czwartek, 23 stycznia 2014

Legion of the Damned - Ravenous Plague (2014)


Holenderski Legion Potępionych wraca w znakomitej formie. Ich szósty album studyjny zrealizowany w trzy lata po odrobinę słabszym "Descent Into Chaos" to potężna dawka deathu przyprawionego thrash metalem i dużą ilością oldschoolowego podejścia do obu gatunków...

Jest to pierwsza płyta nagrana z gitarzystą Twanem Van Geelem, który niewątpliwie wniósł na nią powiew świeżości. Okładka, bo o niej też należy wspomnieć, dla jednych wyda się ohydna, ale moim zdaniem to zdecydowanie najlepsza okładka jaka pojawiła się na jakimkolwiek wydawnictwie Legion of the Damned. Odpowiedzialny za nią Wes Benscoter fantastycznie wpisał się w klimat muzyki Holendrów przepełnionej trupami, okultyzmem i widmem wojny. Wynaturzony kruk na tle obumarłego w wyniku nuklearnej wojny miasta wygląda naprawdę świetnie i kapitalnie wprowadza w to, co Holendrzy nagrali na swój, jak sądzę najlepszy album w historii.

W fotel wgniata genialne, mroczne filmowe intro"The Apoca;yptic Surge" z jednej strony wyjęte jakby z kolejnej części przygód Jamesa Bonda, a z drugiej jakby z jakiegoś makabrycznego post-apokaliptycznego horroru. Podobnie jak okładka rewelacyjnie wprowadza w pierwszy numer, który przeskakuje z orkiestrowego instrumentala w potężne uderzenie gitar i bębnów. "Howling to the Armageddon" od początku przypomina pierwsze płyty Holendrów "Malevolent Rapture" czy "Sons of the Jackal", tylko zagrane jeszcze agresywniej i ciężej. Istny czołg. Zaraz potem wjeżdża jeszcze bardziej rozpędzony "Black Baron", przywodzący nawet trochę na myśl "Rommela" Hail Of Bullets. Na czwartej pozycji znalazł się znakomity "Mountain Wolves Under a Crescent Moon" przepełniony nie tylko ostrością riffów i brudem z najbardziej klasycznych lat death metalu, ale także niesamowitą energią i przebojowością. 

Czołgiem jest także "Ravenous Abomination", ani na moment nie zwalnia też "Doom Priest", który fantastycznie łączy się z akustycznym epilogiem numeru poprzedniego. Ten przywodzi klimatem Candlemass czy Solitude Aeternus, tylko wszystko zagrane jest jeszcze ciężej i potężniej. Równie potężny jest melodyjny "Summon All Hate", który wręcz przypomina klimatem początki Death. Podobnie jest w utworze zatytułowanym, notabene, "Morbid Death". Ciężkie tempo, szybkie riffy i motoryczna perkusja ani na moment nie pozwala odetchnąć. Do tego znakomite solówki i ten unoszący się w powietrzu zapach oldschoolowego podejścia. Rewelacja. Świetnie wypada również gęsty i nieco wolniejszy "Bury Me in a Nameless Grave". Przedostatni jest "Armalite Assasin"naturalnie nie zwalnia z tempa i znów czeka nas rozwałka na najlepszym poziomie. Na finał, z numerem jedenastym pojawia się utwór "Strike of the Apocalypse", także mocno wgniatający w fotel i na długo pozostawiający w osłupieniu. I pomyśleć, że to raptem trzy kwadranse ryjącego banię łojenia...

Album ten miał pojawić się już w roku trzeszczącym, ale dobrze się stało, że jego premierę przesunięto na początek stycznia. Dzięki temu otrzymaliśmy murowanego kandydata do podsumowań rocznych, wydany pod koniec grudnia zwyczajnie by przepadł. Holendrzy potwierdzają na nim znakomitą formę i to, że obecnie są jedną z najciekawszych formacji parających się brutalnym, ekstremalnym metalem. Utwory, choć w znacznej mierze do siebie podobne, zachwycają jednak solidnym podejściem, zwartym konceptem i zapierającym dech w pierś klimatem. Zdecydowanie też zaostrza ona apetyt na siódmy album grupy, na który mam nadzieję nie przyjdzie nam czekać kolejnych długich trzech lat. Ocena: 10/10


1 komentarz:

  1. Bardzo fajna płyta. Ale właśnie szkoda, że finalnie premiera została przesunięta na styczeń - grudzień to przeważnie najsłabszy muzycznie miesiąc i taki album wybijał by się znacząco na tle szarzyzny. A w styczniu jest przeważnie zalew ciekawych nowości i boję się, że nowa płytka Legion of The Damned może gdzieś przelecieć bokiem. W każdym razie płytce jestem w stanie dać 8/10.

    OdpowiedzUsuń