Napisała: Milena "Lady Stoner" Barysz
Niejednokrotnie można spotkać się z twierdzeniem, że
rock’n’roll umarł. Po zapoznaniu się z debiutanckim wydawnictwem The Rookles, zaprzeczam
i obwieszczam, że tak wcale nie jest, a nawet że się nie postarzał. Wręcz przeciwnie - jest pełnym
energii młodzieńcem, gotowym pokazać na co go stać. The Rookles – Brytyjczycy z
Otwocka, spotkali go i doskonale wiedzieli co z tym spotkaniem
zrobić.
Zespół tworzy czwórka przyjaciół, obdarowanych niezwykłym
talentem do grania i ogromną miłością do muzyki w składzie: Hubert Gawroński grający na
gitarze rytmicznej i wokalu, Maciek Samul obsługujący bas i wokal, Piotrek Szczegielniak na gitarze prowadzącej i... wokalu oraz Kamil Sędek na perkusji i klawiszach. Jako zespół grają
od 2011 roku. Od początku są wierni może nie unikatowemu, ale szczeremu i
wiernemu ich wewnętrznemu „ja” pomysłowi na siebie. Ich granie nie jest
odtwórcze a tworzone na fundamentach brytyjskiego brzmienia, rodem niczym z sali
prób współdzielonej z Beatlesami. 19 czerwca 2015 roku nakładem Fonografiki światło dzienne ujrzał debiutancki
album formacji zatytułowany „Open Space”.
„Open Space” składa się z 12 anglojęzycznych utworów,
których nie powstydziłby się John Lennon, Paul McCartney czy Freddie Mercury. Longplay
wzbogacony jest o dwa polskojęzyczne bonusy, udowadniające, że w ojczystym
języku też brzmi to dobrze. Album zaczyna iście rock’n’roll’owy „Don’t even try”. Już po
wybrzmieniu pierwszych kilkunastu sekund porywa on słuchacza, zmusza wręcz do
tańca, rozbudza apetyt prawdziwego miłośnika rock’n’roll’owego brzmienia, rodem
prosto z wysp. Kiedy mamy już za sobą aperitif, Rooklesi częstują nas nie mniej
smacznym „I follow you girl”. Jest to druga albumowa pozycja a ja już wiem, że
żadna z pozostałych kompozycji nie pozwoli mi się wyrwać z ramion brytyjskiego
rocka. „With you by my side” od początku pieści nasze uszy synchronicznymi
wokalami trzech gitarzystów. Utwór ma lekko balladowy klimat, jednak jest to
ballada, która nie jedne nogi może porwać do tańca.
Pozycja numer cztery to „Secret”,
tu delikatnie przyspieszamy tempo. Również w tym kawałku The Rookles zaznaczają
swą wyjątkowość refrenem wyśpiewanym na
dwa a nawet trzy głosy. „Slide it like a man” częstuje nas odrobiną funk’u.
Uważam ten numer za najlepszy na albumie. Jest w nim coś dziwnego, z jednej
strony może sprawiać wrażenie, że stylistycznie odbiega od reszty, z drugiej jednak
nie przestajesz czuć się jak wśród Beatlesów. A beatlesowe klimaty w
fantastyczny sposób podkreśla „Fall in love again”. I ponowne potrójne wokale w
refrenach, energetyzujące gitary i radość czerpana z muzyki, pomimo że w
refrenach wyśpiewują „i’ll never fall in love again”… może z tego się tak
cieszą? Zwolnienie tempa i balladowy klimat powraca w utworze and „I’ll be
there for you”, zamykamy oczy i przenosimy się na prywatkę, gdzie nastał czas
na „tańce przytulańce” przy światłach kolorowej kuli i dźwiękach muzyki zespołu
grającego w kącie sali. Jeżeli jest to ta sama prywatka, to przy „Best days of
our life” wszyscy obecni zostaną porwani do szaleńczego rock’n’roll’a – jest to
najbardziej energiczny i najwierniej oddający klimat imprez wypełnionych
zwariowanymi nastolatkami bawiących się w tamtych czasach.
W „The balcony”
zdecydowanie rządzi perkusja, nadaje ona mocy i odrobiny ciężkości utworowi,
który w ostatniej minucie brzmi bardziej jak kawałek swingowo - jazzowy.
Przyznam, że jest to dość zaskakujący a zarazem przyjemny zabieg. „Lost the way”
jest idealnym by tę drogę znaleźć a nie zgubić, jest wiatrem we włosach podczas
podróży kabrioletem w nieznane. Trzy w jednym czyli „The ballads”. To jest
dopiero niespodzianka dla odbiorcy. Jeden utwór składający się z trzech części,
przy czym pierwsza jest najbardziej musicalowa, druga część jest chwilą
balladowego odpoczynku i momentem refleksji, trzecia natomiast daje nam
stuprocentową pewność, że młodzieńcy z the Rookles ćwiczyli chórki razem z
chłopakami z Queen. Absolutnie niewskazane jest pominięcie tego utworu podczas
odsłuchiwania krążka. Do rock’n’roll’owego, zabawowego grania wracamy w utworze
„Not going away”. Jest on podkreśleniem radości jaka przepełnia cały album.
Utwór lekki, przyjemny a jednocześnie szybki i pełen szaleńczej chęci grania
lepiej, weselej, z małymi wariacjami. Od połowy brzmiący jak pożegnanie. Jest
jednocześnie utworem zamykający podstawową set listę albumu. Dalej mamy dwa
utwory bonusowe: wypaleni i neonowy świat – wyśpiewane po Polsku, zagrane po
brytyjsku. Panowie tym bonusem pokazali, że w ojczystym języku też potrafią
zrobić dobre numery. Prawdą jest jednak fakt, że nie wiadomo jak by to dobrze
brzmiało po Polsku i tak nie odda do końca prawdziwego Rooklesowego
klimatu, najszczerszej Rooklesowej rock’n’roll’owej duszy.
Całościowo album jest
bardzo starannie dopracowany. Słuchając Open Space, masz wrażenie, że
każdy nawet najmniejszy element jest tam solidnie przemyślany i dopracowany.
Nic nie jest przypadkowe. Zaczynając od pierwszych wybitych taktów a kończąc na
albumowej kolejności utworów. W graniu The Rookles, słychać tę ogromną pasję,
fascynację muzyka i miłość do muzyki. Jest wielu utalentowanych muzyków z
pokaźnym doświadczeniem. Niewielu jednak potrafi pokazać odbiorcy, ze to on
jest muzyką a muzyka nim. Czwórka dżentelmenów z The Rookles posiadają taką
umiejętność. Kompozycjami albumowymi i całym aranżem utworów przenoszą nas do
lat świetności brytyjskiego rock’n’rolla. Wiernie oddają ten klimat unikając
jakichkolwiek kopii. Wydawnictwo jest nie tylko przyjemne w odbiorze, nie tylko
wpada w ucho, ono uzależnia. Przebywając z twórczością Panów z The Rookles,
zapominasz o innej muzyce jaka jest na świecie. Są bardzo wiarygodni w tym co
robią i przede wszystkim niesamowicie przekonujący. Jako debiutanci, dają
jednocześnie poczucie, ze młode pokolenie muzyków ma jeszcze sporo do
powiedzenia, a raczej do zagrania.
Rock’n’Roll bowiem nie umarł – ukrywał się w Otwocku. Ocena: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz