Ze składu, która nagrała jedną z moich najbardziej ulubionych płyt, także tej grupy, pozostała tylko jedna osoba. Z innymi muzykami niż miało to miejsce na świetnym "Secret of the Runes" grupa Therion zrealizowała album "Les Fleurs Du Mal" będącą konceptem opartym wokół francuskich popowych utworów z lat 60 i 70. Właśnie do tego krążka obok tego wydanego w 2001 roku wracam najczęściej i choć album ma już trzy lata, postanowiłem o nim w końcu kilka słów napisać...
Francuski tytuł wziął się od tomiku wierszy Baudelaire'a czyli od "Kwiatów zła", a na płytę złożyły się francuskie utwory pop z lat 60 i 70 ubiegłego wieku. Piętnaście, a właściwie szesnaście (tyle numerów bowiem znalazło się na wersji sprzedawanej podczas koncertów) kompozycji przerobionych przez Therion to covery takich artystów jak France Gall, Victoire Scott, Serge Gainsbourg, Marie Laforêt, Sylvie Vartan, Annie Phillipe, Isabelle, Léonie Lousseau, Betty Mars i Claire Dixon. Na okładkę zaś wykorzystano obraz Édouard-Henri Avrila żyjącego w latach 1849 - 1928. Zamysł przypomina mi trochę album grupy Ulver "Childhood's End", o którym na łamach bloga już pisaliśmy jakiś czas temu (tutaj). Tę płytę zaś zrealizowali (i w tym składzie istnieją nadal) oprócz Christophera Johnssona, Nalle Påhlsson, Johan Koleberg, Thomas Vikström, Christian Vidal oraz Lori Lewis, a także plejada gości, których można by wymieniać, ale tak naprawdę nie ma takiej potrzeby. A jakie są "Kwiaty zła" Theriona? Zaskakujące.
Pierwszą propozycją jest "Poupée de cire, poupée de son" France'a Galla. Kompozycja zaczyna się szybko, bez zbędnych wejść i od samego początku jest bardzo dobrze, epicko i jak na metal bardzo, czy też raczej jak przystało na pop - przebojowo. Po niej pojawia się "Une fleur dans le cœur" Victoire'a Scotta. Spokojniejsze, gitarowe wejście i melancholijna atmosfera tak charakterystyczna dla francuskiego popu tamtego okresu została tutaj zachowana, a jednak operowy śpiew nieco zmienia charakter całej kompozycji, zbliżając ją trochę do klimatu znanego z "Secrets Of the Runes". I do tego fantastyczne mocniejsze rozwinięcie. Znakomicie wypada w Therionowym wykonaniu twórczość Gainsbourga, czyli "Initials B.B.". W życiu bym nie pomyślał, że numer francuskiego mistrza może zabrzmieć tak niesamowicie i to w dodatku w metalowej wersji. Zachwycające jest to, jak Therion zachował ducha oryginału tworząc jednocześnie zupełnie nową kompozycję. Przepięknie wypada też
"Mon amour, mon ami" Marie Laforet, który znów zachowując liryczny i delikatny zarys oryginału zyskał nowej jakości w interpretacji Theriona. Melancholijny pop w wersji operowej czy wręcz gotyckiej brzmi po prostu super.
Kolejną perełką jest tutaj
"Polichinelle" ponownie będąca kompozycją Galla. Zaskakujące jest to, jak ze szlagiera zrobić coś tak niezwykłego i nieoczywistego. Następne muzyczne spotkanie to "La Maritza" Sylvie Vartan. Tu znów czeka nas piękny i melancholijny początek zagrany z ogromnym wyczuciem emocji, a następnie zachwycające rozwinięcie. Równie przepiękna jest interpretacja "Sœur Angélique" z repertuaru Annie Phillipe. Fantastyczna, trochę barokowa partia klawiszy potrafi zrobić wrażenie. Jest lekko, niespiesznie, niesamowicie. Dawka przyspieszenia i nieco bardziej Therionowego grania następuje w gotycko pomyślanym, mrocznym
"Dis-moi poupée" Isabelle. Po niej potrójne spotkanie z Léonie Lousseau, najpierw w "Lillith" oraz "En Alabama". Zwłaszcza interesujący jest ten drugi, w którym riff gitary zbliża utwór wręcz do power metalowych kompozycji. Lżejsza atmosfera, przypominająca trochę walc pojawia się w następnym, zatytułowanym "Wahala Manitou" gdzie wieńcząca power metalowa końcówka wprowadza w już typowo power metalową, może nawet glam (ale w duchu lat 80) kompozycję, szybką i bardzo skoczną "Je n'ai besoin que de tendresse" Claire Dixon. Brawa!
Po nim wracamy do Victoire'a Scotta w utworze "La licorne d'or". Tu znów jest bardziej Therionowo i w duchu "Sekretów Runów". Delikatne, bujające tempo i zachwycająca atmosfera sprawia, że nie sposób się z tą muzyką nudzić - bo przyznam, że zbyt duża dawka francuskiej piosenki tamtych czasów w klasycznym zagraniu mogłaby u mnie wywołać agresję (jak również u większości słuchaczy). Tu jednak tak się nie dzieje. W czternastym noszącym tytuł "J'ai le mal de toi" z repertuaru Betty Mars pięknie, powiedziałbym nawet, że wręcz wzorcowo łączą operę z metalowym brzmieniem. Ostatni numer to tak naprawdę klamra, bo jest to ten sam (tylko trochę krótszy) utwór, który "Kwiaty zła" otwiera, w dodatku w jeszcze bardziej skocznej wersji. Na koniec jeszcze w wersji rozszerzonej pojawia się "Les Sucettes" Galla. Ten przywodzić może wręcz na myśl numery bondowskie, a zwłaszcza "All Time High", ale ten przecież powstał w latach 80. Także ten numer jest wspaniale zrealizowany i cudownie dopełnia całość.
Słusznie uważa się tę płytę Theriona za najlepszą i najbardziej spójną obok "Secret of the Runes". Jest to bowiem album, który podobnie jak tamten płynie od początku do końca zachwycając każdym poszczególnym dźwiękiem i przemyślaną formą. Pokazuje ten krążek wysoką formę zespołu oraz że muzyka niezależnie od czasu powstania przenika się ze sobą. Jest to album bardzo inspirujący, przebojowy i pod każdym względem niezwykły, a przede wszystkim bardzo świeży. Nie jest to też zwykły album zawierający covery - ta płyta to wręcz arcydzieło i przykład jak powinno się interpretować muzykę kompletnie nie metalową. Posłuchać go powinni wszyscy, którzy kochają muzykę, francuską piosenkę i niekoniecznie są fanami Theriona. Ci, którzy znają i kochają tę grupę album bowiem z całą pewnością znają i nawet jeśli zdania są podzielone, to na pewno przyznają, że eksperyment się udał. Takich interpretacji nigdy za wiele. Polecam. Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz