poniedziałek, 10 sierpnia 2015

R17/116: 21 Przystanek Woodstock (30.07 - 1.08 2015, Kostrzyn nad Odrą)



Napisała: Milena "Lady Stoner" Barysz

Podobnie jak w zeszłym roku tak i z tegorocznej woodstockowej imprezy wróciłam nie biedniejsza o swoją godność, ale z całą pewnością bogatsza o doznania muzyczne.

Szykując się na tegoroczny Woodstock cieszyłam się ogromnie z lineup’u. Organizatorzy postarali się dokładnie o te gwiazdy, których tegoroczne koncerty przegapiłam, a na których chciałam być. Poza tym, dostarczyli nam sporą dawkę muzycznego misz-maszu zaczynając od lirycznej alternatywy przechodząc przez irlandzki folk, mijając po drodze osadę hipisowską kończąc na bardzo ciężkich death metalowych brzmieniach. Wybór koncertów, w których uczestniczyłam był czysto subiektywny, to oczywiste. W relacji mam zamiar skupić się tylko na oprawie muzycznej. Oprawę organizacyjną opisywałam w zeszłym roku. Nic się nie zmieniło, także nie mam zamiaru się powtarzać. Jeżeli są chętni do zapoznania się z moimi pierwszymi Woodstockowymi wrażeniami – zapraszam na Mocne Rockowanie (tutaj).

Koncertowanie zaczęłam od środowego występu w Pokojowej Wiosce Kryszny, legendy polskiego punk rocka – grupy The Analogs. To był właśnie jeden z koncertów, na który czekałam. Dlaczego? Z Analogsami byłam bardzo blisko, kiedy byłam licealistką. Okres buntu przeżywałam dość wyraziście, jeżeli chodzi o odsłonę muzyczną. Na koncercie Analogsów poczułam, ze cofam się o te siedem/osiem lat. To było niesamowite uczucie, zważając na fakt, że ze starymi punkami nie miałam już dawno do czynienia. Zafundowałam nam swojego rodzaju spotkanie po latach. Co do samego koncertu – zgromadził dzikie tłumy pod sceną, Panowie zagrali 20 utworów z okazji swojego 20stolecia. Nie zabrakło szlagierów jak „Dzieciaki atakujące policje”, „Pożegnanie” czy „Pieśń aniołów”. Przyjemnie było znów poczuć się jak w liceum.

Czwartek, czyli oficjalne otwarcie tegorocznej edycji Woodstock Festival. Otwarcie należy zrobić pompą, występem otwierającym należy rozbudzić muzyczny apetyt zgromadzonej publiczności. W tym roku organizatorzy przeszli samych siebie. Jako pierwsza na dużej scenie wystąpiła formacja Illusion – kolejna legenda polskiej sceny muzycznej. Na ten temat nie ma co się za dużo rozpisywać. Jeden z lepszych występów, mam wrażanie, że oni z roku na rok mają coraz więcej energii. Publika oszalała. Zaserwowano nam takie smaczki jak „Nóż”, „BTS”, „Wojtek”, „Bracie” i wiele, wiele innych. Dla mnie każdy utwór Illusion jest hitem, każdy jest szlagierami i każdego oczekiwałabym na koncercie. Czy byłam pozytywnie zaskoczona energią płynąca ze sceny i od publiki? Chyba nie. Ja po prostu wiedziałam, ze tak będzie. Kolejnym przystankiem była Mała Scena i koncert Domowych Melodii. I to był moment kiedy Mała Scena stalą się dużą. Było niesamowicie dużo ludzi, każdy z uśmiechem na twarzy i radością, że są na tym cudownym koncercie. Domowe Melodie znam już od dawna, widziałam ich tez już na scenie, także wiedziałam, że mogę spodziewać się najlepszego. Najpiękniejszym widokiem i momentem był zachwyt samych artystów. Serce rosło, kiedy Justyna – wokalistka zaniemówiła na widok skandującego i cieszącego się tłumu. Koncert Domowych Melodii powinien zobaczyć każdy, bez względu na upodobania muzyczne. Tu cennym doświadczeniem jest obopólne cieszenie się swoją obecnością.

