Minęło dziewięć miesięcy od ostatniej wizyty warszawskiego Thesis w Trójmieście i oto przyjechali
ponownie – z zapowiedzią swojej drugiej płyty długogrającej. Zarówno Thesis,
jak i występujące razem z nimi grupy: gdański Medebor i gdyński GARS
to zespoły jak najbardziej jesienne, a ich granie wypadło tego wieczoru
wyśmienicie.
Jako pierwszy wystąpił istniejący od piętnastu lat gdański Medebor parający się doom metalem
zmieszanym z death, a nawet bym powiedział, że miejscami z black metalem.
Obecnie szykujący się do wydania swojego drugiego studyjnego albumu pod
roboczym tytułem „A Taste Of Insanity” zespół nie był mi znany wcześniej, może
dlatego, że rzadko w ostatnim czasie występował, a może też dlatego, że dopiero
od niedawna słucham takiego grania, nie tylko ekstremalnego, ale także ściśle
powiązanego z porą roku. Wyraźnie hołdujące klasycznemu epickiemu doom metalowi
kompozycje rozpoczynały ciężkie, mięsiste wjazdy gitar, czy duszne perkusyjne
przejścia jak choćby w nowym utworze „Funeral”, który otwierał basowy mroczny
wstęp, następnie ściana gitar, a potem następowało funeralne tempo z czystym
wokalem, przywodzącym trochę na myśl wciąż nieodżałowanego Petera Steela, a w późniejszym
czasie wzbierającym na sile, szybszym i bardziej agresywnym graniem z
growlowanymi wokalami. Obok utworów rozwijających się, ciężkich i
rozbudowanych, pojawiały się też wolniejsze, bardziej niepokojące momenty. Wraz
z nowymi utworami zagrali też starsze, pochodzące zarówno z pierwszej płyty,
jak i te, których ponoć nie grali od bardzo długiego czasu. Medebor to bardzo
zgrany zespół, słychać po nich, że nie są już amatorami, a jednak weteranami
takiego grania, choć chyba ciągle niezbyt znanym. Dopisało też nagłośnienie,
które było odpowiednio dudniące i surowe, a jednocześnie słyszalne – rozpędzona
perkusja nie wybijała się ponad całość, gitary zasuwały, a sterylny bas
fantastycznie dodawał klimatu, uzupełniał całość.
Po Medeborze
rozstawił się Thesis i ten również
mnie rozwalił i pozytywnie zaskoczył, bardziej nawet niż w styczniu. Z
częściowo nowym materiałem i rewelacyjnymi wizualizacjami, którymi zajął się Mariusz Stelągowski, ten sam, który
robił wizualizacje dla Riverside wypadł
znacznie lepiej niż zimą. Thesis to zdecydowanie zespół jesienny i udowadnia to
kapitalnym melancholijnym klimatem oraz sprawnym łączeniem post-rockowego
grania z mocniejszym czasem doom metalowym, a czasem sludge’owymi zapędami, o
czym pisałem już w styczniu. Jednak tym razem dzięki bardzo dobremu
nagłośnieniu i odpowiedniej porze roku muzyczna propozycja Thesis zyskała – nie
tylko na odbiorze, ale także na brzmieniu, które było gęste i potężne i
fantastycznie uzupełniało się z obrazami wyświetlanymi na ekranie. Co czułem
oglądając niezwykłe obrazy słuchając muzyki chłopaków? Odlot i swoisty rodzaj
epifanii. Istny majstersztyk. Z repertuaru zagrali nie tylko utwory już dobrze
znane z pierwszej płyty, ale także te które mają znaleźć się na ich drugim
albumie, którego premiera obecnie planowana jest na wiosnę przyszłego roku.
Jednym z nowych utworów, który zaprezentowali był polskojęzyczny (jak na razie
jedyny) „Z dłoni Mojry”, który jest jedną
z czterech wersji utworu „Fates”, który początkowo miał być wydany jako
singiel, a ostatecznie rozrósł się do całej epki. Klimatem skojarzył się z Hunterem, z Riverside, z tym drugim
również w sposobie śpiewania Łukasza Krajewskiego. To utwór smutny, przejmujący
i niełatwy w odbiorze, taki który żeby zrozumieć, trzeba poczuć w sobie.
Dochodziły mnie słuchy, że po Medeborze, Thesis trochę przymulił, z czym się
zgodzę, bo to jednak zupełnie inne granie było, ale na pewno nie powiem, że
wypadł źle. Bo wypadł absolutnie rewelacyjnie i byłbym skłonny nawet rzec, że
gdyby tak magicznie nagrywane byłyby płyty studyjne, to ludzie we własnych
domach umieraliby z przedawkowania muzycznych cudowności.
Po Thesis rozłożył się GARS,
który podobnie jak na początku tego roku grał jako ostatni i podobnie jak w
wtedy nie jestem w stanie zbyt wiele powiedzieć o koncertowym obliczu GARS, bo
ponownie udałem się na backstage, by przeprowadzić wywiad z zespołem Thesis.
Cos nie mam szczęścia by usłyszeć ich na żywo, ostatnio nawet jak grali w
Desdemonie z rosyjskim składem post-rockowym łączącym wpływy sludge metalu REKA,
nie mogłem się pojawić bo się ostro przeziębiłem – złośliwość losu normalnie. Z tego jednak co słyszałem, im również
dopisało gęste, mocne i porywające brzmienie, tym razem wynikające też zapewne
z faktu, że produkcją ich nadchodzącego i planowanego na listopad drugiego
albumu „Gruzy absolutu, rewizja symboli” zajął się Jack Endino, ten sam który był odpowiedzialny między innymi za
brzmienie Nirvany czy Mudhoney. I choć biję się w pierś i w
uszy też, że nie słyszałem jak grają zapewne również nowy materiał, sądzę, że
oni również wypadli znakomicie i zagrali mocny koncert.
Jesień to taka dziwna pora roku, która skłania do przemyśleń
głębszych , takich o których nie mamy czasu myśleć i zaprzątać sobie głowy na
co dzień i podczas innych miesięcy. Taka, w której taka muzyka jak ta którą
grają wszystkie trzy zespoły, a zwłaszcza Medebor i Thesis, wchodzi najlepiej.
Takie bowiem granie wywołuje nie tylko skraje emocje, ale także wywołuje
uczucie katharsis, tak potrzebnego każdemu człowiekowi. Udany wieczór i udany
koncert w niewątpliwie udany jesienny dzień, bo tym razem dopisało też
pogodowo.
Relacja ze styczniowego koncertu dostępna tutaj.
Relacja ze styczniowego koncertu dostępna tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz