niedziela, 7 października 2012

WNS XIV: Unsaint, Vates


Oba zespoły pochodzą z Polski, oba dopiero debiutują. Oba postawiły na przedsmak w postaci epki. Oba grają ciężko, nowocześnie i świeżo, choć nie odkrywają absolutnie niczego nowego. W kolejnym odcinku "W niewielu słowach" przyjrzę się i przysłucham debiutanckim wydawnictwom warszawskiego Unsaint oraz gliwickiego Vates...


1. Unsaint - Worhtless Sacrifice EP (2012) 


Pierwszą rzeczą, która zwraca uwagę to ciekawa okładka, która wpisuje się w wydarzenia z historii ostatnich kilkunastu lat. Oto widzimy protestujących ludzi stojących naprzeciw (zapewne) amerykańskiego żołnierza, a na pierwszym planie przemyka postać, która ubrana w czerwoną, postrzępioną burkę. Spod jej fałd wysuwa się koścista dłoń, która trzyma detonator. Ale to my wciskamy guzik, który zmiata z powierzchni ziemi wszystko dookoła, pozostawiając śmierć i zniszczenie. Bo materiał naprawdę miażdży, nie tylko świetnym brzmieniem, ale także dopracowanymi kompozycjami, w których nawet wyczuwalne smaczki i nawiązania nie drażnią.
Na płytce znalazły się cztery kompozycje, a sam materiał nie trwa nawet dwudziestu minut, jest krótki, ale bardzo zwarty i treściwy, napawa optymizmem i chęcią na dłuższy materiał. A kawałki? To na szybko: bez zbędnych akustycznych otwieraczy dostajemy po uszach w "Poisonous Ground", który utrzymany w kroczącym tempie zawiera ostry wżerający się w banię riff, potężny bas i utrzymaną w lokomotywowym tonażu i do tego świetny growlowany wokal Sore'a (którego już po nagraniu epki zastąpił Tomek). 
"Hedonistic Urge to Kill" również uderza do głowy, wolnym, ale ostrym i ciężkim brzmieniem, w thrashowo-deathowych klimatach. Po nim "Suicidal" zaczynający się niepozornie, a po chwili z lekko progresywnym, doomowym zacięciem zaczyna płynąć od delikatnych tonów po ostrzejsze granie.
Z kolei, "Hail the Dead" muzycznie jest jakby wariacją na temat "Oriona" Metallici, ale nie jest nędzną kopią, kolejny walec, który wgniata w fotel. Ta epka to naprawdę pierwszorzędnie zrealizowane, ciężkie granie, po którym wcale nie słychać, że chłopacy są z Polski. Pozycja, którą naprawdę warto się zainteresować. Byłaby dziesiątka z wykrzyknikiem, ale to epka i dział "w niewielu słowach", więc oceną jest 5/5 ! Tak trzymać i czekam na równie dobrą, pełnometrażową płytę.


2. Vates - The Worst Fears EP (2012)


Na gliwicki Vates trafiłem przekopując youtube'a. Nie ukrywam wpadli mi w ucho, a zauważywszy, że to świeżutka, dopiero co zrealizowana epka napisałem do nich z prośbą o podesłanie płytki do pełnej recenzji. Odpowiedź na prośbę była przychylna i kilka dni temu otrzymałem własny egzemplarz debiutanckiej epki. Prawda jest taka, że gdyby to był zły materiał to bym nie prosił zespołu o całość, ale skoro moje ucho wystrzygło dobre dźwięki, postanowiłem zapoznać się z całością. A muszę przyznać, że jest naprawdę interesująco. Zespół powstał w 2008 roku i niedawno zasilony przez nowego wokalistę WojtaSSa (pisownia oryginalna) przystąpił do realizacji pierwszej płytki. Materiał podobnie jak ich kolegów z Warszawy został osadzony w klimatach thrash/death metalowych i nie przekracza dwudziestu minut. Bliżej mu jednak do klasycznego oldschoolowego death metalu, a nawet miejscami do podgatunku określanego blackened death metal. 
Podobnie też jak u Unsaint, otrzymujemy na początek treściwe i zwarte cztery kawałki, które zawierają w sobie to, co być powinno w takim graniu: ciężar, melodię, tradycję i własny pomysł na siebie, brak bowiem tu jakiegokolwiek przynudzania czy wtórnych, nudnych zagrywek.
Samo brzmienie nie jest tak pełne jak u kolegów ze stolicy, skojarzyło mi się trochę z tym z epki szczecińskiego Influence, chłopaki z Vates grają bowiem bardzo podobnie.
Tu też nie ma zbędnych otwieraczy, od razu zaczyna się przejazd ciężkiej kawalerii w utworze "Pray to Call the Gods" utrzymanym w melodyjnym, "nowoczesnym", ale wyraźnie zabarwionym słyszalnymi inspiracjami do których nie boją się przyznać: żeby wymienić choćby tylko Slayer, Megadeth, Overkill, Death - brzmieniu. Na drugiej pozycji "Trap" jest wolniejszy, który zapachniał mi właśnie szczecińskim Influence, a na trzecim miejscu znalazł się utwór tytułowy, który wywołał u mnie te same skojarzenia. Nie, żeby była to wrzuta, bynajmniej, oba zespoły pasowałyby do siebie idealnie, bo grają bardzo podobnie. Ostatni "Last Rites" jest szybszy, ale nadal niepozbawiony melodyjnego szlifu i ciekawych riffów. Bardzo ciekawie wypada też ciemny growlowany wokal, który miejscami wchodzi w regułę wokalną charakterystyczną dla grindcore. Płyta zawiera tylko dwa mankamenty, które mam nadzieję zostaną w przyszłości, i oby na dłuższym wydawnictwie, poprawione. Są to takie sprawy jak okładka (ta niestety jest niezachęcająca, żeby nie powiedzieć, że wstrętna, ale na szczęście zabrakło flaków i zombiaków, chwała bogom) oraz płaskie brzmienie całości, przesłuchany na kilku sprzętach materiał nie wydobył z siebie całego drzemiącego w nim potencjału (jakość na youtubie bardziej kopała bowiem dupę i dawała po głowie). Nie znaczy to, że albumem i gliwicką grupą nie warto się zainteresować, jest bowiem dobrze, a może być tylko lepiej. W każdym razie ja trzymam za Vates kciuki. Ocena: 4/5


3 komentarze:

  1. Vates ma okładkę z potencjałem do bycia kultową , nie wiem o co Ci chodzi?:P Mają pomysł na grę, fajnie się tego słucha, zobaczymy, czy będę chciał do tego wrócić.

    Bardziej odrzuca mnie cover Unsaint. Fakt, że przyciąga uwagę, ale jest beznadziejnie kiczowaty. W dodatku zupełnie nie pasuje do muzyki jaką firmuje. Muza konkretna. Nieco wtórna, ale takie już realia tego gatunku. Ciekawe czy się przebiją...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. T. Love kiedyś śpiewał "Jest super więc o co Ci chodzi" :) Mam odwrotne skojarzenia do okładek, ale to kwestia gustu. U Vates jest za bardzo black metalowa, a Unsaint może i kiczowata, ale konkretna. Oba grają bardzo ciekawie i to tak naprawdę chodzi. I dodam, że nie lubię słowa "kultowy" :)

      Usuń
  2. http://www.youtube.com/watch?v=MUcHNshUUHI

    OdpowiedzUsuń