Po Domowych Melodiach szybkie przetransportowanie się pod Dużą Scenę, którą aktualnie rządziła Ania Rusowicz. Niejednokrotnie słyszałam zachwyty tą kobietą, ale jakoś mijałyśmy się. Na Woodstocku był to mój pierwszy ale jakże intensywny i owocny raz z panią Rusowicz. Wystąpiła razem z projektem Flower Power. Fower Power był składową Rusowicz, znakomitych gości takich jak Organek, Podsiadło, Sikora, Przybysz i wielu, wielu innych, wykonujących hipisowskie szlagiery. Była radość, miłość, wolność i pokój. Nie spodziewałam się, że pani Ania jest obdarzona tak fenomenalną charyzmą. Ta kobieta może porywać za sobą tłumy. Niesamowite było to, że podczas koncertu krzyknęła coś na temat wolności, dodała hasło „ściągać majty, ściągać gacie”, po czym sama zdjęła spodnie i zaczęła nimi machać. Nie minęły 2 minuty, gdzie tłum pod sceną machał dolną częścią swojej garderoby. Przez cały koncert scena ociekała niesamowicie ogromnymi pokładami energii. Od tego momentu Rusowicz zaliczam do moich ulubionych polskich artystek, zaraz obok Nosowskiej, Steczkowskiej, Brodki Koteluk czy Przybysz. Zaraz po Rusowicz na Dużej Scenie wystąpił Organek. Ja Tomka bardzo cenię i szanuję. Jest naprawdę fenomenalnym muzykiem, świetnym artystą. Dużo osiągną i zrobił naprawdę dobre numery. Na koncert czekałam z niecierpliwością, było to moje mus be! I doczekałam się, co prawda spodziewałam się chyba bardziej akustycznej wersji występu, a na pewno nie tak naszpikowanej elektroniką… nie wiem, może w taki sposób Pan Organek koncertuje? Koniec końców nie żałuję swojej obecności na nim, jednocześnie nie byłam nim jakoś ślepo zachwycona.
Jerzy Owsiak i Dream Theater

Chwila przerwy i nadszedł czas na zespół, o którego obecności na Woodstocku jak się dowiedziałam, płakałam jak dziecko ze szczęścia. Dream Theater. Nie wiem czy jestem w stanie napisać coś więcej jak „BYŁAM NA DREAM THEATER!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!”. Koncert był fenomenalnym popisem umiejętności muzyków. Do tej pory brak mi słów, po prostu zrobili co mieli zrobić, a że zrobili to genialnie… Tak, byłam na Dream Theater. Po spektakularnym teatrze z marzeń czy jak kto woli ze snów czas na laureata „Złotego Bączka” czyli nagrody publiczności. Na Dużą Scenę wchodzi zespół... Coma. Zeszłoroczny występ Łódzkiej formacji powalił na kolana siedemset pięćdziesiąt tysięczną publiczność. W tym roku emocje już opadły, koncert był udany, pomimo licznych wpadek Roguca i jednocześnie już mniej entuzjastyczny ze strony odbiorców. Ze względu na późną porę występu Panowie przygotowali nieco spokojniejsze utwory. Noc z melancholią Comy na uszach? Jestem na tak.

Czas na piątek, odrobinę cieplejszy dzień Woodstocka, bo zapomniałam wspomnieć, że tegoroczny festiwal nie zachwycał upałami. Trzeba było chodzić wręcz w kurtkach, ciepłych bluzach i spać pod dwoma śpiworami. Wróćmy jednak do tego co rozgrzewało atmosferę. Piątek był dla mnie niesamowicie ważnym dniem w rozpisce koncertowej. Na scenie mieli wystąpić Decapitated. Death metalowcy z Krosna przeszli samych siebie. A na pewno moje oczekiwania. Technicznie fenomenalny wykon, żadnej pomyłki, żadnej wpadki, czysto, szybko i *cenzura*. To co się działo na scenie, to co się działo po sceną… Niesamowite szaleństwo. Repertuar dobrany bezbłędnie – były zarówno utwory z nieziemsko fenomenalnej "Blood Mantry", w której jestem szaleńczo zakochana, jak i z wcześniejszych wydawnictw. Czekałam na „Insinct”, dostałam od Decapów „Instinct”. Biorąc po uwagę wszystkich artystów, którzy wstąpili na woodstockowych scenach, biorąc pod uwagę wszystkie występy i wszystkie odsłony stylistyczne, Decapitated uważam za najlepszy tegoroczny. Z po koncertowych rozmów wiem, że chłopaki nie tylko mnie zmiażdżyli. Nie ma co się dziwić, światowa klasa. Z Decapitated było podobnie jak z DT. Kiedy dowiedziała się, że wystąpią na Woodstocku chodziłam jak oszalała, wszystkim o tym mówiłam i  bardzo to przeżywałam. Radość niesamowita.

Na Hed p.e już nie zostałam bezpośrednio pod sceną, ale wiem, że była to smaczna kontynuacja mocnych brzmień serwowanych od Decapitated. Hed p.e też pozamiatali. Kolejny piątkowy etap to Mała Scena i szaleńcy z Kanady czyli formacja Canailles. Jak oni się pięknie bawili na scenie, jak cudownie zagrali, jakie pokłady energii, jak naładowali tą energią niezliczony tłum… coś pięknego. Znalazłam się na tym koncercie przez przypadek ale to była najlepszy przypadek tegorocznego festiwalu. Po Canailles czas na znanego nam wszystkim wspaniałego człowieka i jego przyjaciół. Kuba Płucisz i Goście. Wśród gości znalazł się między innymi syn Kuby, chłopaki z Lemona, Damian Ukeje, Ruda z Red Lips, Kasia Moś, Tomek Kwiatkowski, Tomek Kasprzyk oraz Łukasz Drapała. Gromada ludzi na scenie, tysiące osób pod sceną. Był to niezwykle energetyczny i wzruszający koncert. Tomek Kwiatkowski swoim występem zafundował nam taką dawkę motywacji i chęci do życia, i działania, ze góry po tym wszystkim chciał człowiek przenosić. Coś pięknego. Wieczór był bardzo chłodny i moje przeziębione zatoki zmusiły mnie po tym koncercie do powrotu do obozu, ale wiem, że powinnam bardzo żałować swojej nieobecności na Frontside i Meli Koteluk. Czy żałuję? Oczywiście, że tak. Frontside to Frontside – trzeba ich znać i widzieć ich na żywo, a Mela jest jedną z moich ulubionych artystek, ale jak zdrowie nawala nic nie poradzisz.
Godzina W na Przystanku Woodstock

Ostatni dzień Woodstocku był najcieplejszym dniem, jednocześnie też bardzo obiecującym koncertowo a dla mnie pod znakiem Dużej Sceny. Zaczęłam znów od legendy polskiego rocka – Proletaryat. Zaczęło się spokojnie, mało entuzjastycznie ze strony widowni, nowymi utworami. Szybko jednak sprawy nabrały innego obrotu. Proletaryat po dużej przerwie w swojej działalności muzycznej wraca nie ze zdwojoną silą i energią. Tej mocy jest trzy, może cztery razy więcej. Dla mnie to zaszczyt, że mogła bawić się na ich występie. Dziękuje Panowie! Namówiona przez kolegów z obozu zostałam na Eluveitie. Plan był taki, że zostaje na koncercie pól godziny i idę na Małą Scenę na Grubsona. Nie wyszło. Folkmetalowa energia i chęć zabawy przytrzymała mnie pod dużą sceną do końca występu Szwedów. Imponujące instrumentarium, fantastyczne wokale damskie i męskie i ta skoczność! Dzięki za Eluveitie!

Ciary na plecach, trzęsące się dłonie i rosnące napięcie pełne zachwytu czyli oczekiwanie na Black Label Society. Widziałam mistrza Wylde'a na własne oczy, słyszałam go na własne uszy. Koncert zebrał chyba najliczniejszą publiczność tegorocznego Woodstocku. Nie był może jakoś bardzo przepełniony Powerem ale sam fakt, że uczestniczyliśmy w tym fenomenalnym muzycznym performansie był wystarczający. Ponad 15 minutowa solówka Zakka sprawiła, że krew się na chwilę zatrzymała, szczęka opadła a uszy nie mogły uwierzyć w to co słyszą, w to co się dzieje. Mistrz gitary pokazał klasę i mimo, że nie powiedział przez cały koncert ani słowa, widać było, że cieszy się z nas tak samo jak my z niego. Fenomen. Wieczór ze spektakularnym występ gitarowego maestro należy zakończyć skocznymi harcami. O to postarali się amerykanie z Flogging Molly fundujący na iście irlandzkie granie. Pod sceną chyba wszyscy tańczyli. Było wesoło, głośno, przyjemnie a artyści po stokroć dziękowali publiczności i wychwalali ją pod niebiosa. I tym optymistycznym akcentem zakończyłam 21 edycję festiwalu Woodstock.

Podsumowanie? Powiem krótko: Do zobaczenia za rok!

Zdjęcia pochodzą z: interia.pl oraz strony WOŚP o Przystanku Woodstock.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz