czwartek, 20 lutego 2014

Flotsam And Jetsam - No Place For Disgrace (1988/2014)

No Place For Disgrace Anno Domini 2014
Po dobrym "The Cold" i rozczarowującym, wydanym metodą crowdfunfingu "Ugly Noise" Flotsi ogłosili, że tą samą metodą nagrają kolejny album, który będzie reprodukcją dwudziestosześcioletniego kultowego już krążka. Bałem się, że z oryginału niewiele zostanie, że straci w nowej wersji to, co w nim zachwycało i nadal zachwyca, tymczasem wyszedł im ten album zaskakująco dobrze. Jednakże, czy nowa wersja dorównuje oryginałowi? Okazuje się, że niestety nie...

"No Place For Disgrace" był drugim albumem grupy, w której grał Jason Newsted przed odejściem do Metalliki (wówczas Flotsi występowali już bez niego). Na tym już nie zagrał, ale nie ma co do tego wątpliwości, że ten album wpisał się na stałe do historii thrash i heavy metalu, nawet jeśli Flotsam And Jetsam nigdy nie zyskało takiej popularności jak Metallica. Nie ulega też wątpliwości, że ten album nadal robi wrażenie. Jego najnowsza wersja wyszła 14 lutego tego roku i nie różni się specjalnie od pierwowzoru, poza jeszcze doskonalszą (co faktycznie słychać) jakością dźwięku i brzmienia, czy kwestią starszych i dojrzalszych muzyków zespołu. W samych utworach różnice są minimalne, do czego wrócę za chwilę, ale uwagę zwraca duża zmiana w kwestii okładki. Ta jest inna, choć dość podobna do oryginalnej. Nowe czarne (które w oryginalnej pojawiło później, w kolejnych wydaniach) tło pasuje bardziej niż niebieskie, a czcionki są wyraźniejsze. Różnica jest w grafice, która nawiązuje do wersji z 1988 roku, ale jest od niej inna. Stara nie tylko zachowuje specyficzny rys lat 80 (i ówczesnego kina sensacyjnego i sztuk walk), ale także była rysunkowa, z charakterem i własnym wyrazem. Dwóch samurajów, jeden przygotowujący się do popełnienia seppuku i drugi stojący za nim jakby oczekiwał na przejęcie schedy, w wykonaniu peruwiańskiego grafika Borisa Vallejo, dalej wzbudza silne emocje. Najnowsza, jest bardziej komputerowa, bezduszna i niestety nie wiem, kto ją zrealizował (ale nie wygląda na tego samego artystę). Na niej dwóch samurajów znajduje się w innych pozach: jeden już leży martwy, a drugi... wygląda jakby zabił tamtego pierwszego. To samo tło, dwie różne sytuacje. Nadal wolę tę poprzednią, oceńcie zresztą sami.

No Place For Disgrace Anno Domini 1988
Czas się przyjrzeć, jak przedstawia się "NFPD" od strony muzycznej i realizatorskiej, o czym trochę już wspomniałem. Muzycy zaznaczają, że nowa wersja powstał na prośbę wielu fanów, którzy chcieli by ten album poprawić. W zasadzie nie wiem, co było w nim do poprawienia, na szczęście z poprawkami nie przesadzono i postawiono głównie na rekonstrukcję pod kątem brzmienia, które zyskało jeszcze większą drapieżność, głębię i siłę, co akurat wyszło "NFPD" na dobre. Da się też usłyszeć znaczną poprawę jakości poszczególnych dźwięków wynikającą z faktu, że nową wersję nagrali muzycy już doświadczeni, nie tylko umiejętnościami, ale także wiekiem. Dodatkowym atutem jest także skład, który podjął się nagrania tego albumu: obecny skład Flotsam And Jetsam to ten prawie ten sam, który nagrał oryginał. Prawie, bo basista Mike Spencer, który wrócił do zespołu po dwudziestu pięciu latach uczestniczył jedynie w predprodukcji oryginalnej wersji i wówczas nagrał tylko linię do utworu "I Live You Die", na potrzeby tego albumu nagrał wszystkie partie ówczesnego basisty grupy, Troy'a Gregory'ego. Pozostali członkowie, to Ci sami muzycy, którzy zrealizowali ówczesną wersję, czyli gitarzyści Edward Carlson i Michael Gilbert, wokalista Eric A.K i perkusista Kelly David-Smith, który wrócił do zespołu przy okazji nagrywania "Ugly Noise".

No Place For Disgrace Anno Domini 1987
Przejdźmy jednak do poszczególnych utworów. Podobnie jak na wersji z 1988 roku, znalazło się na niej dziesięć utworów i są to dokładnie te same utwory, nawet w identycznej kolejności. Każdy z utworów jest o kilka sekund dłuższy, co przedłużyło też długość całego albumu. Trochę jednak szkoda, że nie dodano do tego (nawet jako drugi dysk) kawałków, które znalazły się na wersji preprodukcyjnej z 1987 roku, a które ostatecznie nie znalazły się na tej oficjalnie wydanej już w maju 1988 roku. Tak więc, płytę otwiera jak otwierał utwór tytułowy - "No Place For Disgrace". Kapitalny fragment początkowy, podobnie jak cały numer w nowym brzmieniu jest równie udany, ale już nie tak magiczny jak oryginał. I tak naprawdę to samo spotkało wszystkie numery zawarte na płycie. Nadal są świetne, uzupełnione o współczesny wymiar jednak zatraciły tę magię, zyskując nowy wymiar ostrości, który nie jest już taki surowy. Wokale Erica są mocniejsze i bardziej szorstkie, w wielu miejscach pozbawione charakterystycznych wysokich rejestrów, którymi wyróżniał sie jego wczesny wokal i co najważniejsze, nie jest już podbity w ów specyficzny dla tamtych czasów sposób, który dziś może wydawać się trochę archaiczny. Wyraźniejsza jest też perkusja, która znacznie bardziej wysunięta została na pierwszy plan, przy jednoczesnym zaakcentowaniu gitar i ogólnej poprawie mocy całości i w dodatku zachowaniu cech oryginału.

Zauważalne różnice da się usłyszeć tylko w kilku numerach: "Dreams of Death" zostało uzupełnione o dodatkowe tło przed głównym riffem prowadzącym. W "Escape from Within" zrezygnowano ze wstępu ze szpitalem i delikatnie zmodyfikowano partię gitar. "Saturday Night's Alright for Fighting", czyli cover utworu Eltona Johna, zyskał nowy, przyznam szokujący początek i zmodyfikowaną linię wokalu, usunięto też klawisze i zmieniono chóralny śpiew. W moim odczuciu, ten kawałek najwięcej stracił z poprzedniej wersji, ale nigdy go nie lubiłem na tyle, żeby mi to specjalnie przeszkadzało. 
W "Hard On You" uwydatniono gitarę, co akurat wyszło na korzyść temu numerowi.Podobny zabieg zastosowano w "I Live You Die", w którym też zastosowano delikatne zmiany w kompozycji całości.
Cięższy wydaje się "Misguided Fortune", a delikatne zmiany zastosowano w solówce, które teraz jest bardziej techniczna i rozbudowana, ale zachowująca szlif oryginału. Delikatne zmiany w riffie prowadzącym (i poprzez dodanie dźwięku dzwonu) zastosowano też w "P.A.A.B", ale tak naprawdę są to zmiany kosmetyczne. 

Flotsam And Jetsam w dwadzieścia sześć lat później
Replika "NFPD" jest udana i słucha się jej naprawdę przyjemnie, może nawet bardziej od oryginału, ale uważam, że nie przebija ani wersji demo z 1987, ani tej właściwej z 1988, bazowej dla tej. Poprawienie jakości dźwięku czy bardziej dojrzałe podejście zdecydowanie odbiło się na tym albumie, który zyskał nową jakość, ale stracił dwie podstawowe sprawy: magię i świeżość.
Nie odczuwa się go tak mocno jak odczuwa się oryginał i nie czuje się tej świeżości. "NFPD" było i będzie ponadczasowe, ale wersja anno domini roku szczerego nie uzyska tego statusu. Jest to album na pewno lepszy od "Ugly Noise", ale niestety nie tak dobry, jak oryginał. Ci, którzy byli zszokowani faktem, że Flotsi się zabiorą za ten album jeszcze raz i z niepokojem śledzili rozwój wypadków tegoż, mogą odetchnąć z ulgą. Posłuchają, być może szybko zapomną, bo to jeden z tych, które są dobre dla ucha, ale nie zapadają w pamięć. 

Ocena "NFPD" 1988 (z wersją demo z 1987): 8,5/10
Ocena "NFPD" 2014: 7/10

Poniżej do porównania utwór "P.A.A.B" (oryginał i replika), sprawdźcie sami:
 






2 komentarze:

  1. No i już nic nie możemy porównać, bo "konto zostało zablokowane z powodu naruszeń praw autorskich" ;p ;p ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie wywalili, wstawione na nowo "całościowo". ;)

      Usuń