Napisał: Łukasz Chamera
Zaledwie trzy lata wystarczyły Szwedom, by wydać ich jedenasty już studyjny album pod tyułem „Siren Charms”. Kiedy
płyta ukazała się w 2014 roku zebrała mieszane opinie będąc stanowczo lżejszą
od poprzednich płyt. Część ją pokochała jako powiew świeżości inni zaś
zmieszali album z błotem i twierdzili, że oto nadszedł koniec In Flames. Sprawdźmy jaki jest
„Siren Charms” po roku od swojej premiery...
Płytę rozpoczyna „In Plain
View” gdzie elektronika na intrze szybko przechodzi w rozpędzony riff. Już na
samym początku widać kontynuację drogi obranej na poprzednim albumie grupy,
czyli „Sounds Of A Playground Fading”. Szczątkowa elektronika współgra z
instrumentami, nadając im dodatkowych barw (jest to standard we wszystkich
utworach na płycie). Stonowane zwrotki uzupełniane są przez podniosły refren. Porządne rozpoczęcie płyty,
prowadzi dalej do „Everything's Gone”. Tutaj z kolei nie ma miejsca na
zwolnienie. Rytmiczny riff na zwrotkach dopełniony podwójną stopą perkusyjną i
niespokojny wokal prowadzi do krzykliwego refrenu. Klasyka w stylu In Flames. „Paralyzed” bo tak nazywa się
trzeci utwór zaserwowany nam przez szwedów również nie zawodzi. Rytmiczne, ale
spokojne zwrotki dopełnione są melodyjnym refrenem. Większą uwagę należy poświęcić
kolejnemu utworowi. Singlowy „Through Oblivion”, bo o nim mowa to utwór chyba
najlepiej reprezentujący całość albumu. Zwrotki są spokojne i rytmiczne, a
refren melodyjny dopełniany elektroniką. Utwór od razu wpada w ucho.
Dalej nie ma wielkiego
zaskoczenia, bo „With Eyes Wide Open” to podobny schemat. Spokojne i
minimalistyczne zwrotki i podniosły refren. O wiele ciekawszy jest kolejny
kawałek, czyli tytułowe „Siren Charms”. Już początkowa melodia gitary przykuwa
uwagę, a to dopiero początek. Dalej mamy rozpędzające się przejście i potężny
refren, po którym następuje załamanie i powrót do melodyjnej zwroki. Na uwagę
zasługuje tu także mocny mostek zwieńczony solówką gitarową, która prowadzi do
końcowego refrenu. Wszystko to sprawia, że jest to jeden z lepszych utworów na
płycie. Kolejny utwór, czyli „When the
World Explodes” to dość klasyczne dla In Flames rozpędzone zwrotki i
zaskoczenie na refrenie. Jest on bowiem dość spokojny i melodyjny, a wokal
Andersa Fridéna ustępuje tu miejsca gościnnemu występowi Emilii Feldt. Na uwagę
zasługuję tu także uspokojenie pod koniec utworu, nadające całości zupełnie
innej barwy. Następnie mamy kolejny
singiel, czyli „Rusted Nail”. Całość rozpoczyna się mocnym riffem i solówką
gitarową, po czym przechodzi do niespokojnej zwrotki prowadzącej do mocnego
przejścia, które z kolei wieńczy wzniosły refren.
Tuż po tym dostajemy „Dead
Eyes”, będącym dość spokojnym utworem. Spokojne zwrotki są lekko podbite
podczas refrenu, jednak najbardziej wyróżnia się tutaj melodyjne solo gitarowe. Przedostatni utwór to
„Monsters in the Ballroom”, który znów stosuje schemat niespokojnych zwrotek i
melodyjnego refrenu, tak samo jak zamykający całość standardowej edycji płyty
„Filtered Truth”. Przyjrzyjmy się zatem bonusom.
Do edycji Deluxe albumu dołączony jest utwór „Become the Sky”, natomiast do
edycji iTunes dostajemy dodatkowo kawałek „The Chase”. Wielka szkoda, że nie
zostały uwzględnione w standardowej edycji albumu, bo jest to klasyczny, mocny,
gitarowy In Flames z melodyjnym refrenem jakiego trochę brakowało mi na płycie.
Jak zatem wypada całość ? Nie
jest to na pewno upadek In Flames i najgorsza płyta świata jak ją niektórzy
nazywali. Jest ona lekka i przyjemna w słuchaniu. Jej problemem jest jednak
zbyt sztywne trzymanie się schematu i brak większej ilości mocniejszych
kawałków. Szwedzi chcieli trochę poeksperymentować i wyszło im to całkiem
nieźle, jednak całość sprawia wrażenie zbyt mało zróżnicowanej. Brak też
jakiegoś kawałka idealnego na koncerty. Głównym zarzutem wobec tej płyty była
jej lekkość i brak ciężkości jakiej doświadczyć mogliśmy na poprzednich
albumach grupy. Dla mnie nie jest to jednak wada. Warto posłuchać tej płyty
jako odskoczni od poprzednich, cięższych dokonań grupy. Ocena 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz