Dziesiąty album Soulfly poza niezłą okładką ma niewiele do zaoferowania. Cóż z tego, że na ostatnim Cavalera Conspiracy było całkiem dobrze, a na debiutanckim Killer Be Killed przeszedł samego siebie. To smutne, ale Max ma swoich fanów za debili, którzy kupią każde jego wypociny i wymioty i serwuje im niestrawny odgrzany o wiele za dużo razy ten sam kotlet...
Dowodzi tego już otwieracz, który jest totalnym gniotem. Buńczuczny tytuł "We Sold Our Souls To Metal" właściwie mówi wszystko. To kolejny niepotrzebny nikomu metalowy hymn i to w dodatku w najgorszym guście, zrobiony na siłę i sugerujący, że Cavalera rzeczywiście sprzedał duszę metalowi - najgorszemu, najbardziej oklepanemu z możliwych. Na początek coś co ma zapewne przypominać hiper ostre i ciężkie black metalowe wejście, a potem czeka nas growlowany bełkot i wykrzykiwanie tytułu. Jest nawet jakieś pseudopunkowe zwolnienie na basie. Nie lepiej jest w utworze tytułowym zamieszczonym na drugiej pozycji, w którym panuje totalny chaos i przerost formy nad treścią. Poszczególne riffy udają, że są melodyjne, perkusja dudni, poszczególne warstwy są istną kakofonią, a wokal jest po prostu straszny i asłuchalny. Nie pomaga nawet soczysta solówka.
Koszmar trzeci to "Sodomites", który ma co prawda niezłe tempo i muzycznie jeszcze by nawet uszedł, ale chóry w gustownym refrenie polegającym na śpiewaniu... tytułu i cały wokal naturalnie psuje efekt. Podobnie jest też w kolejnym "Ishtar Rising", który przypomina nieco czasy "Conquer" czy "Omen", który wbrew powszechnej opinii był tak naprawdę ostatnimi dobrymi albumami Soulfly'a. "Live Life Hard!" również byłby całkiem znośny gdyby ultrapotężne brzmienie nieco złagodzić i wyciąć koszmarny wokal, zwłaszcza ten przedziwny piskliwy growlo-scream. Żartobliwy, ale raczej niezamierzenie jest tytuł szóstego kawałka - "Shamash" kojarzy się nie tylko z szamanem, naszym "siemasz", ale także z "wszamianiem" czegoś dobrego. Niestety utwór nie jest dobry, bo jest zwyczajnie nudny. Nie powinno też nikogo dziwić, że "Bethelem's Blood" brzmi identycznie jak poprzednie - jest głośno, agresywnie i szybko, ale bez ładu i składu. Miłym akcentem są trąby i dobre tempo, jednakże na tym dobre rzeczy się kończą.
Niezły muzycznie jest "Titans", który nadrabia melodyjnym riffem i szybkim, przebojowym tempem, które skutecznie zostało popsute wokalem. Poproszę wersję instrumentalną, panie Cavalera bo z tym wymuszonym growlem to szkoda zdrowia, tak słuchaczy jak i pana gardła. "Deceiver" czyli pozycja numer dziewięć także znacznie lepszy byłby w wersji instrumentalnej i z nieco łagodniejszym brzmieniem, a tak bije od niego nudą. Wersję podstawową kończy "Mother of Dragons", który zdaje się ma nawiązywać do Daenerys Tangaryan z "Gry o tron". Nie jest to dobry utwór, ponownie jest to jakiś hipertroficzny łomot udający black wymieszany z deathem i doomem. Po prostu koszmar. Wersja rozszerzona zawiera jeszcze trzy kawałki: "You Suffer", "Acosador Nocturno" oraz "Soulfly X". Ten pierwszy to znów coś polegające na jednym dźwięku i krzyku dziecka, potem następuje łomot numeru drugiego będący niestrawną papką, w którym również nie pomaga niezła solówka. Na koniec plemienne dźwięki z perkusją i gitarowym tłem. Bodaj najciekawszy fragment płyty, który wydaje się być dziwnie znajomy... tak, zdaje się, że słyszałem go na poprzednich płytach.
Prawie trzydzieści siedem minut czegoś co udaje muzykę, a w wersji rozszerzonej o nieco ponad czterdzieści pięć minut to istna droga przez mękę - a jest to wszak jeden z najkrótszych albumów w karierze tej grupy! Jest kilka niezłych riffów, nawet całkiem udanych kompozycji, ale efekt psują wokale i straszliwie napompowane brzmienie. Cavalera dowodzi tutaj swojego totalnego wypalenia, zdziadzienia i braku szacunku nie tylko do swoich fanów, ale także samego siebie. Jeśli przywołać jeszcze jego wypowiedzi o swoim były zespole, czyli Sepulturze i wciskanie drzwiami i oknami całej swojej rodziny (oprócz Maxa mamy Zyona i gościnne udziały Igora, Igora Jr. oraz Ritchiego) to mamy komplet. Nie spodziewałem się po tej płycie niczego dobrego, nie miałem żadnych oczekiwań, nawet jeśli przy kilku numerach z "Pandemonium" Cavalera Conspiracy było solidnie, to tutaj jest po prostu bardzo, bardzo źle. Jeśli tak miałyby brzmieć nowe płyty Sepultury, to z zachowaniem całego należytego szacunku do Maxa i jego rodziny, wolę obecną Sepę bez Cavalery. Może czas udać się na zasłużoną emeryturę albo odczekać kilka lat zanim ponownie wyda się asłuchalnego gniota? Ocena: 2/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz