wtorek, 28 stycznia 2014

WNS Polski Niezdążony Część II: Naked Brown, JD, Logophonic, Ashtray

Z płytami niezdążonymi jest jak z waleczną żyrafą ujeżdżającą rekina - nie sposób ich nie opisać we właściwym czasie, bo czasu nie przybywa, a ciekawych płyt z każdym rokiem coraz więcej!

Jak napisałem w pierwszym "wnsie polskim niezdążonym" to wcale nie jest koniec...! Większość pojawiła się pod koniec roku, w niekorzystnym, tłocznym momencie, w większości przeznaczonym dla podsumowań. Podobnie jak miało to miejsce we wcześniejszych odsłonach płyt niezdążonych, tak i tym razem będzie jeszcze mocniej skrócony "WNS", ale tym razem polski, a w nim, naturalnie same intrygujące wydawnictwa, a nawet jedno, jedynie z polskim akcentem (a nawet "gdyńskim"). Gotowi? To zaczynamy odsłonę drugą!

1. Naked Brown - Not So Bad 
Rzeczywiście niezła ta płyta, a na pewno lepsza od opisywanej przeze mnie na WAFP! epki "Be Brown, Stay Naked" z 2012 roku. Odnaleźli swój styl i tak naprawdę dopiero teraz wrócili, nagrywając materiał ostry, rzęsisty i po prostu wciągający. Naturalnie nie ma zaskoczenia o jej zawartość, ale brzmieniowo i jakościowo jest rewelacyjnie.

Gdańszczanie na swoim długograju pomieścili siedem utworów, które zabierają nas w pustynnie zabarwiony hard rock, obficie polewany benzyną i litrami whisky. Obok tegorocznego Leash Eye'a to zdecydowanie najlepszy tego typu materiał roku trzeszczącego. Pachnący Motörhead otwieracz "The King Is Back" (kawałek o Lemmym? i tu psikus: bo numer jest o Hendriksie) ma nawet nawiązania do "Czterech Pór Roku" Vivaldiego (z wykonania skrzypaczki Vanessy Mae). W drugim numerze spotykamy "seksownego karzełka, Henry'ego", który a jakże! mówiąc brzydko i nieco kolokwialnie: "wyrucha dupsko i uszy" każdego wielbiciela takiego grania. Świetny jest utwór tytułowy, pachnący Metalliką z płyt "Load" i "ReLoad" oraz kojarzący się z ich wykonaniem "Whiskey In the Jar" okraszone wokalem do złudzenia przypominającym Lemmy'ego. Znakomicie wypada także "Made To Kill" oraz "T.O.D the Barbarian", który dosłownie wgniata w fotel. Troszkę spokojniej jest w "Storm Is Comin'" w którym jeszcze mocniej udzielają się pustynne, wolniejsze momenty. Na koniec pojawia się kolejny killer "Just Like Luke". Przypuszczałem, że chodzi o Lucky Luke'a, a wyobraźcie sobie, że chodzi o Luke'a Skywalkera (tak Mistrza Jedi Skywalkera). Przy okazji naprawdę świetny i bardzo napędzający kawałek.

Zaledwie trzydzieści trzy minuty czadu, tyle wystarczyło Naked Brown by zawrzeć na płycie sedno swojej twórczości, wszystkie inspiracje i w dodatku podać to w znakomity, energetyczny i świeży sposób. Gdyby tylko nawiązująca do Acid Drinkers "żartobliwa" okładka była odrobinę mniej dosadna werdykt opiewałby na ocenę pełną, a tak tylko osiem kciuków w górę. Ocena: 8/10


