W rok po bardzo udanym "Hélium" Węgrzy z Fantastycznego Miasta wyruszają w kosmos. Tym razem bowiem snują opowieść o rywalizacji między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim podczas Zimnej Wojny, o podboju orbity okołoziemskiej i (nie)spełnionych snach o potędze. Nie będzie chyba przesady, jeśli powiem, że to jeden z najbardziej niesamowitych albumów roku trzeszczącego, na który zabrakło niestety wcześniej czasu...
... którego bynajmniej nie będzie się żałować, gdy już się włączy ich trzeci album. Anatolij, czyli po naszemu Anatol miał być pierwszym człowiekiem w kosmosie, wysłanym tam jeszcze przed słynnym Jurijem Gagarinem. Wszystko to miało miejsce na początku 1960 roku, kiedy włoski satelita złapał za pośrednictwem radia sygnały SOS od astronautów, będących parą, Anatola i Ludmiły Tokoff. Wysłani przed Gagarinem w kosmos mieli utknąć w kosmosie z powodu awarii i podkreślać w komunikacie otaczającą ich przerażającą pustkę. Képzelt Város postanowiło opowiedzieć tę tragiczną historię i opowiedzieć o niej, także w metaforycznym sensie. Ponadto zależało im na tym, aby była to uniwersalna opowieść o podróży w nieznane oraz o małżeństwie i stosunków międzyludzkich. Niewątpliwą zaletą, co także podkreślają w opisie płyty muzycy, jest jej wielowarstwowość i złożoność, płyta jest bowiem niezwykle poprowadzona, gęsto skonstruowana i porażająca swoim pięknem, także brzmieniowym.
Płytę otwiera fantastyczny, intensywny "Kepler". Gęsty i bezkresny jak kosmos, ale także porażający swoim ciężkim, niezwykle wysmakowanym brzmieniem, dojrzałym i zupełnie innym od tego, które można było usłyszeć na poprzednich albumach Węgrów. Proszę się wsłuchać w to, jak smyki współgrają tutaj z gitarami i jak mocna, intensywna perkusja (w dodatku wcale nie przesadzona) niesamowicie buduje klimat kompozycji. Zaledwie kilka słów na końcu utworu świetnie go uzupełniają, a jednak nasza uwaga koncentruje się na muzyce. Po nim następuje "Orion", równie intensywny, ale odrobinę tylko lżejszy. Większa ilość wokali pięknie współgra tutaj z klawiszowo-smyczkowym pasażem. Tajemnice kosmosu w muzyce chyba jeszcze nigdy nie były pokazane tak pięknie...
Jedno z kilku zdjęć zaginionych radzieckich kosmonautów. Na tym nie ma jednak Anatola. |
Takie bowiem ma się uczucie słuchając tej płyty, siedzenia za sterami statku i penetrowania gwiazd. Kolejny "Epszilon" zaczyna się spokojnie po czym eksploduje kolejnym znakomitym pasażem przypominającym trochę Arctic Plateau i Alcesta. Przytłacza, ale nie jest to ten rodzaj przytłoczenia-znudzenia, a raczej przytłoczenia-zachwytu: brzmieniem, intensywnością i pięknem. Już po chwili następuje łagodnie rozpoczynający się kawałek "Libra" o lekkim, balladowym charakterze, ale wciąż trwający w charakterystycznym poczuciu niepokoju i strachu. Niezwykle zaczyna się "Nova", początek pulsuje i ponownie oplata słuchacza, czy tez raczej pilota. To samo wrażenie niezwykłości towarzyszy w przedostatnim utworze zatytułowanym "Theodor", w którym łagodne fragmenty przepięknie przeplatają się z mocniejszymi. Wieńcząca go partia smyków i narastających gitar to bodaj najpiękniejszy nieomal sludge jaki słyszałem od dłuższego czasu. Finałowy, dziewiąty na płycie, "Eg Veled, Anatolij" został wybrany na singiel. Przepiękny wstęp, najpierw poprowadzony smykami i kosmicznymi klawiszami, mocniejszym rozwinięciem i mrocznym zwolnieniem do wokalu wprost urzeka. Porusza do głębi, skłania do przemyślenia naszego miejsca w kosmosie i wobec ludzi, których znamy lub znaliśmy. Pożegnanie Anatola to także pożegnanie z człowieczeństwem, ze znanym nam kosmosem i próbą odpowiedzi na odwieczne pytanie o byt, o sens istnienia.
Nie mam wątpliwości, że węgierski Képzelt Város zrealizował swój najlepszy album w historii. To płyta intensywna, piękna i niezwykła, urzekająca brzmieniem i wzruszająca. "Fantastyczne Miasto" wsiadając w rakietę i wyruszając w podróż po naszej galaktyce, pokazując nam Ziemię z perspektywy księżyca i kilka innych obiektach niebieskich pokazało także, że poza miastem, w dużo większej przestrzeni także czuje się znakomicie. "Fantastyczny Kosmos" jak można by określić tę płytę, to rzecz, którą trzeba znać. Nieważne jest to, że nie rozumie się słów, piękno tej muzyki wystarczy, by się po prostu zachwycić. Dla mnie jest to także jedna z najważniejszych płyt roku trzeszczącego i na pewno wielokrotnie będę do niej wracał. Polecam! Ocena: 10/10 !
Od samego początku jak słuchałam i czytałam zastanawiałam się, czy dasz im max. ;) ale dałeś :) bardzo ich lubię, a to własnie Ty mi ich "przedstawiłes" :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się spodobało. Będę szukał więcej takich perełek :)
Usuń