środa, 3 października 2012

Revival 2: Witchcraft - Legend (2012)


Przyszła kolejna jesień, a wraz z nią czas na kolejną porcję dźwięków dusznych, szeleszczących i mrocznych, w każdym razie mniej lub bardziej kojarzących się z jesienią. Na początek, najnowsza, czwarta płyta grupy Witchcraft, której warto przyjrzeć się dokładniej nie tylko w cyklu jesiennym, ale także w drugiej części cyklu "Revival" zapoczątkowanego kilka miesięcy temu okultystycznym zespołem The Devil's Blood.


Witchcraft powstał w Örebrow Szwecji w 2000 roku jako projekt muzyczny w celu zrealizowania utworu na tribute album poświęcony doom metalowej formacji Pentagram. Dwa lata później wydają debiutancki singiel "No Angel Or Demon", a następnie w 2004 roku swój pierwszy debiutancki pełnometrażowy krążek, zatytułowany po prostu "Witchcraft". Charakteryzujący się brudnym, garażowym sposobem nagrania i zrealizowany w stylistyce jakby to był album wyciągnięty z szafy gdzieś z lat 70, pozwolił im na występy obok Orange Goblin i Grand Magus. W rok później wydali swój drugi album "Firewood", który kontynuował obraną na debiucie drogę. Drobne przetasowania w składzie grupy sprawiły, że kolejny album pojawił się w 2007 roku i nosił tytuł "The Alchemist". W ciągu kolejnych pięciu lat doszło do kolejnych zmian w składzie, który obecnie przedstawia się następująco: Magnus Pelander na wokalu, Ola Henriksson na basie, Simon Salomon i Tom Jondelius na gitarach oraz Oscar Johansson na perkusji. W tym składzie Witchcraft zrealizował swój czwarty album studyjny, zatytułowany "Legend" różniący się od swoich poprzedników w sposób znaczący. Premiera albumu odbyła się 21 września tego roku.

Uwagę na płytę zwraca już świetna okładka. Jest prosta i nieprzesadzona, a jednocześnie niezwykle interesująca i pociągająca. Na brunatnym tle widać jedynie logo grupy, zwykłe proste litery układające się w jej tytuł i w samym środku dumnie prężący pierś krogulec (nie jestem ornitologiem, ale wydaję mi się, że do klimatów doom metalowych bardziej pasują krogulce albo kruki, aniżeli orły). Nie jest to jednak zwykły krogulec - wykonany jakby ze złotych, metalizowanych płytek, jakby był skomplikowaną maszyną złożoną z setek małych procesorów. Fantastycznie łączy się ona nie tylko z poprzednimi płytami na których dwa razy były czarownice, a raz zwykła fotka muzyków w otoczeniu świec, a także wskazuje nowy kierunek w jakim grupa Witchcraft poszła na najnowszym krążku, w jakim zamierza pójść. Wokół nowego brzmienia zawartego na tej płycie już wybuchły w internecie dyskusje i wołania w niebiosa, że się sprzedali, skomercjalizowali czy nawet zatracili swój cały charakter wypracowany na wcześniejszych wydawnictwach. Jednak po przesłuchaniu go kilka razy z wybałuszonymi z wrażenia gałami nie mogę się z tymi zarzutami zgodzić za grosz. 

Przede wszystkim klimat w jakim zrobiona jest płyta, mimo, że całość jest jak najbardziej współcześnie nagłośniona i brzmieniowo dopieszczona w najdrobniejszym szczególe, przywodzi na myśl lata 60 i 70. Na wcześniejszych płytach te psychodeliczne, wczesno-stonerowe, protodoomowe inspiracje były może bardziej słyszalne, a materiał bardziej chrzęścił jakby wyjęty z jakiegoś starego winyla, ale bardziej nowoczesne brzmienie nie zaszkodziło Witchcraft. Wręcz przeciwnie, płyta zyskała na tym nie tylko przestrzeń, ale też jeszcze mocniej uwydatnione zostały te elementy zaczerpnięte z tamtego ważnego, dla muzyki rockowej i metalowej okresu, co przy tego typu produkcjach nie jest wcale takie oczywiste. Ten wciąż młody stażem zespół fantastycznie potrafi wyciągnąć to, co najlepsze z tamtego grania i tchnąć w oklepane motywy nowe życie. Nie oszukujmy się, to nie jest nowe granie, takie, które jest odkrywcze czy zmieniające coś w tej stylistyce, jest sprawne, energetyczne, przemyślane i świetnie zrealizowane.

Otwiera fantastyczny, wolny, ale oparty na ostrym gitarowym riffie "Deconstruction", który zaraz przyspiesza do skocznego i energetycznego, niezwykle melodyjnego i unoszącego się w powietrzu pędu. Po drodze jeszcze zwolnienie trochę w stylistyce Tool (co? ano tak, Tool też się tutaj trochę zapętliło, zwłąszcza przy zestawieniu z czystym i bardzo ciekawym wokalem Pelandera). Po nim "Flag Of Fate", który zaczyna się od wejścia perkusyjnego i rozpędzających się gitar, choć nie jest to numer szybki, a raczej dość wolny, śmiało można powiedzieć, że nawet trochę radiowy. Szybciej, melodyjniej (solówka!) jest niemal na końcówce utworu. Na trzecim miejscu wylądował oszałamiający, bardzo przebojowy "It's Not Because Of You", który z miejsca skojarzył mi się z... Led Zeppelin. Ta sama ekspresja, identyczny klimat, identyczne budowanie riffów i znów Pelander, który brzmi jak Robert Plant ze swoich najlepszych lat i Zeppelinowych płyt. Majstersztyk.
Czwarty kawałek "An Alternative to Freedom" wraca do klimatów doomowych, trochę nawet pachnących stonerem. Jest wolniej i bardziej wietrznie, funeralnie. Od pierwszej do ostatniej sekundy buduje się w tym utworze melancholijny, niezwykły klimat, który zdaje się tańczyć wokół słuchacza.

W numerze piątym odwiedzamy dom duchów, który na powrót jest ostrzejszy i równie melodyjny jak "It's Not Because Of You" czy otwierający "Deconstruction". Znów trochę czuć Zeppelinami, ale to nie jedyne skojarzenie, gdzieś przemykają progresywne zapędy (Yes i Genesis się kłania) czy space rockowe przestrzenne wjazdy (Hawkwind, UFO, a nawet grup bardziej współczesnych jak Farflung).
Kolejnym niemal radiowym przebojem jest "White Light Suicide" - znów wolniejszy, bardziej funeralny i niepozbawiony hard rockowych naleciałości, które kiedy się pojawiają kojarzą się trochę z Budgie, a miejscami skręcają bardziej w lata 80, niektóre zagrywki dziwnie kojarzą się z Survivor czy Europe.W "Democracy", numerze siódmym, znów przyspieszamy. Perkusyjne intro, ostry gitarowy riff, rakietowe tempo i fantastyczny flow.Wkręca się w głowę i nie chce z niej wyjść.
Przedostatnim kawałkiem jest "Dystopia", trwający niemal siedem minut numer, nie jest najdłuższym, bo długością przebija go i pozostałe kawałki, finałowy i dziewiąty na płycie "Dead End". Wpierw jednak jest wspomniana "Dystopia". Klimat intra jak z Black Sabbath, choć wokal już bardziej przypomina ten znany z Solitude Aeternus czy Candlemass, aniżeli Black Sabbath właśnie. A gdy całosć nieoczekiwanie nabiera ostrości. To utwór przepięknie zaaranżowany i wspaniale grający na uczuciach. Jest tutaj niemal wszystko co najlepsze z lat 70: progresywa, doomowy szlif, hard rockowy pejzaż.
I na koniec prawie trzynastominutowy finał, który ponownie wydaje się być wyjęty z czasów nieco późniejszych jak lata 70, a zbliżać do Solitude Aeternus i Candlemass przefiltrowanego przez Led Zeppelin. Żaden z nich takiego utworu zapewne się nie powstydziłby. Wolne tempo, nisko strojony riff i fantastyczny bas, przestrzeń i bardzo przejrzysty cudowny dźwięk. A kiedy całość zwalnia do Sabbathowej gitary i Hawkwindowych szumów i nagle uderza ostrym riffem i melodyjnym wyjętym z "Heaven & Hell" Black Sabbath momentem pozostaje nic tylko się uśmiechnąć, bo nie brzmi to wtórnie, tylko ma się poczucie uczestniczenia w jakimś magicznym rytuale.

Najnowsza płyta grupy Witchcraft udowadnia nie tylko, że lata 70 w muzyce są wciąż żywe, ale także, że jest to zespół naprawdę warty uwagi. Taki, który czerpiąc z muzyki już właściwie wymarłej lub działającej w niszy potrafi wycisnąć dźwięki piękne i poruszające do szpiku kości, takie, które czuje się całym ciałem. Wreszcie, że jest zespołem, który nie stoi w miejscu, nie zamierza też zginąć po wydaniu jednej płyty, tylko szuka swojego języka, tworzy swoją własną historię. Historię piękną i prawdziwą, szczerą a nie wymuszoną przez producentów. Może za kilka lub kilkanaście lat i o tej grupie będzie się mówiło z takim nabożeństwem jak o klasykach gatunków wokół których się obracają. To bowiem jedna z tych płyt do których będzie się wracać po wielokroć i z taką samą radością przesłuchiwało ją za każdym razem. Ocena: 10/10 !

English Excerpt:

The newest Witchcraft album confirmed position of 70 decade music in nowadays rock and metal. This is the band, which in hilarious way takes the best things from almost dead genres and built from it beatiful sounds which flow through body, which are listened not only by ears. What's more, Witchcraft is a group which is still in progress, which make their own history. Absolutely true and beatiful history without pression of music producers. With no doubt in several years they would be exchange with worship between those biggest bands on which they inspire. This is one of this albums which never bored and every single listen of it will be pleasure and something new. 10/10 !




1 komentarz:

  1. Dobrze grają, faktycznie. I rzeczywiście trochę skojarzenia z Black Sabbath miałam słuchając, w perkusji, w gitarze. troche ten wokal mi nie pasuje :/ jakis taki ... za wyraźny... :/

    OdpowiedzUsuń