Oba zespoły pochodzą z Polski, oba dopiero debiutują. Oba postawiły na przedsmak w postaci epki. Oba grają ciężko, nowocześnie i świeżo, choć nie odkrywają absolutnie niczego nowego. W kolejnym odcinku "W niewielu słowach" przyjrzę się i przysłucham debiutanckim wydawnictwom warszawskiego Unsaint oraz gliwickiego Vates...
1. Unsaint - Worhtless Sacrifice EP (2012)
Pierwszą rzeczą, która zwraca uwagę to ciekawa okładka, która wpisuje się w wydarzenia z historii ostatnich kilkunastu lat. Oto widzimy protestujących ludzi stojących naprzeciw (zapewne) amerykańskiego żołnierza, a na pierwszym planie przemyka postać, która ubrana w czerwoną, postrzępioną burkę. Spod jej fałd wysuwa się koścista dłoń, która trzyma detonator. Ale to my wciskamy guzik, który zmiata z powierzchni ziemi wszystko dookoła, pozostawiając śmierć i zniszczenie. Bo materiał naprawdę miażdży, nie tylko świetnym brzmieniem, ale także dopracowanymi kompozycjami, w których nawet wyczuwalne smaczki i nawiązania nie drażnią.
Na płytce znalazły się cztery kompozycje, a sam materiał nie trwa nawet dwudziestu minut, jest krótki, ale bardzo zwarty i treściwy, napawa optymizmem i chęcią na dłuższy materiał. A kawałki? To na szybko: bez zbędnych akustycznych otwieraczy dostajemy po uszach w "Poisonous Ground", który utrzymany w kroczącym tempie zawiera ostry wżerający się w banię riff, potężny bas i utrzymaną w lokomotywowym tonażu i do tego świetny growlowany wokal Sore'a (którego już po nagraniu epki zastąpił Tomek).
"Hedonistic Urge to Kill" również uderza do głowy, wolnym, ale ostrym i ciężkim brzmieniem, w thrashowo-deathowych klimatach. Po nim "Suicidal" zaczynający się niepozornie, a po chwili z lekko progresywnym, doomowym zacięciem zaczyna płynąć od delikatnych tonów po ostrzejsze granie.
Z kolei, "Hail the Dead" muzycznie jest jakby wariacją na temat "Oriona" Metallici, ale nie jest nędzną kopią, kolejny walec, który wgniata w fotel. Ta epka to naprawdę pierwszorzędnie zrealizowane, ciężkie granie, po którym wcale nie słychać, że chłopacy są z Polski. Pozycja, którą naprawdę warto się zainteresować. Byłaby dziesiątka z wykrzyknikiem, ale to epka i dział "w niewielu słowach", więc oceną jest 5/5 ! Tak trzymać i czekam na równie dobrą, pełnometrażową płytę.
2. Vates - The Worst Fears EP (2012)
Na gliwicki Vates trafiłem przekopując youtube'a. Nie ukrywam wpadli mi w ucho, a zauważywszy, że to świeżutka, dopiero co zrealizowana epka napisałem do nich z prośbą o podesłanie płytki do pełnej recenzji. Odpowiedź na prośbę była przychylna i kilka dni temu otrzymałem własny egzemplarz debiutanckiej epki. Prawda jest taka, że gdyby to był zły materiał to bym nie prosił zespołu o całość, ale skoro moje ucho wystrzygło dobre dźwięki, postanowiłem zapoznać się z całością. A muszę przyznać, że jest naprawdę interesująco. Zespół powstał w 2008 roku i niedawno zasilony przez nowego wokalistę WojtaSSa (pisownia oryginalna) przystąpił do realizacji pierwszej płytki. Materiał podobnie jak ich kolegów z Warszawy został osadzony w klimatach thrash/death metalowych i nie przekracza dwudziestu minut. Bliżej mu jednak do klasycznego oldschoolowego death metalu, a nawet miejscami do podgatunku określanego blackened death metal.
Podobnie też jak u Unsaint, otrzymujemy na początek treściwe i zwarte cztery kawałki, które zawierają w sobie to, co być powinno w takim graniu: ciężar, melodię, tradycję i własny pomysł na siebie, brak bowiem tu jakiegokolwiek przynudzania czy wtórnych, nudnych zagrywek.
Samo brzmienie nie jest tak pełne jak u kolegów ze stolicy, skojarzyło mi się trochę z tym z epki szczecińskiego Influence, chłopaki z Vates grają bowiem bardzo podobnie.
Tu też nie ma zbędnych otwieraczy, od razu zaczyna się przejazd ciężkiej kawalerii w utworze "Pray to Call the Gods" utrzymanym w melodyjnym, "nowoczesnym", ale wyraźnie zabarwionym słyszalnymi inspiracjami do których nie boją się przyznać: żeby wymienić choćby tylko Slayer, Megadeth, Overkill, Death - brzmieniu. Na drugiej pozycji "Trap" jest wolniejszy, który zapachniał mi właśnie szczecińskim Influence, a na trzecim miejscu znalazł się utwór tytułowy, który wywołał u mnie te same skojarzenia. Nie, żeby była to wrzuta, bynajmniej, oba zespoły pasowałyby do siebie idealnie, bo grają bardzo podobnie. Ostatni "Last Rites" jest szybszy, ale nadal niepozbawiony melodyjnego szlifu i ciekawych riffów. Bardzo ciekawie wypada też ciemny growlowany wokal, który miejscami wchodzi w regułę wokalną charakterystyczną dla grindcore. Płyta zawiera tylko dwa mankamenty, które mam nadzieję zostaną w przyszłości, i oby na dłuższym wydawnictwie, poprawione. Są to takie sprawy jak okładka (ta niestety jest niezachęcająca, żeby nie powiedzieć, że wstrętna, ale na szczęście zabrakło flaków i zombiaków, chwała bogom) oraz płaskie brzmienie całości, przesłuchany na kilku sprzętach materiał nie wydobył z siebie całego drzemiącego w nim potencjału (jakość na youtubie bardziej kopała bowiem dupę i dawała po głowie). Nie znaczy to, że albumem i gliwicką grupą nie warto się zainteresować, jest bowiem dobrze, a może być tylko lepiej. W każdym razie ja trzymam za Vates kciuki. Ocena: 4/5
Vates ma okładkę z potencjałem do bycia kultową , nie wiem o co Ci chodzi?:P Mają pomysł na grę, fajnie się tego słucha, zobaczymy, czy będę chciał do tego wrócić.
OdpowiedzUsuńBardziej odrzuca mnie cover Unsaint. Fakt, że przyciąga uwagę, ale jest beznadziejnie kiczowaty. W dodatku zupełnie nie pasuje do muzyki jaką firmuje. Muza konkretna. Nieco wtórna, ale takie już realia tego gatunku. Ciekawe czy się przebiją...
T. Love kiedyś śpiewał "Jest super więc o co Ci chodzi" :) Mam odwrotne skojarzenia do okładek, ale to kwestia gustu. U Vates jest za bardzo black metalowa, a Unsaint może i kiczowata, ale konkretna. Oba grają bardzo ciekawie i to tak naprawdę chodzi. I dodam, że nie lubię słowa "kultowy" :)
Usuńhttp://www.youtube.com/watch?v=MUcHNshUUHI
OdpowiedzUsuń