Spawanie metali ciężkich to nie
tylko domena jesieni, ale także miejsc charakterystycznych, takich jak Wydział
Remontowy w gdańskiej Stoczni. Na jedynym w Polsce, podczas swojej aktualnej
trasy koncertowej promującej drugi album „Iron Chest”, wystąpił niemiecki
Earthship, a supportowała go gdyńska supergrupa 1926.
Kameralna frekwencja odbiła się
raczej na korzyść muzyki jaką zaprezentowała gdyńska supergrupa 1926, dla
której był to dopiero piąty występ. Grupa, w której występują muzycy znani z
trójmiejskich grup Kiev Office, Pomelo Taxi i Karol Schwarz All Stars
działających przy Nasiono Records fantastycznie spasowała się stylistycznie z
nieco cięższym zespołem z Niemiec. Mimo deklaracji, że był to najsłabszy
koncert tego nietuzinkowego i chyba jeszcze nieznanego wszystkim zespołu,
uważam, że wypadli znakomicie. Gęste gitarowe wiraże spętlone z dużą ilością
szybkich przejść na perkusji i duszną dawką przestrzeni, z masą przesteru i
pojedynczymi, funeralnymi basowymi tonami z pogranicza noise’u i shoegaze – oto
czego należy się spodziewać po twórczości 1926. Długie, rozbudowane kompozycje
kaskadami i ścianami dźwięku są nastawione na klimat, przestrzeń i cykliczny
rozwój, nie usypianie naszej czujności, a nastawione na wywołanie określonych
stanów emocjonalnych, zwłaszcza tych onirycznych podczas zwolnień, kiedy
zamykając oczy niemal można wyobrazić sobie schizofreniczne fantasmagorie.
Wreszcie to idealna muzyka na porę jesienną – jednocześnie będąca smutną, ale
i energetyczną. Walcowate brzmienia
naprzemiennie z surowym i mięsistym riffem gitar nawet jeśli są wtórne i
oklepane, w wykonaniu 1926 zachwycić powinno i mnie, a słyszałem ich po raz
pierwszy, naprawdę się spodobało. Pozostaje tylko czekać na równie udaną płytę,
nad którą ponoć supergrupa już pracuje.
Po godzinie dwudziestej drugiej na
scenie Wydziału Remontowego rozstawił się drugi, najważniejszy i najbardziej
wyczekiwany zespół tego wieczoru, czyli niemiecka grupa Earthship. Zespół,
którego podobnie jak 1926, nie da się jednoznacznie sklasyfikować czy
podporządkować szufladkom stylistycznym. Zespół idealny na jesień. Zarazem
gęsty typowo sludge’owy, jak i duszny i wolny typowo doomowy, jak również
bardziej melodyjny, psutynny stonerowy – innymi słowy nietuzinkowy i
zaskakujący połączeniami i zestawieniami gatunkowymi. W pierś niech się biją Ci
co i tej grupy nie znają, a zwłaszcza Ci, co nie przybyli do przystoczniowego
klubu. Frekwencyjnie, choć przybyło znacznie więcej ludzi, nie wdawałem się
jednak w liczenie i konkretne liczby, bo to nie należy do moich mocnych stron,
nadal nie powalało, co można tłumaczyć nie tylko małą przestrzenią, jaką
dysponuje klub, jak i (niestety) raczej małym zainteresowaniem tego typu
graniem. Niewykluczone jednak, że większa sala zgromadziłaby większą ilość
zainteresowanych, a także umożliwiłaby mniej statyczne uczestniczenie w
koncercie. Nie uważam jednak, że statyczne i co za tym idzie bierne
uczestniczenie w koncercie miałoby przeszkadzać w odbiorze muzyki Earthship,
wręcz przeciwnie, to nie jest raczej muzyka do szaleństw pod sceną, a raczej do
zgłębiania w sobie, do ewentualnego podrygiwania i gibania się w jej rytm.
Mięsiste brzmienie, jednocześnie brudne, surowe, głębokie i sterylne, troszkę
inne niż na płytach, bo zdecydowanie mocniejsze fantastycznie współgrało z występującym
wcześniej 1926. Niemieckie trio zagrało nieco około godzinny set składający się
zarówno z utworów z debiutanckiej płyty „Exit Eden”, jak i właśnie wydanego
drugiego albumu zatytułowanego „Iron Chest”. Z pozoru mogłoby się wydawać, że
kompletnie odmienne od siebie w stylu, czy podejściu kawałki nie będą do siebie
pasować, jednak Earthship udało się dawkować napięcie i ułożyć set w taki
sposób, aby wszystko było spójne i nie usypiało czujności. Earthship to gejzer
energii i wulkan, który potrafi oczarować swoim graniem i tym koncertem
niewątpliwie to udowodnili.
Z pozytywnym nastawieniem pójść
na koncert, a zwłaszcza z dużymi oczekiwaniami co do grup występującym na danym
wydarzeniu, to nie wszystko. Trzeba jeszcze posłuchać zespołów grających w jego
ramach i wyjść z koncertu osłupiałym i spełnionym, zadowolonym ze wspaniałości,
jakie wylewały się z głośników i ze sceny. Zarówno nasz 1926, jak i
fantastyczny niemiecki Earthship spełniły te wymagania zapewne niejednej, a niewątpliwie wszystkich osób, które pojawiły
się w tym pięknym, choć zimnym jesiennym wieczorze w gdańskim klubie. Był to
jeden z tych koncertów, na których nie tylko tej jesieni, ale także w tym roku,
trzeba było być, jeden z tych, który będzie się pamiętało jeszcze długo.
Fajnie,że coś się dzieje :)
OdpowiedzUsuń