sobota, 27 października 2012

Witch Hazel - Forsaken Remedies (2012)


Sabat czarownic trwa w najlepsze, a do wieszczów i wiedźm dołączają fauny, nimfy, diabły, bersekery i wilkołaki. Zmienił się też repertuar, równie świeży i nowy zespół sięga jednak jeszcze głębiej w korzenie jesiennego mrocznego grania, a mianowicie do psychodeli lat 60 i do protodoomowych eksperymentów lat 70. Wiedźmia leszczyna, nauce znana bardziej jako Hamamelis Virginiana, czyli oczar wirginijski to nie tylko bowiem roślina stosowana w lecznictwie i kosmetologii, ale także wyśmienita grupa z miasta York w stanie Pensylwania...

Wyśmienite wejście mocno utworu "Secret Door" osadzone w latach 70: bębny i lekki buczący riff, który eksploduje do melodyjnego motywu od razu wprowadza w niesamowity klimat tej płyty. Śmiechy i klasyczne, hard rockowe zagrywki, solówki jak wyjęte z wczesnego heavy metalu, zwolnienia i masa przestrzeni - to wszystko w jednym kawałku, a to zaledwie początek. Po nim następuje bowiem "Land of Phantoms" szybszy i bardziej melodyjny. Fantastyczne lekko odbijające się brzmienie sprawia, że ma sie wrażenie jakby ta płyta powstała czterdzieści lat temu i dopiero po latach ktoś wykopał ich materiał w jakiejś szafie, ale to zupełnie nowa płyta. Majstersztyk.
Jeszcze większe wrażenie wywołuje numer trzeci, jedenastominutowy "Moon People Unite". Takich ciar jak przy intrze do tego utworu to dawno nie miałem: black sabbathowe klawisze, jakieś trzaski, wolne perkusyjno-gitarowe tempo, zwolnienie i przyspieszenie do szybszego, lokomotywowego tempa. Skojarzenia z wczesną Metallicą w momentach gdy następuje króciuchna pauza, duszny i skoczny zarazem mroczny klimat kawałka wgniata w fotel. Nieśpieszne zwolnienie z bluesowym zacięciem i fantastyczny zawieszony w przestrzeni wokal, następnie świetny instrumentalny pasaż i kolejne przyśpieszenie. Na koniec płynnie przechodzi w powtórzenie motywu z intra. Dzwony na koniec... piękny i niezwykły utwór. A to nawet nie połowa płyty!

"Fog Of Lust" to dopiero kawałek czwarty. Otwiera go smutna gitarowa melodia i dość wolne, funeralne tempo. Po chwili jednak utwór wybucha i w zasadzie w tym tempie pozostaje do końca, jeśli nie liczyć klimatycznego środkowego zejścia. Czy nie kojarzy się trochę z dawnym Iron Maiden? "De La Tombe", który jest na miejscu piątym nie spuszcza z tonu. Najpierw szum wiatru, a potem sama mroczna gitara akustyczna, lekkie uderzenia perkusji i perkusjonalii i przejmujący głos. Opeth i Storm Corrosion w swoich najspokojnych momentach? Jak najbardziej. Niesamowite wyciszenie i uśpienie czujności przed kolejnym szybszym, równie efektownym "The Spellbook". Znów coś z Black Sabbath, coś z Deep Purple. Wywar już zapewne gotowy, ale rytuał dopiero się zaczyna, zbiorowisko kołysze się w narkotycznym amoku. A my wraz z nimi.
Na siódmej pozycji "A Witchs Hazel" - szybszy i bardziej melodyjny od poprzedniego i przy tym bardzo przebojowy, niemal radiowy. Jeszcze trzy przed nami, a wcale nie wydajemy się być znudzenie, wręcz przeciwnie napięcie rośnie.

"Horrid Hell" na początek znów zwalnia do wolniejszych temp, nieśpiesznie rozwija się i dopiero po chwili lekko i melodyjnie rusza. Fantastyczne tempo skłania do tańca wokół ognia razem z diabłami, czarownicami i innymi stworami z którymi gościmy na sabacie.
W swoich najlepszych latach takiego kawałka nie powstydziłby się Diamond Head, nawet Mercyful Fate. Przedostatni kawałek to kolejny melodyjny i szybszy. "Ignite the Sun" jednak nie sprawia, że sabat umiera, trwa w najlepsze, bo rytuał się nie zakończył. Wokal znów jakby był wyrwany gdzieś z wczesnej Metallici i wczesnego heavy/thrash metalu. Ale to nie wszystko co się dzieje w tym numerze: nagle zeppelinowskie perkusyjne solo, przestrzenne wjazdy jak z U.F.O i niesamowity bluesowy klimat. A po nim podwójny finał "Ascend/The Faun". Ten otwiera ponownie akustyczna, przejmująca gitara, a gdy pojawia się wokal... skojarzenia są jawne. Led Zeppelin i ich "Stairway to Heaven". Nie, spokojnie to nie kopia, ale równie piękny, klasyczny utwór. Szybciej jednak przyśpiesza, pozornie, bo tempo jest dość wolne. I w pewnym momencie zmiana tempa do skocznego, melodyjnego, ale nadal zeppelinowskiego i purplowskiego zarazem znacznie szybszego tempa, które znów na sam koniec zwalnia do funeralnych temp i delikatnie schodzi do akustycznego zakończenia. 

Godzina i pięć minut. Tyle trwa ta niezwykła płyta. Zaskakuje świeżym podejściem do grania w stylistyce retro, zaskakuje łatwością z jaką muzycy poruszają się po inspiracjach i stylistykach. Fantastyczna jest też okładka - jest staromodna, klasyczna i taka... świteziankowa... nie razi nawet różowy kolor, który tutaj, zgodnie z tradycją lat 70, idealnie wpisuje się w całość. Ogromne wrażenie wywołuje niezwykle klimatyczne, przejmujące i głębokie brzmienie w którym kapitalnie został zachowany balans między nowoczesnością a stylistyką lat 60 i 70, dzięki czemu ma się wrażenie jakby ta płyta była nie z czasów współczesnych, a z tamtych. Sprawia, że nie można się od niej oderwać, że chce się więcej. Bez wątpienia dla mnie najlepsza płyta tej jesieni, a przy tym kompletnie nie wyczekiwana i niespodziewana. Mówią, że takie płyty są najlepsze i w pełni się z tym zgodzę. Zostałem oczar-owany. Sądzę też, że każdy kto po nią sięgnie również zostanie oczar-owany, bo ta płyta jest genialna. Z czystym sercem polecam!

Ocena:10/10 !

English Excerpt:

One hour and five minutes, thats the running time of this perfect album. It amaze with fresh retro wiev, amaze with easiness of play and inspirations of musicians. It has fantastic cover - old and classical seventies style, so svitezian. There is no confused with pink color in logo and title, because it reminds seventies tradition of albums art. The sound is great too in this one, very atmospheric, sadly and autumny. I'm in completly shock how unbeliveable is balance between sixties and seventies sound with modern technique. After one run, we want more, and more, without end. For me it is the greatest album of this autumn and year, amazing suprise. It is said, that albums like that are the best, and I fully agreed with this statement. I'm witch-hazeled, and I think that everybody should be. Oustanding work and highly recommended! 10/10 !



2 komentarze:

  1. Witch Hazel napisało do mnie na priv tak: "Thank you so kindly for these words. Not content to be satisfied, we shall craft even more unholier demons to beautifully torment your ears next time around". Cieszy :D

    OdpowiedzUsuń