piątek, 5 października 2012

R XI: The name's Bond. James Bond

James Bond 007: Sean Connery, George Lazenby, Roger Moore, Timothy Dalton, Pierce Brosnan i Daniel Craig

Nie ma chyba osoby, która by nie znała najsłynniejszego brytyjskiego agenta Jej Królewskiej Mości, czyli Jamesa Bonda 007. Dotychczas wcieliło się w niego sześciu aktorów. Obecnie gra go, szósty właśnie odtwórca tej roli, przez wielu nadal nietolerowany, Daniel Craig. 26 października będzie miała miejsce oficjalna premiera dwudziestego trzeciego odcinka serii, który nosi tytuł "Skyfall". Jednym z nierozłącznych zaś elementów każdej części jest motyw przewodni. W jedenastej "Retrospekcji" nie będę mówił o filmach senso stricte, a o utworach otwierających każdy odcinek. Spośród dwudziestu trzech takich utworów zaprezentuję kilka wybranych, moich ulubionych, po to tylko by opowiedzieć o tym, jak historia w przypadku bondowskich utworów zatoczyła koło, który w tym roku obchodzi swoje pięćdziesięciolecie.


1. Lata 60. i 70. (Era Connery'ego i Lazenby'ego)

Sean Connery, uważany za najlepszego agenta 007, zagrał w sześciu Bondach (licząc z nieoficjalnym "Nigdy nie mów nigdy więcej" w siedmiu, tyle samo co Roger Moore), w tym jednym odcinku przypadającym już na lata 70 ("Diamenty są wieczne"). Jednak lata 60 to także jedyny występ przez wielu nienawidzonego George'a Lazenby'ego w filmie "W Tajnej Służbie Jej Królewskiej Mości" z 1969 roku.  Ówczesny kompozytor muzyki do serii, nie żyjący już John Barry postawił na orkiestrowe aranżacje i hołdował tej tendencji do połowy lat 70 kiedy to, coraz częściej był zastępowany przez innych kompozytorów.

Jednym z najważniejszych i najbardziej znanych motywów jest utwór zatytułowany "Goldfinger" z filmu o tym samym tytule z roku 1964. To właśnie utwór do tego filmu uznaje się za ten, który zapoczątkował zjawisko jakim jest tak zwana "piosenka bondowska", choć już "Pozdrowienia z Rosji" (1963) zawierały taki utwór wykonywany przez Matta Monro. Po raz pierwszy wprowadziła ona nie tylko najistotniejsze elementy całej ścieżki dźwiękowej, ale także zaczęła być nierozerwalnym wstępem do filmu i wreszcie wytyczyła trend, że (prawie) zawsze jest wykonywana przez czołowych artystów danych czasów.

"Goldfingera" skomponował John Barry, słowa napisali Anthony Newley Leslie Bricusse, a zaśpiewała Shirley Bassey. Ta obdarzona niezwykle charakterystycznym i głębokim głosem walijska wokalistka jako jedyna w historii zaśpiewała utwór tytułowy aż trzykrotnie. Jej drugim utworem był "Diamonds Are Forever" (1971), a trzecim "Moonraker" (1979) z filmów noszących te same tytuły. 
Tego drugiego utworu nienawidził Harry Saltzman, ale został w filmie tylko dlatego, że nalegał na to Albert "Cubby" Broccoli. "Diamonds Are Forever" doczekał się interesującej przeróbki Davida Arnolda (późniejszego kompozytora muzyki do Bondów) w wykonaniu Davida McAlmonda. "Goldfinger" trafił zaś na listy przebojów: zdobył ósme miejsce Billboard Hot 100 i dwudzieste pierwsze listy UK Charts. Posłuchajmy obu ("Goldfingera" i oryginalnego "Diamonds Are Forever"):


Trzecim moim ulubionym utworem bondowskim z okresu Seana Connery'ego jest "Thunderball", który kontynuował i w pewnym sensie nawiązywał do motywu z "Goldfingera". Utwór ten pierwotnie nagrała Shirley Bassey i miał zastąpić wcześniej zrealizowany motyw przewodni "Mr Kiss Kiss, Bang Bang", który miał nawiązywać do wypowiedzi włoskiego dziennikarza, który w ten sposób określił Bonda w 1962 roku. Wersja Shirley Bassey została zastąpiona nagraniem Dionne Warwick, a ta z kolei, ostatecznie na życzenie wytwórni United Artists, została nagrana z udziałem Toma Jonesa. Jego finałowa wysoka ciągnąca się niemal w nieskończoność fraza końcowa została w 1996 roku sparodiowana przez Weird Al Yankovica na potrzeby filmu, który zresztą był parodią Bondów, "Spy Hard" z Lesliem Nielsenem, który w Polsce nosił tytuł "Szklanką po łapkach". Posłuchajmy jednak wersji oryginalnej, czyli tej, która ostatecznie znalazła się w sekwencji tytułowej:


Mówiąc o muzyce bondowskiej z tego okresu, nie jestem w stanie przemilczeć dwóch wspaniałych utworów z "W Tajnej Służbie Jej Królewskiej Mości", który obok "Goldfingera" należy do moich ulubionych wczesnych Bondów. Utwór tytułowy z tegoż odcinka serii ponoć sprawił duży problem Barry'emu, który nie potrafił dopasować do niego żadnych słów, więc reżyser Peter R. Hunt zgodził się by w czołówce znalazła się wersja instrumentalna, w duchu dwóch pierwszych Bondów, ale utrzymana w tych samych orkiestrowych klimatach, co poprzednie (i późniejsze) utwory. Jest to też utwór, w którym wykorzystano syntezator dźwięku typu Moog, który w tamtych latach w Polsce jako jedyny posiadał Czesław Niemen. Instrumentalny "On Her Majesty's Secret Service" został uznany za jeden z najlepszych tanecznych (!) utworów swoich czasów oraz za jeden z najlepszych motywów wykorzystanych podczas filmowych scen pościgów i naturalnie, w serii o Jamesie Bondzie. Jako ciekawostkę warto też dodać, że fragmenty tego utworu można też usłyszeć w ścieżce dźwiękowej do gry komputerowej o przygodach słynnego agenta zatytułowanej "Nightfire".


Drugim z nich jest przepiękny "We Have All The Time In The World". Był to ostatni utwór, wybitnego trębacza i wokalisty Louisa Armstronga, który napisał wspólnie z Johnem Barrym. Wówczas już ciężko chory, nagrał go za pierwszym podejściem. Armostrong zmarł w dwa lata później, a sam utwór znalazł się nawet na trzecim miejscu listy UK Charts.


2. Lata 70. i 80. (Era Rogera Moore'a)

W latach 70. Seana Connery'ego, zastąpił Roger Moore, który dotychczas był przede wszystkim znany jako Simon Templer z serialu "Święty". Z czasem też zaczął się zmieniać styl filmów, który coraz bardziej balansował na granicy pastiszu i bardziej od poprzednich filmów z serii uciekał od realistycznej, czy też raczej w tym przypadku poważnej konwencji. Był to też okres, w którym co jakiś czas pojawiał się inny kompozytor muzyki, aniżeli John Barry. Jednym z moich ulubionych utworów ery Moore'a, jest "Live and Let Die" z filmu o tym samym tytule, pierwszym w którym Moore zagrał agenta 007, który w wersji książkowej był drugą częścią cyklu. 

W tym filmie kompozytorem muzyki był George Martin, jednak utwór tytułowy, do dzisiaj uznawany za jeden z najlepszych motywów przewodnich serii, napisał eks-Beatles Paul McCartney wraz ze swoją żoną Lindą. McCartney nagrał ten utwór ze swoim ówczesnym zespołem Wings podczas sesji do płyty "Red Rose Speedway", drugiego albumu grupy z tego samego roku, czyli w 1973. Utwór znalazł się na drugim w amerykańskim i na dziewiątym miejscu w brytyjskim zestawieniu listy przebojów, a jego cover zrealizowany przez grupę Guns'n'Roses w 1991 roku znalazł się na dwudziestym miejscu zestawienia Mainstream Rock. Jako jedyny z bondowskich utworów został w ostatnim czasie zremasterowany w dźwięku quadrofonicznym. Wreszcie jest to jeden z nielicznych utworów bondowskich utrzymany w czysto rockowej formule.


