poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Slipknot - 5: The Gray Chapter (2014)



Napisał: Łukasz Chamera

Wiele zmian zaszło w grupie z Des Moines od czasu wydania „All Hope Is Gone”. Cios jakim była dla nich śmierć basisty Paul'a Gray'a sprawiła, że zespół zniknął ze sceny (pojawiał się czasami okazjonalnie na festiwalach występując symbolicznie z kombinezonem i maską Paul'a zawieszonymi na wieszaku – można znaleźć te występy bez problemu na YouTube) i zapadł się pod ziemie. Mówiło się już także o rozpadzie grupy. Kiedy jednak zostały ogłoszone prace nad nową płytą fani patrzyli na pracę muzyków dość sceptycznym okiem. Zwłaszcza kiedy świat obiegła informacja o wyrzuceniu z formacji perkusisty Joey'a Jordison'a. Jak więc grupa z Iowa poradziła sobie z dwoma nowymi muzykami na pokładzie ?

Płytę rozpoczyna „XIX” gdzie na stonowaną melodię nachodzi śpiewany monolog Corey'a Taylor'a przechodzący powoli w krzyk. Następnie mamy „Sarcastrophe” będący czystym Slipknot'em. Szybkim, wściekłym i ciężkim. Nie pozostawia nam to złudzeń że pomimo problemów grupa ma się świetnie. Tępo nie zwalnia wraz z kolejnym utworem, czyli „AOV”. Wybija się tutaj melodyjny refren, który kontrastuje z ciężkimi, growl'owanymi zwrotkami, oraz zwolnienie na mostku dodające całości klimatu. Kolejny w kolejce jest singlowy „The Devil in I”. Spokojnie można go uznać za kolejny genialny kawałek tego zespołu. Mamy tutaj spokojne zwrotki, które z każdą chwilą coraz bardziej podbudowują napięcie, po czym uderza nas mocny, lecz melodyjny refren, który od razu wbija się do głowy. Wszystko to dopełnione kontrolowanym chaosem podczas mostku. Jest tutaj wszystko to co najlepsze w muzyce Slipknot. Dalej jest kolejny singiel czyli „Killpop”. Jest to o wiele spokojniejszy kawałek, lecz nic przy tym nie traci z klimatu płyty. Spokojne i melodyjne zwrotki i mocny równie melodyjny refren. Całość ma swoje apogeum na samym końcu kiedy pojawia się gitarowe solo i chaotyczne okrzyki Taylor'a. Całość przechodzi w kolejny kawałek, czyli „Skeptic”. Jest to utwór szczególny bo jest to hołd dla zmarłego Paul'a Gray'a (tytuł płyty też raczej przypadkowy nie jest). Mocne zwrotki i chóralny refren bezpośrednio skierowany do Paul'a. Słychać w nim emocje towarzyszące grupie po stracie basisty.

Pierwszą połowę płyty zamyka „Lech” w którym niespokojne zwrotki płynnie przechodzą w galopujący refren. Załamanie w utworze następuje w mostku, który z galopu przechodzi w zwolniony, masywny i ociężały refren. Znowu następuje uspokojenie, tym razem w utworze „Goodbye”. Pierwsza cześć utworu to bardzo spokojna i minimalistyczna kompozycja. Na pierwszym planie jest spokojny i melodyjny wokal, a muzyka jedynie podbudowuje klimat. Zostaje to jedna przerwane mocnym wejściem reszty instrumentów tworząc monumentalną końcówkę, która płynnie przechodzi w kolejny utwór na płycie. „Nomadic”, bo o nim mowa to rozpędzone zwrotki, i melodyjny rozbujany refren przerywany przez pojedyncze okrzyki. „The One That Kills the Least” to kolejne zestawienie melodyjnych i spokojnych refrenów z pędzącymi i mocnymi zwrotkami. Całość jest jedynie przystawką do uderzenia które ma nadejść w kolejnym kawałku. Singlowy „Custer” bo o nim mowa to jeden z najlepszych kawałków napisanych przez grupę z Iowa. Jest to szalenie rozpędzona, brutalna kompozycja. Niespokojna zwrotka powoli przyśpiesza i podbija napięcie, by całość wybuchła w szaleńczo galopującym refrenie refrenie. Skandowane w nim stale 2 wersy „Cut, cut, cut me up / and fuck, fuck, fuck me up” skutecznie podbijają adrenalinę sprawiając, że ciężko jest pozostać wobec tego niewzruszonym. Jest to z całą pewnością najmocniejszy kawałek na płycie.
Zaraz po tym mamy prowadzący powoli do końca „Be Prepared for Hell”. Słychać tu cichą muzykę i parę wersów powtarzanych przez Taylor'a.


Przedostatni utwór standardowej edycji płyty to singlowy „The Negative One”. To kolejne mocne, szaleńcze i agresywne uderzenie. Całość kończy „If Rain Is What You Want”. To niepokojąca, lecz stonowana kompozycja, będąca genialnym zwieńczeniem całości. W edycji specjalnej płyty dostajemy ponadto utwory „Override” oraz „The Burden”. Oba utwory nie wyróżniają się jednak niczym szczególnym. Stanowią miły dodatek do całości ale czuć nieco, że jest to materiał odrzucony z podstawowego składu. Po chwili ciszy dostajemy także dwa żarty zespołu. Brzmienie instrumentów jest potężne i świetnie wyważone. Gitary brzmią ciężko i niespokojnie tam gdzie muszą, wszystko dopełnia się tu perfekcyjnie łącznie z głosem Taylor'a, który stale balansuje pomiędzy melodyjnym śpiewem, a growl'em. Jedyne moje zastrzeżenia dotyczą okładki, która nijak mi nie pasuje i wydaje mi się po prostu brzydka i bez pomysłu. Drugą wadą są dla mnie solówki gitarowe. Wydaje się że nigdy nie były one mocną stroną Slipknot i kuje to tutaj w oczy.

Mam nie mały problem z ostateczną oceną tej płyty. Podstawowa edycja płyty trwa niecałe 64 minuty. Ani razu nie miałem jednak wrażenia, że jakiś utwór to zapychacz czasu. Wszystko jest tu przemyślane i wyważone. Jedyną skazą są tutaj nieco słabsze bonusy i wspomniane solówki. Jednak całości niewiele brakuje do ostatecznej oceny. Jedno trzeba przyznać grupie z Des Moines. Nie tylko udowodnili, że potrafią sobie poradzić bez Gray'a i Jordison'a, ale także zamknęli usta wszystkim, którzy wątpili w jakość albumu. Ocena: 9,5/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz