czwartek, 2 stycznia 2014

Kultura? Dziękuję, nie skorzystam... - felieton

Dosadnie, smutnie i bardzo prawdziwie skomentował to już jakiś czas temu Andrzej Mleczko...

Kultura. Cóż to za dziwne zwierzę? Nie pytajcie, zadaję sobie to pytanie i próbuje znaleźć odpowiedź, od jakiś piętnastu lat, odkąd zyskałem jaką taką świadomość o tym co się dzieje wokół. O kulturze dużo się mówi, a znacznie mniej robi. Nawet z tym mówieniem jest trochę kiepsko, bo właściwie jest tak jakby wcale się nie mówiło. Czyli jak z tą kulturą w końcu jest?

Ogłasza się czyjś "rok". Rok Szopena, Rok Lutosławskiego czy Rok Tuwima. Mówi się o tym, ale tak naprawdę to trochę tak, jakby oczekiwano że nikt nie usłyszy. Mówi się o tym, ile wspaniałych rzeczy się będzie działo. Tymczasem wychodzi kicha, bo nic się nie dzieje. Może w Roku Szopena jakoś szumniej było: wyszło kilka kolejnych, zgoła takich samych wykonań muzyki romantycznego kompozytora, był kolejny Festiwal Muzyki Szopenowskiej, więc wyszło: nic nowego. W minionym roku, nazwanym przez nas trzeszczącym, były roki dwa. Lutosławskiego i Tuwima właśnie. A raczej podobno były. Nie odczułem, nie zauważyłem i nie słyszałem nic co by wskazywało, że faktycznie były. Przyznam, o Lutosławskim i o tym, że był jego rok słyszałem, ale cóż z tego jak nic związku się z tym nie odbyło? Przynajmniej oficjalnie. Bo nie mówię tutaj o zamkniętych koncertach w Filharmonii Jakiejśtam dla elity za grube pieniądze, czy kolejnym nikomu właściwie niepotrzebnym wydawnictwie z jego muzyką, o którym i tak nikt nie usłyszy, poza wspominaną elitą, która zapłaci za płytę, która nawet nie rozpakowana trafi na półkę i będzie się kurzyć. Cóż z tego, jak w większości filharmonii w Polsce gra się do znudzenia te same utwory Mozarta, Bacha i Bethovena. Te same, nawet nie różne! Czasami przetykając jakimś nazwiskiem, które i tak nic nie mówi, bo nie zrobi się prelekcji na jego temat. Bo wszakże po co...

O tym zaś, że był "Rok Tuwima" dowiedziałem się pod koniec roku, właściwie to trzy dni przed jego końcem. W tak zwanym "Roku Tuwima" nie działo się nic, podkreślmy to, absolutnie nic. Nie mówię tutaj o dużej ilości wydarzeń, też raczej zamkniętych i zdecydowanie nie przeznaczonych dla przeciętnego odbiorcy, które odbywały się przez cały rok w Łodzi. Bo to było w Łodzi. Nie mówiło się nawet o tym, że w Łodzi będzie takie a takie wydarzenie związku z takim a takim rokiem. Było. Minęło. Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby zapytany przypadkiem spotkany mieszkaniec Łodzi o Tuwima i jego "rok" odpowiedziałby sucho, "że pierwsze słysze". Nie mówię tu o kilku krzywych imprezach w "Kozich Wólkach" czy innych "Podlasiach Wielkopolskich". Bo tu także się oficjalnie nie powie, bo to tam jakieś biedne miejscowości, nie medialne takie. Nie słyszałem, aby z tej okazji zrobiono koncert z twórczością Juliana Tuwima czy odczyt jego poezji, o którym byłoby głośno, nie widziałem w telewizji, nawet na łamach TVP Kultura, ani jednego bloku poświęconego Tuwimowi, o dwóch płytach z muzyką do słów Tuwima dowiedziałem się czytając podsumowanie na jednym z czytanych, niszowych, blogów muzycznych. Jednym słowa: CISZA...

