sobota, 20 października 2012

Earthship - Iron Chest (2012)


Na początku było The Ocean. Wykopane i odkryte przeze mnie w jakiś dziwny, już nie pamiętany sposób. Wtedy równie niespodziewanie pojawił się, w pewnym sensie odłam, berlińskiego kolektywu, a mianowicie grupa Earthship. Debiutancki album "Exit Eden", podobnie jak płyty The Ocean zwalały z nóg i zachwycały mięsistym brzmieniem i ciekawym podejściem do cięższego grania. Niedawno miałem okazję słyszeć Earthship na żywo podczas ich jedynego występu w Polsce, w gdańskim Wydziale Remontowym, a nawet porozmawiać z nimi. A jak się prezentuje ich najnowszy album, zatytułowany "Iron Chest"? Nadszedł czas by się mu przyjrzeć, to znaczy: przysłuchać...


Przede wszystkim da się zauważyć różnicę w kompozycjach i brzmieniu. Jest coś w tym, co opowiadali mi muzycy Earthship w wywiadzie, który miałem okazję przeprowadzić z nimi zaraz po koncercie (relacja m.in dostępna tutaj). Pierwsza płyta była gęstsza, agresywniejsza, bardziej surowa i sludge'owa - mocno zbliżająca się do The Ocean z którego Earthship wyrósł. Można wręcz powiedzieć, że pierwszy album był jakby kolejną płytą berlińskiego kolektywu, ale pod innym szyldem. Tymczasem drugi album faktycznie jest zupełnie inny, choć naturalnie da się zauważyć, że to ten sam zespół. Ale po kolei. Już nie jako kwartet, a jako trio, z nowym basistą, czy też raczej basistką nagrali album "Iron Chest", który jak sam tytuł sugeruje jego zawartość, jest bardziej metalowy. 

Otwierający płytę "Wild Widow's Gloom" jest bardziej core'owy, podobnie jak w przypadku ostatnich dokonań The Ocean, ale wyraźnie słychać, że bliższy jest metalowi, aniżeli grupom core'owym, nie tylko z racji głębokiego brzmienia, ale także zupełnie innego wokalu. Utwór jest gęsty, mięsisty i szybki. Nieco wolniejsza jest "Athena", która bardziej zbliża się do tradycji doomowej. Utwór tytułowy znalazł się na trzeciej pozycji i jest zbudowany na bardzo ciekawym groovie, ciało samo chce się wyginać w rytm ciężkiego grania. Przy czwartym numerze zwalniamy, robi się wręcz sielankowo: wolna perkusja, akustyczna gitara. "Boundless Void" i choć po chwili wchodzą ostrzejsze gitary, to jednak nie przyspieszamy. W tym utworze dużą rolę odgrywa mroczna partia basu i owe gitarowe zagrywki, reszta to klimat, który nie znika nawet jak utwór w końcu przybiera na sile - czysty doom, nic dodać i nic ująć.

Numer piąty "Eyes In the Night" trwa niecałe dwie minuty (bez kwadransa), w którym od razu jest szybko i wciąż jeszcze pachnąco The Ocean, chyba niezupełnie uda się im od tego brzmienia odejść, przynajmniej w studiu, bo na koncercie brzmieli zdecydowanie ostrzej.
Po nim kapitalny wolny, wręcz funeralny, dość duszny, naturalnie doomowy "Brimstone" (szkoda tylko, że potraktowany wyciszeniem w najciekawszym momencie), następnie "Catharsis", który też jest utrzymany w wolnym tempie, ale otwierająca i powtarzająca się w niej partia gitary jest bardziej melodyjna. Ósmy numer "Silver Decay" otwiera wolna partia perkusji i rozwijający się ton gitary utrzymany w stonerowym szlifie, przywodzący nawet na myśl Black Rainbows, czy zapomniane numery z lat 70 z jakiejś protometalowej grupy, ale growlowany wokal daje do zrozumienia, że to inny zespół, z zupełnie innych czasów. Pustynne krajobrazy jednak przemykają w oczach, a w uszach szumi wiatr. Przedostatni "Shattered"również jest bliższy stonerowym pejzażom, wietrzne wejście, niepokojący wokal, ale duszne funeralne tempo jednocześnie daje do zrozumienia, że jesteśmy też na poletku doom metalowym, zresztą to chyba najwolniejszy kawałek na płycie. Finałowy, dziesiąty, "Teal Trail" znów przyspiesza to szybszych, bardziej energetycznych temp, ale i w nim jest miejsce na wolniejsze, gęstsze gitarowe zapętlenia i wolniejsze tony.

Na pewno nie jest to muzyka radiowa, ani łatwa. Ci, którzy nie znają płyty poprzedniej, nie znają twórczości The Ocean, i nie gustują w różnorodnym mariażu ciężkiego, ale i nastawionego na klimat graniu, nie mają tu czego szukać. To płyta wybitnie jesienna i wyśmienicie zrealizowana, choć może wydać się trochę za sterylna, brakuje czasami w niej większego brudu, wybijającej się ciężkości, wrażenia przytłoczenia, które charakteryzowało pierwszy album. Pod tym względem trochę zawiodłem się drugim albumem, bo spodziewałem się czegoś więcej, nie usłyszymy na nim niczego nowego, ani absolutnie odkrywczego, to materiał mocny i sprawny, ale nic więcej. O ile pierwszy zaskakiwał, drugi pokazuje, że muzycy Earthship w mieszaniu gatunków i gęstym, ciężkim graniu czują się wyśmienicie, a także, mimo, że nie tworzą nic nowego, potrafią grać świeżo i interesująco. 

Ocena:8/10

English Excerpt:

It's not radio music, not for everyone and no easy one. Those, who don't know previous album of Earthship, who don't know music of The Ocean, and doesn't tolerate marriages of metal genres, especially this one influenced by climate, it isn't material for them. Second album of Earthship is obviously autumn play and very tasty realized. In some parts it could be felt to be too much sterile and too less dusty, there is too less heaviness and feel of overpowering - the characteristic one for debut. After first listening of "Iron Chest" I was little confused, it wasn't as good as I would like to hear, to be honest: I expect something different, something more. The new one is nothing new, but of course the whole album is dark, kicking ass well done realised material. First one amazed me, but the second just shows that Earthship musicans in marriage of genres, sludgy, dark music feels like fishes in the water. They don't play absolutley nothing new, but plays intresting, and fresh music. All in all, good job! 8/10




1 komentarz:

  1. Podoba mi sie określenie "mięsisty" co do tej muzyki. nawet "żylasty" momentami można byłoby użyć. generalnie - na tak. :)

    OdpowiedzUsuń