poniedziałek, 17 lutego 2014

Astral Domine - Arcanum Gloriae (2014)


Jeśli zeszłoroczna płyta Rhapsody (Of Fire) sprawiła wam zawód, doskonałym remedium na niezadowolenie będzie płyta debiutantów z Astral Domine,także pochodzących z Włoch. Album zrealizowany w klasycznej, symfonicznej włoskiej stylistyce, a znacznie świeższy i ciekawszy od "Dark Wings Of Steel". Co ciekawe, Fabio Lione (ponownie) występuje tutaj gościnnie i (znów) wypada znacznie lepiej niż na albumie swojej macierzystej formacji...

Astral Domine to formacja, która powstała w Tivoli w 2011 roku, a "Arcanum Gloriae" jest ich pierwszym wydawnictwem, nie tylko pełnometrażowym, ale też w ogóle. W dodatku od razu będącym świetnym początkiem dla tej grupy. Uwagę zwraca też okładka, która wyraźnie nawiązuje do tych znanych z płyt Niemców z Blind Guardian czy z szwedzkiego Dragonland.

Tytułowym chóralno-orkiestrowym wstępem rozpoczynają, przywodzi trochę na myśl muzykę z "Władcy Pierścieni" czy epickie intra utworów Rhapsody (Of Fire), a zaraz po nim melodyjnie wchodzi "Holy Knights". Gitara pachnie intensywnie Blind Guardian, jednak jest to zapach, który wywołuje uśmiech na twarzy, a po chwili potężnie się utwór rozpędza. Świetnie brzmi wokal Marco Scorlettiego, który ma bardzo podobną barwę, wręcz łudząco podobną, do Fabio Lione. Sprawnie zostały tutaj poprowadzone orkiestracje, które nie przeszkadzają pozostałym instrumentem, a moment refrenu jest wręcz genialny. Czegoś tak dobrego, nie słyszałem już od dłuższego czasu w szeroko pojętej muzyce power metalowej. Outro tegoż znów nawiązuje do Blind Guardiana, po czym płynnie przechodzi w świetny klawesynowy wstęp do "King of the North". Znów trochę pachnie Blind Guardianem, szczególnie "A Bard's Song", ale nie jest to na szczęście żadna kopia. Potem kawałek melodyjnie przyspiesza. Jest tutaj wszystko, czego brakowało na ostatniej płycie Rhapsody (Of Fire) - epickie brzmienie, szybkie gitary, zwarta, nadążająca za nią perkusja i bardzo porządne wokale.

Na czwartej pozycji znalazł się "Moonlight", który rozpoczyna delikatna gitara i łagodne tło orkiestrowe. Ballada, na szczęście zrobiona poprawnie i nie wywołująca odruchu wymiotnego, nadmiarem cukru czy sztucznizną, choć naturalnie mogłaby być lepsza. Gdy się wycisza, pojawia się narracja będąca wstępem do bardzo dobrego "Tale of the Elves and Pain". Ponownie łagodny orkiestrowo-gitarowy  wstęp przywodzący na myśl zarówno Rhapsody, jak i Blind Guardiana, a kiedy się rozkręca, prowadząca partia gitary jako żywo przypomina stare Helloween. Dość mocno nawiązuje się na tej płycie do tego, co już jest klasyką i standardem w power metalowym graniu, ale Astral Domine robi to sprawnie i ze sporym wyczuciem.
Dopiero w kolejnym, szóstym pojawia się Fabio Lione. "Where Heroes Die" ma wiele wspólnego z macierzystą formacją Lione, naturalnie sprzed wolty na ostatniej płycie. Jest więc łągodny wstęp, dużo chórów i epickie rozwinięcie. To także najdłuższa, nieomal dziesięciominutowa, kompozycja, która swobodnie mogła by się znaleźć na którymś z albumów Rhapsody (Of Fire). Można co prawda odnieść wrażenie, jakby była posklejana z kilku różnych numerów, ale i tak słucha się tego dużo lepiej niż to, co znalazło się na "Dark Wings Of Steel".

Dobre wrażenie wywołuje numer kolejny "I Am the King". Drugą balladą jest fortepianowy "My Lord". Pozostałe instrumenty tutaj się naturalnie pojawiają, ale to fortepian tutaj prowadzi. Epicki finał tegoż nie jest powalający, ale ponownie jest znacznie lepszy od całej zeszłorocznej płyty ROF. Świetny jest przedostatni "Welcome to my Reign". Dość szybki, z chórami, niepokojącym mrocznym klimatem oraz dodatkowym skrzeczącym wokalem, który przywodzi trochę na myśl twórczość Battlelore, a po nim finałowy "Falsi Dei" w którym gościnnie pojawił się Giuseppe Cialone (znany z włoskich grup Rosae Crucis i T.I.R). Ten utwór również wywołuje bardzo pozytywne wrażenie, choć jego zakończenie jest trochę rozczarowujące, bo ma się wrażenie, że historię zakończono gdzieś w jej środku, zupełnie jak zrobił to Jackson ze swoim filmowy "Hobbitem". Nie można mu jednak odmówić świetnego epickiego klimatu.

Astral Domine nie wyważa żadnych drzwi. To już nie możliwe. Sam w sobie jest to tez album nie wyróżniającym się niczym szczególnym, jednak w odniesieniu do najsłynniejszej włoskiej grupy parającej się symfonicznym power metalem, wypada od niej dużo ciekawiej. Ten debiutancki album może podobać się tak samo jak pierwsze znakomite albumy ROF, czy nawet ostatkowej próby wrócenia do doskonałej formy przed odejściem Turilliego do swojego Rhapsody. Jeśli po "Dark Wings Of Steel" czuliście niedosyt, na pewno spodoba się wam ten krążek. "Arcanum Gloriae" wielkim nie będzie, ale sądzę, że warto śledzić rozwój tej grupy, słychać w nich bowiem potencjał, zwłaszcza jeśli chodzi o wokal Scorlettiego. Ocena: 7/10


4 komentarze:

  1. Zawsze zanim zaczynam czytać włączam sobie utwór, który dołączasz do tekstu. Teraz też tak zrobiłam i myslę sobie "Władca pierścieni" :) i za chwilę trafiam na Twoje porównanie. :) cos w tym jest :) ale ogólnie - podobało się :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmmm, wydawało mi się, że zostawiłam tu komentarz a propos skojarzenia z "Władcą Pierścieni" i go nie ma... a może mi się sniło, że to piszę?? ;) w każdym razie - miałam dokładnie takie samo skojarzenie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie go zostawiłaś, już wstawiony, najwyraźniej został przeoczony. Więc są oba ;)

      Usuń
  3. Podoba mi się ta recenzja. W sumie cieszę się, że są tacy, którym się ten album podoba, bo ja go uwielbiam. Sprawił mi radość po zawodzie nowym albumem RoF

    OdpowiedzUsuń