Tak samo z Witoldem Lutosławskim. Tyle się ponoć dzieje, a tak naprawdę się nic nie dzieje. Nie wychodzi się do ludzi, nie przybliża tego, co najlepsze i najcenniejsze, tylko się mówi. Mówi o tym, że jest. Ale nie skorzysta z tego osoba najbardziej zainteresowana, najbardziej szukająca tego spotkania z kulturą. Bo po co? Przecież mówimy. Na samym mówieniu jednak nie powinno się kończyć. Ważny jest jeszcze czyn. Działanie całego społeczeństwa. Bardzo bym chciał usłyszeć i być na konferencji lub zwykłej rozmowie  poświęconej bytności w sztuce i kulturze Tuwima dawniej, dziś i za powiedzmy dwadzieścia, trzydzieści lat. Było? Nie! W każdym razie ja nic nie słyszałem jakoby gdziekolwiek coś podobnego się odbywało. Cóż z tego, że w gablotce jakaś biblioteka wyłoży kilka zdjęć, druków czy innych bibelotów związanych z Tuwimem czy innym artystą minionym, o których trzeba pamiętać i dalej rozpowszechniać, jeśli jest o nich i tak przejmująca do bólu CISZA. Podobne to do zakopywania rzeczy niewygodnych, chowania ich pd dywan, bo trochę nie wypada. Nie wypada mówić o Tuwimie głośno, dobitnie i na cały kraj? To po co ogłasza się "rok", który nie istnieje w powszechnej świadomości?

Druga sprawa to taki Sylwester w danym mieście. Jak jest wiemy, co roku to samo, Polsat albo TVN zaprasza "gwiazdy", zazwyczaj te same co zawsze, bo najtaniej, bo "cała Polska lubi najbardziej to, co zna". Bzdura. Zwłaszcza, jak tym miastem tym razem nie jest Łódź, Wrocław, czy nawet Stolyca zwana przez niektórych Warszawą, a miasto w którym mieszkasz, żyjesz, tworzysz i kochasz. Gdy tym miastem jest Gdynia. Cóż z tego, że nie zasiądziesz przed telewizorem, czy nawet nie poczłapiesz się na skwerek, by tam być i posłuchać... chodzi o miasto. O to konkretne Miasto, o Gdynię. To co się działo szło na całą Polskę, kolejny występ przebrzmiałych "gwiazd" rozbuchany do największego wydarzenia kulturalnego roku, ba! nawet, w historii miasta Gdyni. I kolejna bzdura. Piramidalna wręcz! Bo spójrzmy prawdzie w oczy, po co komu kolejny występ Maryli Rodowicz (która ledwo na scenie już stoi i ubiera plastiki na klatę), Budki Suflera (która od dawna nie wydała niczego solidnego), Bajmu, Krzysztofa Krawczyka i tak dalej i tak dalej. A ja się pytam: serio?! Przy całym szacunku do nich, do tego co zrobili dla szeroko pojętej kultury i polskiej muzyki, naprawdę co roku niezależnie od miasta trzeba promować, oglądać i słuchać tego samego? Czy naprawdę z tej okazji trzeba zamykać pół centrum miasta i stawiać drogą, piękną, rozświetloną iluminacjami scenę, na której naprawdę nie ma kto się zaprezentować? Czy związku z tym, że jesteśmy w Gdyni nie można by zaprosić innych artystów? Innych niż zawsze? Młodych? Wreszcie: trójmiejskich?!
Nie musi to być Behemoth czy Vader, ale gdyby chociaż zaprosić Huntera albo nawet Comę (już by było inaczej), a z choćby tylko trójmiejskich takie perełki jak Kiev Office, Ampacity, The Shipyard, długo by wymieniać, była super promocja miasta na całą Polskę. Zobaczcie, jakich mamy świetnych muzyków, jakie fajne zespoły u nas mamy... jaki prestiż... niestety, nie myśli się w ten sposób. I nawet nie chodzi o to, że to telewizja Polsat, tylko to zaściankowe myślenie władz, które razem z telewizją wykładają pieniądze. Po najmniejszej i kompletnie nieprzemyślanej linii oporu.

Celnie, trafnie i niestety gorzko stwierdził na łamach Gazety Wyborczej, Jędrzej Kodym Kodymowski, muzyk Apteki, w notabene w tekście Przemysława Guldy, że "czeka nas zalew wymiocin", który właściwie to już się odbył, oraz, że przez takie imprezy Gdynia staje się kulturalną prowincją. Czytamy dalej - Rzeczniczka Gdyni tłumaczy: - Ta impreza musi zaspokoić różne gusta, a jej cel jest prosty: zapewnienie uczestnikom dobrego nastroju na koniec roku. Serio? Różne gusta? Dobry nastrój na koniec roku? Potem jeszcze jest porównanie Sylwestra z Polsatem w Gdyni do naszego Openera, do niedawna Heinekena, kompletnie zresztą nie przystające do sytuacji i kontekstu. Nikt nie wymaga, że sylwester będzie drugim Openerem, nikt nie wymaga zagranicznych gwiazd. Ludzie, mieszkańcy Gdyni wymagają godziwej rozrywki na poziomie. Nie oznacza to jednak wcale, tego samego co wszędzie, tych samych polskich, przebrzmiałych artystów co każdego roku w każdym innym mieście. Sprowadzanie rozwijającego się miasta jakim nadal, bez wątpienia, jest Gdynia, do każdego innego miasta w Polsce, a co za tym idzie do podrzędnej wioski, prowincji jak zostało powiedziane przez muzyka Apteki, jest niesmaczne i wręcz oczerniające. Ja od takiego pojęcia kultury umywam ręce, bo to nie jest moja kultura.

Sylwestra spędziłem poza Gdynią u przyjaciółki i z przyjaciółmi, gdzie nie było telewizora, a co za tym idzie "Sylwestra z Polsatem". Było kulturalnie i z kulturą. Na koniec jeszcze dodam, odnosząc się do innych słów Przemysława Guldy z jednego z tekstów na temat już zeszłorocznej "Metropolii jest OK", że szczerość i szczere słowa, są zawsze bolesne. Epitet nie jest tutaj wcale potrzebny.

4 komentarze:

  1. Z tymi Sylwestrowymi imprezami organizowanymi przez konkretne stacje telewizyjne zawsze chodzi o jedno i to samo - czyli przyciągnięcie widzów. Wierz mi, że muzyka metalowa, czy rockowa to nadal nisza interesująca garstkę spośród całego społeczeństwa. Zdecydowana większość oczekuje na takich imprezach właśnie Krawczyka czy Maryli Rodowicz. Głównie w myśl wypowiedzianych dawno temu słów inżyniera Mamonia "Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem.".

    Poza tym należy wziąć też poprawkę na to, że te miejskie imprezy sylwestrowe nie mają zbyt wiele wspólnego z kulturą - to takie jakby granie do kotleta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I masz rację. Tu trochę bardziej chodziło mi o zżymanie się z sytuacji, ale tak, w pełni się zgadzam. I to chyba najbardziej boli, niestety.

      Usuń
  2. no własnie dokładnie tak - Sylwester miejski to granie do kotleta. wiem, ze to frustrujące, ale czy to sie da zmienić? chyba nie... teraz nadchodzi WOŚP i na szczęście już widziałam w programie, ze roi sie od naszych lokalnych wykonawców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. WOŚP rządzi się innymi zasadami, Owsiak też woli postawić na młode zespoły, które mogą coś fajnego pokazać i być może coś zmienić niż na sieczkę, którą częściowo upycha na Woodstock. Zmienić się da, ale trzeba wyplenić komunistyczne myślenie z urzędów i instytucji kulturalnych, a do tego za prędko niestety nie dojdzie...

      Usuń