2. JD - Moloch's Engine

Pozostaniemy w kręgu stonerowego hard rocka, ale udamy się do Niemiec, gdzie nasz rodak, w dodatku Gdynianin, od kilku lat pracuje i współtworzy z dwoma niemieckimi muzykami zespół JD. Nie trudno się domyślić, że skrót oznacza "Jacka Danielsa", czyli słynny trunek występujący także w nazwie innej polskiej grupy, "J.D Overdrive", a także po prostu Jakuba Dwornickiego, lidera grupy. Debiutancka "Northern Air" ukazała się na jesieni 2010 roku a zeszłoroczny "Moloch's Engine" . Oba rejestrowane w gdyńskim Sounds Great Promotion Stusio pod okiem i uchem Mańkowskiego i Galbasa, z tą różnicą, że najnowszy jest pierwszym realizowanym w "niemieckim" składzie. Jak brzmi grupa Jakuba Dwornickiego? Spieszę donieść, że równie intrygująco co Naked Brown... przysłuchajmy się:

Z niemieckimi muzykami Dwornicki napisał album dużo lepszy od debiutu, cięższy i ciekawszy. Mimo, że słychać w tym graniu elementy stoner rocka, to jest ot granie bliższe hard rockowi czy szeroko pojętej alternatywnej, pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że to taki trochę łagodniejszy Stone Sour. Bardzo dobrze wypada utwór płytę otwierający "Disciples", jednakże bardziej może się podobać "Backlash". Ciekawy jest też "Washed Away", w którym pojawiają się momenty łagodne i te znacznie szybsze, czy następujący po nim "Shepherd". Akcent gdyński to kawałek zatytułowany po prostu "Gdynia". Niemal ośmiominutowy numer otwiera łagodny początek, a nawet gdy wchodzą ostrzejsze gitary, wypływa z niego melancholia. Na szczęście nikt nie wpadł na pomysł, aby utwór pocukrzyć. Trochę znajome, Black Sabbathowe wejście pojawia się w "Stupiefied and Empty", bodaj najcięższym kawałku na płycie, szkoda tylko, że nie tak mocnym jakby się chciało usłyszeć. Mimo tego, że za brzmienie odpowiada SGP jest dość łagodnie. Gęsty jest utwór tytułowy, który pojawia się jako przedostatni. Na koniec w "A  Way Out" znów jest łagodniej.

Nie jest to płyta wybitna, ani absolutnie nic nie wnosząca do rockowego, czy około metalowego grania. Słucha się jej przyjemnie i bez poczucia "słucham bubla". Niestety brakuje w tym graniu czegoś więcej, tożsamości i pomysłu. Świetna, psychoedliczna i trochę industrialna okładka słabo wpisuje się w klimat tego grania. Na pewno jednak jest to album ciekawszy od pisanego jeszcze w Polsce i to w duecie debiutu. Ocena: 7/10

Zarówno debiutancki, jak i najnowszy album można posłuchać, pobrać lub kupić na bandcampie JD.

3. Logophonic - Borderline

W kwietniu roku trzeszczącego pisałem o ich debiutanckim albumie, a jeszcze w tym samym zdążyli wydać kolejny. Częściowo opowiadał nam już o nim Szkudlarek w naszym cyklu "Polisz Jor Inglisz". Rezultatem jest "Borderline", który wyszedł pod koniec listopada i siłą rzeczy nie zdążyłem z nim wcześniej.

Na drugim albumie znalazło się dziewięć muzycznych opowieści, tym razem napisanych także po polsku."Ciężki sprzęt", który płytę rozpoczyna rzeczywiście jest ciężki, choć wcale nie zrezygnowano z akustycznych aranży. Jednak gitara brzmi jak stukot maszyn, a już po chwili pojawia się łagodniejszy i bardziej melodyjny "Mamy Czas". Pięknie pomyślany to utwór, w dodatku bliższy polskiej piosence niż "kopiowaniu" Dylana, jak miało to miejsce w "Little Pieces". Świetnie wypada anglojęzyczny "Incision", który brzmi jeszcze ciekawiej niż numery ze wspomnianego debiutu, denerwować może tylko dodana do niego elektronika. Same gitary i wokal zdecydowanie by tutaj wystarczyły. Po nim jest "Owad", w którym wykorzystuje się także wiolonczelę, a klimatem przypomina te piękne czasy kiedy tworzył na przykład Grechuta. Kapitalny jest też tekst, który niezwykle wpisał się w muzyczne tło. Równie fantastyczny jest kawałek "Wyżej", w którym da się usłyszeć nawet echa twórczości Chrisa Rea.
Po nim są kolejne dwa anglojęzyczne, intrygujący muzycznie "Spotlight" wyjęty trochę jakby z akustycznego... Opethu. Bardzo ciekawy jest też "Attention" utrzymany w lekkim bluesowym klimacie, połączonym ze współczesnym rockiem alternatywnym. Na koniec kolejne dwa po polsku, odrobinę szybszy "Brytan", znów zachwycający polskim tekstem i sposobem jego zaprezentowania, bliższemu melodeklamacji, aniżeli śpiewowi. "Błyszczysz", który ją kończy też jest piękny i to właśnie te polskie utwory na tym albumie błyszczą.

Logophonic moim zdaniem nagrało album znacznie ciekawszy i bardziej własny niż miało to miejsce w przypadku "Little Pieces". Trochę niepotrzebnie pośród polskich utworów znalazły się aż trzy anglojęzyczne, które choć są równie udane, wyłamują się z konwencji. Sześć polskojęzycznych wystarczyłoby bowiem do szczęścia i pełnego zadowolenia. Szkudlarek ze swoim zespołem zrealizował bowiem płytę piękną i szczerą, w której w pełni wykorzystano potencjał drzemiący w języku polskim i mam nadzieję, że również na kolejnym pokuszą się na taki zabieg jak na "Borderline". Mieszanie jest tutaj zbędne, bo najbardziej cieszą właśnie te polskie, poetyckie i przy tym piękne numery. Ocena: 8,5/10

 

4. Ashtray - Smoke RingsEP


Na koniec jeszcze jeden zespół, o którym pisałem praktycznie dopiero co, bo w maju, a mianowicie stołeczny Ashtray. Wówczas pisałem o ich debiutanckim "Turn Off the City Lights". Pod koniec roku trzeszczącego nie tylko zakończyli pracę nad drugim materiałem, który okazał się być jedynie epką, a nie pełnometrażówką, ale także, co smuci: rozwiązali się jako zespół. Oto "pośmiertne" spojrzenie na ich drugie i zarazem ostatnie wydawnictwo: 

Na płycie znalazło się pięć energetycznych numerów, które zaskakują. Odeszli od grunge'owego grania i skręcili w zabarwiony stonerem soczysty hard rock. Taki jest właśnie znakomity "Win the Race", nagrany soczyście i bardzo wciągająco. Taki stonerowy szlif ma także świetny "1000 Paper Cuts", delikatnie mogący nawet przywodzić jeszcze grunge'ową szkołę, a nawet bluesową stronę Metalliki. Jest też lżejszy i spokojniejszy "We Grow" z pustynnym szlifem i szklanką whisky obok popielniczki. On również zaskakuje, bo w drugiej połowie rozkręca się do ostrzejszych momentów. Jest też "The Choice Ahead" zanurzony zarówno w grunge'owej stylistyce, jak i zahaczający cięższą alternatywę spod znaku Stone Sour. Dobrze wypada też utwór tytułowy, który zdaje się pobrzmiewać... Tymonem Tymańskim z czasów Sni Sredstvom Za Uklanianie i kawałkiem "Manekin". 

Zakończenie działalności powinno się robić z hukiem. Ashtray tak zrobił. Podobno muzycy tegoż szykują nowe rzeczy pod innym szyldem, ale mimo to szkoda, że tak obiecujący zespół po zaledwie pięciu latach i dwóch intrygujących epkach postanowił się rozwiązać. Papieros może gaśnie, ale mam nadzieję, że nie zagaśnie zupełnie, a także, że ponownie zapali się żywym płomieniem i dymem już w nowym projekcie. Ocena: 5/5

 

Epkę można w całości odsłuchać na profilu youtube grupy Ashtray.

1 komentarz:

  1. Logophonic jest naprawdę niezły, cieszę się, ze sie tak fajnie rozwijają. :)

    OdpowiedzUsuń