Później do Bonda kilkakrotnie wracał John Barry, wtedy też powstał między innymi wspomniany już "Moonraker" z Shirley Bassey, uważany za bubel "The Man with the Golden Gun" piosenkarki Lulu czy eklektyczny "Nobody Does It Better" Marvina Hamlischa, zrealizowany z Carly Simon, do filmu "Szpieg, który mnie kochał" z 1977, który podobnie jak George Martin na krótko zastąpił Barry'ego.
John Barry przełamał się na nowoczesne trendy w muzyce, dopiero przy końcówce swojej przygody ze ścieżkami dźwiękowymi do serii o Jamesie Bondzie, kiedy w 1985 roku wraz z zespołem Duran Duran napisał utwór "A view to a kill" do filmu pod tym samym tytułem, ostatniego z Rogerem Moore'em w tej roli. Podobnie jak utwór McCartneya różnił się od wcześniejszych klasycznych aranżacji i bardziej odpowiadał stylem grupie, która go wykonywała, aniżeli wizji Johna Barry'ego, który został przez producentów zmuszony niemal siłą do realizacji  tego kawałka z wybranym przez samego Broccoliego zespołem, jednak szybko się z muzykami Duran Duran dogadał i wspólnie napisali jeden z najlepszych utworów w historii Bonda. "A view to a kill" jako jedyny z bondowskich piosenek odnotował pierwsze miejsce na amerykańskiej liście Billboard Hot 100 i w tym względzie nadal się nic nie zmieniło. Jest to także jeden z nielicznych utworów bondowskich do których filmowa czołówka pasuje idealnie i jest jej pełnoprawnym uzupełnieniem i jedna z kilku, która posiada odrębny teledysk. Doczekał się nawet niesamowitego coveru, zrealizowanego w 2008 roku przez symfoniczno-power metalową fińską supergrupę Northern Kings na potrzeby albumu "Rethroned" i zaśpiewany przez czterech wokalistów: Marco Hietala (Nightwish), Tony Kakko (Sonata Arctica), J. Ahola (Teräsbetoni) i JP Leppäluoto (Charon). Posłuchajmy go, i zobaczmy, w wersji z filmu:


3. Lata 80 i 90. (Era Timothy Daltona i Pierce'a Brosnana)

Druga połowa lat 80 przyniosła dwa Bondy z nielubianym przez wielu Timothy Daltonem, który był krytykowany za zbyt poważny sposób bycia Jamesa Bonda, a nawet niekiedy niesłusznie porównywany z George'em Lazenbym, którego sztywny, bardziej ludzki wymiar nie przypadł widzom do gustu. Był to też czas kiedy John Barry na zawsze pożegnał się z Bondem przy okazji realizacji muzyki do filmu "The Living Daylights" (u nas tłumaczony jako "Światło dnia", "Żywe światło dnia", a nawet "W obliczu śmierci" - ten ostatni jest najczęściej spotykany) i współpracy z zespołem A-ha, który ze swoim kawałkiem noszącym taki sam tytuł jak film, miał być kolejnym po Duran Duran wielkim przebojem. Tak się jednak nie stało. W 1989 roku na potrzeby "Licencji na zabijanie" zatrudniono Michaela Kamena, tego samego, który dziesięć lat później współpracował z Metallicą na potrzeby ich symfonicznego projektu.

Na kolejnego Bonda trzeba było czekać sześć lat i choć jeszcze do 1994 roku nadal miał nim być Dalton, to w wyniku przeciągania się decyzji wytwórni, zrezygnował po dwóch filmach i zastąpił go Pierce Brosnan, który z kolei odmówił zagrania 007 w 1986 roku, kiedy to wymówił się innym kontraktem. W 1995 roku Brosnan zagrał w swoim pierwszym Bondzie zatytułowanym "Goldeneye". Kontrowersyjna ścieżka dźwiękowa Erica Serry nie przypadła fanom do gustu i do dzisiaj jest uważana za najgorszą w serii, gorszą nawet od tej, która znalazła się w "Dr. No" i której serdecznie nienawidził John Barry. Utwór tytułowy napisał jednak Bono i Edge, muzycy irlandzkiej grupy rockowej U2, a wykonała go Tina Turner. Wspominam o nim nie bez powodu, po raz pierwszy czołówkę wykonał Daniel Kleinman. Wykorzystując motywy wypracowane przez Maurice'a Bindera (zmarł w 1991 roku), odniósł je nie tylko do danych filmów z serii, ale też unowocześnił je z duchem czasu, w jakich kolejne filmy serii były produkowane. Każda czołówka Klienmana to małe dzieło sztuki, jednak dwie najlepsze i najbardziej klimatyczne pochodzą z dwóch filmów o Bondzie: mojego ulubionego odcinka z Piercem Brosnanem, czyli z "Świat to za mało" (1999) oraz z pierwszego Bonda Daniela Craiga, "Casino Royale" (2005).

Utwór "The World Is Not Enough" napisał David Arnold, który na potrzeby filmu "Jutro nie umiera nigdy" z 1997 roku zastąpił Serrę w wyniku pozytywnych opinii o swoim projekcie "Shaken And Stirred: The David Arnold James Bond Project", o którym wspominałem już wyżej, przy okazji utworu "Diamonds Are Forever". Utwór wykonał amerykański zespół Garbage specjalizujący się w orkiestrowym alternatywnym rocku. Arnold, podobnie jak w przypadku poprzedniego filmu połączył orkiestrowe brzmienie z nowoczesnym będącym wypadkową nie tylko twórczości zespołu Garbage, ale także jego własnych elektronicznych korzeni. Utwór uzyskał uznanie nie tylko fanów, ale także krytyków, utrzymywał wysokie pozycje na światowych listach przebojów, a nawet doczekał się własnego teledysku w reżyserii Philipa Stölza, który jednak z samym Bondem miał niewiele wspólnego. "The World Is Not Enough" doczekał się nawet swoich coverów: w 2002 roku zrealizowała go jazzowa wokalistka Diana Krall, a w 2006 turecki folkowy muzyk Müslüm Gürses na potrzeby albumu "Aşk Tesadüfleri Sever" przeraanżował i zmieniwszy tytuł nagrało go jako "Bir Ömür Yetmez (A Life Is Not Enough)". Przyjrzyjmy się i posłuchajmy oryginału z filmową czołówką:


4. Era Daniela Craiga (2006 do dzisiaj)

Po jubileuszowym dwudziestym Bondzie "Śmierć nadejdzie jutro" postanowiono zmienić odtwórcę roli agenta 007 i ostatecznie został nim Daniel Craig. Przez wielu wciąż mieszany z błotem i nielubiany, aktor stworzył swoją własną wizję Bonda, nie tyle nowoczesnego, ale też bardziej odpowiadającemu książkowemu pierwowzorowi, bardziej zbliżonego do wizerunku, który stworzył Connery, aniżeli pozostali aktorzy wcielający się w tę postać. "Casino Royale" z 2006 roku, który chronologicznie jest pierwszą częścią rozpoczął nie tylko nowy rozdział w historii Bonda, odcinając się od wcześniejszych odcinków, ale także wytyczył nowy kierunek serii, w której postawiono na realizm. David Arnold również postanowił się odciąć od swoich elektronicznych, eksperymentalnych wręcz można śmiało powiedzieć brzmień i zwrócić ku bardziej klasycznej ścieżce dźwiękowej, co w jego wykonaniu niestety nie spodobało się między innymi fanom i po dwudziestym drugim filmie "Quantum Of Solace" zakończył swoją przygodę z Bondem (choć na potrzeby Olimpiady w Londynie, zrealizował specjalną wersje motywu bondowskiego). Nie przeszkodziło to, w zrealizowaniu jednego z najciekawszych i przez wielu uważanego za najlepszy bondowski numer "you Know My Name", w którym zagrał na gitarze i zaśpiewał Chris Cornell, znany przede wszystkim z takich grup jak Temple Of Dog czy Soundgarden.

Utwór Arnolda i Cornella wygrał Satellite Award oraz World Soundtrack Award i został nominowany do nagrody Grammy. Nie znalazł się na oficjalnym wydawnictwie muzyki z filmu, więc został umieszczony na solowym albumie artysty "Carry On" wydanym w tym samym roku.
Również i ten utwór doczekał się swojego covera, który zrealizowała fińska grupa Poets of  the Fall w 2008 roku i umieściła na kompilacji Livenä Vieraissa. Uznawany za najlepszy utwór bondowski od czasu "A view to a kill" kawałek Chrisa Cornella zyskał kapitalną, animowaną czołówkę Kleinmana, który zastosował odstępstwo od reguły i zrezygnował w nim z postaci kobiecych.

 

Już 26 października w Polsce będzie miała miejsce premiera dwudziestego trzeciego Bonda, po raz trzeci z Danielem Craigiem w roli głównej. Po raz szósty czołówkę zrealizuję Kleinman (w "Quantum Of Solace" z 2008 roku, zrealizował ją grafik komputerowy ukrywający się pod pseudonimem MK12), a utwór tytułowy, zatytułowany tak samo jak film, zrealizowała  dwudziestoczteroletnia (najmłodsza w historii Bonda) brytyjska wokalistka Adele. Nowym kompozytorem muzyki do "Skyfall" został Thomas Newman (podobno ze względu na Mendesa, ale nie jest wcale oczywiste, że Arnold wróci do Bonda przy kolejnej części), jednak Adele napisała utwór ze swoim stałym aranżerem Paulem Epworthem. Swoją oficjalną premierę utwór "Skyfall" miał dokładnie o godzinie 0:07 w dniu dzisiejszym, 5 października, w którym mija dokładnie pięćdziesiąt lat od premiery pierwszego filmu, czyli "Dr. No".


To, że Adele nagra ten utwór właściwie było pewne od sierpnia 2011 roku, choć wtedy mówiło się jedynie o specjalnym utworze. Dziś nie ma już chyba wątpliwości, czym był ów projekt, oraz, że podołała. W dodatku nagrała utwór nie tylko wpisujący się w tradycję utworów bondowskich, ale także powracający do klasycznej, orkiestrowej formuły wypracowanej i tak uwielbianej przez Johna Barry'ego. Adele śmiało można postawić obok Shirley Bassey, śmiało można powiedzieć już teraz, że jest to jeden z najciekawszych motywów bondowskich. Zgodzę się, że może wydać się trochę nudny czy nawet nie tak przebojowy jak choćby "You Know My Name" Cornella, ale porusza do głębi, jest szczery i niczego nie udaje (jak "Another Way To Die" Jacka White'a i Alici Keys, którego szczerze nienawidzę). Pozostaje jedynie czekać na konfrontację utworu z czołówką i resztą filmu, ja z miejsca się w nim zakochałem, zresztą obie płyty Adele są niezwykle czarowne.

Historia zatoczyła koło, muzyka bondowska, a zwłaszcza jego motywy przewodnie wróciły do klasycznych, orkiestrowych korzeni i brzmień. Jak długo ten trend się utrzyma, lub jak daleko się od niego odejdzie w kolejnych częściach, na razie ciężko stwierdzić, ale jedno jest pewne James Bond 007 nie umrze nigdy. Za kolejne pięćdziesiąt lat jak sądzę, nadal będzie nas zachwycał nie tylko swoimi niesamowitymi przygodami, ale także często bardzo udanymi utworami, które wprowadzają do filmów z tej serii i są ich nierozerwalnym i niezwykle istotnym elementem.

1 komentarz:

  1. Fantastyczny wpis. :))) z duża przyjemnościa poczytałam (większość rzeczy była dla mnie nowa) i przypomniałam sobie bondowskie utwory. Muszę powiedzieć, że w wiekszości przypadków, mamy totalnie inne zdanie na temat kolejnych utworów. ;)

    OdpowiedzUsuń