystankiem. Wielbicielom ciężkiego grania zapewne zespoły, które zagrały są znane, innym pewnie nie, ale są też takie osoby, które choć słuchają od czasu do czasu takiego grania, nawet nie zdają sobie sprawy, że praktycznie za miedzą istnieją takie petardy i to nawet po kilkanaście już lat. Należę do tych osób, ale cieszę się, że są jeszcze okazje (ponad dekadę temu koncertów tego typu grup było znacznie, znacznie więcej!), by takie grupy poznać.

Sam koncert zaczął się z lekkim poślizgiem, ale skończył o czasie planowanym (kilkanaście minut po 23). To dobrze świadczy zarówno o kwestii organizatorskiej i o samych zespołach, które rozstawiały się szybko i sprawnie i od razu przystępowały do rzeczy, czyli do miłego dla ucha łomotu. Dopisało również brzmienie, co mam wrażenie w HiFi staje się regułą, choć tym razem nagłośnieniem zajmowała się profesjonalna firma Shockwave TechCrew (świetna robota!), a nie jak zazwyczaj same zespoły i pracownicy klubu. Na pięć zespołów trzy pozmiatały równo, dwa nie wywarły na mnie większego wrażenia. Odpowiedni moment, żeby przejść do sedna? Jak najbardziej.

Jako pierwszy zagrał znany doskonale wszystkim w Trójmieście, Driller - niezmiennie prowadzony przez braci Andrzejewskich thrashowy potwór. Mówiąc potwór nie mam jednak na myśli niczego straszliwie złego, a tego potwora, który pożera i niszczy na swojej drodze wszystko co się na niej znajdzie. Był moment  kiedy Driller nie wchodził mi zupełnie, jednak kolejny koncert z rzędu pokazuje jak bardzo mylne były to odczucia, po raz kolejny bowiem słychać jak bardzo się grupa braci Andrzejewskich rozwija, jak bardzo prze do przodu. Należą się też ogromne brawa dla nowego perkusisty zespołu Jędrzeja - zapierdala, że aż miło. Choć, zagrali zaledwie dwudziesto kilkuminutowy set, to był on zwarty, szybki i sprawny, idealnie rozgrzewający i wprowadzający w późniejsze piekło. Bo tak, nazwijmy rzeczy po imieniu, potem było już piekło.

Jako drugi rozstawił się olsztyński Thempest, który zaprezentował ciemny, melodyjny death metal najwyższej próby, również tej słuchalnościowej. Instrumentalnie wypadają naprawdę interesująco - nie tylko ciężko, ale też klimatycznie i wciągająco, do tego mocny, naprawdę dobry growl. Duże brawa należą się obu młodym gitarzystom (nie licząc tutaj śpiewającego gitarzysty i frontmana) i więcej niż sprawnego perkusisty - to przecież młode chłopaki, a zasuwają tak, że szczena opada i nie chce się z podłogi podnieść. Thempest zaprezentował bardzo solidne i przemyślane granie, co w przypadku tego drugiego, zdarza się niestety niezmiernie rzadko. Jedyne zastrzeżenia miałbym do zapowiadania utworów, o ile w samym utworze niezrozumienie słów nawet nie przeszkadza, bo człowiek po prostu wsłuchuje się granie, o tyle zapowiadanie niezrozumiałym, niemal bełkotliwym growlem trochę utrudnia sprawę, ale cóż, taka specyfika, więc wybaczam, wszak jak wcześniej napisałem, to mocny materiał i świetny zespół!

Trzecim zespołem był nowosądecki Pneumatic Frost i ten zespół nie przypadł mi do gustu. Jak na moje (deathowe) upodobania było za szybko, zbyt chaotycznie i nie zrozumiale. Przy ogromnym szacunku dla chłopaków, trudno było mi się doszukać w tym graniu czegoś interesującego, poza jednym: miejscami bardzo nisko strojone gitary przyjemnie zbliżały się do Meshuggah i innych zespołów parających się ostatnio modnym nurtem djent. 
Czwarty i drugi, który nie podszedł mi niestety kompletnie, to Deadthorn, notabene z Gdańska. Black metal, a zwłaszcza w stylistyce Behemotha (tu: raczej tego wszesnego) nie leży w kręgu moich zainteresowań, aczkolwiek są dwie sprawy, które mnie mimo wszystko zainteresowały w tym zespole. Przede wszystkim polskojęzyczne, dość ciekawe teksty, z których nie udało się wyłapać wszystkiego, ale na pewno były o czymś, nie były zwykłym bełkotem, jak to w black metalu często bywa. Interesujący, choć na dłuższą metę dość męczący, był też wokal: w intrygujący sposób drżący. Kolejną sprawą, myślę istotną i zauważoną nie tylko przeze mnie, to trochę zbyt kartonowa perkusja. Wiem, że w blacku tak dość sztywno się gra, ale jednak znam kilka black metalowych grup, które potrafią z bębnów wyciągnąć coś więcej, aniżeli nijakie, nie poruszające brzmienie. Szkoda, po naszych spodziewałem się czegoś lepszego.

Finał był bodajże najciekawszym punktem tego koncertu: Neolith z Krosna pozamiatał najbardziej wytrwałych. Mógłbym tutaj użyć wytartych frazesów w rodzaju "nie pozostawili jeńców" i tym podobne, ale ich nie lubię, bo dla mnie są niezrozumiałe i głupie. Nie znałem tej kapeli i specjalnie też przed koncertem nie zaznajamiałem się z ich twórczością, żeby mieć tak zwany czysty ogląd spraw. Wyraźny, bardzo dobry wokal, sprawne połączenie black metalu z death, a miejscami nawet z klimatycznym doom metalem, wysoki poziom wykonawczy, ogień i rozwałka świetnymi melodiami, z własnym wyraźnym pomysłem, mroczno i ciężko, a przy tym nieodtwórczo. Weterani, bo zespół istnieje od 1991 roku zaprezentował głównie materiał ze swojej ostatniej płyty studyjnej wydanej da lata temu "Indiviudal Infernal Idimmu", kilka utworów z poprzedniej, wydanej sześć lat wcześniej, "Immortal" i najnowszy utwór "Of Angel And His Orizon" z zrealizowanej dwa dni temu epki "Iter Ad Inferni". Rewelacyjne zwieńczenie koncertu i kapitalne odkrycie dla tych, którzy nie mieli okazji znać Neolith wcześniej.

Gniew Bogów okazał się wydarzeniem naprawdę dobrze zorganizowanym i przemyślanym. Te fantastyczne zespoły (nawet te, które mi osobiście się nie podobały tak jakbym tego oczekiwał) powinny przyjeżdżać w te rejony Polski częściej i przywozić ze sobą jeszcze inne, równie ciekawe grupy. Death i black metalowy underground naszego kraju ma się najwyraźniej dobrze i trzyma mocno, a wciąż jest kompletnie nie znany, nie tylko u nas, ale też prawdopodobnie i za granica, co mnie, i chyba nie tylko mnie, bardzo dziwi. Atrakcji końca nie było jednak wraz z ostatnim dźwiękiem grupy Neolith: w skm-ce grupa dziewczyn urządzała wieczór panieński swojej koleżance, a nocny autobus wpierniczył się w stado dzików...



1 komentarz: