czwartek, 21 marca 2013

Weekend Węgierski IV: Képzelt Város po całości


W sobotę (23 marca) Dzień Przyjaźni Polsko-Węgierskiej. Tradycją na tym blogu zaś jest prezentowanie ciekawych zespołów z Węgier, niekoniecznie w tym miesiącu, ale dawno już niczego nie było, więc to dobry czas na odświeżenie cyklu. Dwukrotnie było o grupie Kárpátia, która gra rock narodowy i patriotyczny, raz o power metalowym Wisdom oraz o stonerowym Stonedirt. Tym razem będzie o czymś lżejszym, bardziej przestrzennym, a mianowicie o post-rockowej grupie Képzelt Város.

Grupa powstała w 2005 roku w Budapeszcie z inicjatywy czwórki przyjaciół i studentów architektury. W niedługo do zespołu dołączyło jeszcze dwóch muzyków. Co ciekawe nazwa grupy Képzelt Város po polsku oznacza właśnie "Fantastyczne Miasto" i trzeba przyznać, że w ten sposób powstałe miasto przedstawia się znakomicie. Na początku 2008 roku wydali epkę zatytułowaną "Csend Utca" (czyli po naszemu "Cicha Ulica"), w 2009 roku debiutancki album pełnometrażowy "Mit Nekem". Zimą 2011 roku rozpoczęli nagrywanie drugiego albumu. "Hélium" został wydany w 29 kwietnia 2012 roku. Wszystkie albumy można za darmo pobrać ze strony Képzelt Város. Obecny skład zespołu przedstawia się następująco: Barta Gyöngyi na wiolonczeli, Oláh Gergely na wokalu i instrumentach klawiszowych, Győrffy Máté oraz Miskolczi Márton na gitarach, Kocsis Szilveszter na gitarze basowej i Gál Dániel na perkusji.

1. Csend Utca EP (2008)

Epkę otwiera utwór tytułowy, który jest idealnym zaproszeniem do tego węgierskiego miasta. Unosi się on lekko w powietrzu, pulsuje ścianą gitar w finale, po czym cichnie. Zaraz po nim nieco łągodnie zaczynający się "Konzultáció", potem lekko pachnący U2 czy smutnym indie rockiem w stylu Cloud Nothings. Trzeci jest nieco inny, smutniejszy i wolniejszy. "In Memoria" bo taki nosi tytuł, jest jeszcze bardziej przestrzenny, zwłaszcza w momentach gdy narastają gmachy gitar, a te nagle wyciszają się do shoegaze'owych zagrań i znów wracają do ścian gitar. Muzyka zdaje się wypływać z każdego otwartego okna tego miasta, jakby z serc jego mieszkańców. Finałowy "Felhők fölé" również otwierają dźwięki melancholijne i unoszące się w przestrzeni, podobnych trochę do liści opadające z drzew. Po chwili jednak pojawia się ostrzejszy riff i całość lekko przyspiesza. Obok numeru tytułowego na tym krótkim wydawnictwie to najciekawsze nagranie. Można zamknąć oczy i zatopić się w dźwiękach i bardzo dobrym emocjonalnym wokalu. Po prostu piękne. 
Ocena: 5/5


2. Mit Nekem (2009)

Puszczaliście kiedyś statki na rzece albo nad jeziorem? Ta płyta jest takim puszczonym statkiem, niesiona spokojnymi falami lub nieśpiesznym nurtem wraz z prądem, a ten objawia się ostrzejszymi, ścianowymi momentami. Niespieszne ambientowe wejście w utworze "Sol", który otwiera tę płytę i rosyjskojęzyczna (?) rozmowa pokazuje, że mamy do czynienia z innym już muzycznie zespołem i właśnie wtedy następuje płynne przejście w "D2". Ciężki niemal doomowy wstęp i po chwili wyciszenie do łagodnej gitary i... właśnie tak delikatnych pociągnięć smyczka po wiolonczeli.  Ten prawie ośmiominutowy utwór zdaje się szeptać nam do ucha niczym szum fal, a ostrzejsze fragmenty zdają się przypominać, że życie to nie przelewki, zwłaszcza w finałowym przyspieszeniu, które przy końcówce wybrzmiewa delikatną gitarą.
"Papirhajó" znalazł się na trzecim miejscu. Ten zaczyna się spokojniej, od wietrznej gitary i wiolonczeli, dalej gdy pojawiają się wokale (pierwszy jest ich pozbawiony) jest równie spokojnie, dopiero po nieco dłuższej chwili całość klimatycznie przyspiesza, na chwilę zaledwie. Znów chce się zamknąć oczy i po prostu zatopić całym ciałem i duszą w tym graniu. Jest niezwykłe i piękne. 
Po nim następuje "Zuhanó", krótszy i bliższy epce melancholijny lekko U2towaty, taki w sumie radiowy, kawałek. Następnie utwór zatytułowany "Sergei6". Ten ponownie jest dłuższy i zaczyna się bardzo niespiesznie, od fortepianu i gitary. Lekko shoegazowe rozwinięcie i całość ponownie płynie, unosi się dookoła, lekko wiruje. To drugi na płycie instrumental, ale bardziej niezwykły jest następujący po nim "White Noise", który hałasuje, że aż miło. Shoegaze w najczystszej postaci. Cudowny to utwór i przejmujący do bólu. Przedostatni jest "Hercules": pianino, wiolonczela to zaledwie wstęp, po chwili pojawia się gitarowa ściana, ponownie jest to też shogeazowa instrumentalna kwintesencja piękna (z mówionym fragmentem w połowie numeru). Finałowy "Futok" to najkrótszy (nie licząc intra, czyli "Sol") numer, do pełnych pięciu minut brakuje w nim osiemnastu sekund, a średnia długość utworów na tej płycie to siedem minut. Ten jest jeszcze bardziej niezwykły: najpierw tłumione uderzenia perkusji, ciemniejsze, deszczowe dźwięki pianina i ten niesamowity wokal. Potem jeszcze do kompletu dołącza wiolonczela i gitara, a na koniec gitarowa ściana jak gdyby krzyk ostatecznej frustracji podmiotu lirycznego... Trochę nierówna to płyta, balansująca pomiędzy onirycznym pięknem, a nieco wymuszonymi szybszymi dźwiękami wynikającymi bardziej z niepotrzebnego przedłużania niektórych fragmentów. Ocena: 8,5/10

 

3.  Hélium (2012)


Podobnie jak debiutancki "Mit Nekem" drugi album zawiera osiem numerów, został też nieco skrócony średni czas trwania poszczególnych kawałków, ale za to finał ma prawie jedenaście minut. Rozpoczyna "Rollei" od spokojnej, ale smutnej gitary i wiolonczeli, potem dołączają talerze, potem leniwie się rozkręca. Partia wiolonczeli jest tutaj niesamowita. I na koniec ściana gitarowa, która pojawia się znacznie płynniej niż na poprzednim albumie. Drugi numer to utwór tytułowy. Ten także zaczyna się niespiesznie, jest trochę shoegazowy, a wiolonczela dodaje całości lekko filmowego rysu. Pięknie unosi się ten utwór w przestrzeni i kapitalnie wiąże z intrygującą okładką płyty. "El péndulo", który następuje po nim to fantastyczny instrumental, w którym roi się od momentów lirycznych, melancholijnych i od ścian gitarowego szumu. Utwór czwarty, czyli "Tejbe Fúlva" po finalnej ścianie w poprzednim wycisza gitara i wiolnczela, ponownie mamy utwór przejmujący i smutny. Ale i w nim nie brakuje mocniejszych fragmentów. Piąty nosi tytuł "Hold a lámpám". Ten jest chyba najspokojniejszym utworem na płycie, ale jest też coś go wyróżnia. Partia klarnetu. Cudowne i nietypowe. Szósty jest "Hús" z pięknym wiolonczelowym wejściem. Znów jest leniwie, smutnie i melancholijnie. Do tego jeszcze odrobinę szybsze, pulsujące rozwinięcie - jak ta gitara kapitalnie współgra z wiolonczelą i zawodzeniem wokalisty! Ciemniejsze finałowe wybrzmienia i na koniec jeszcze odrobina wyciszenia. Niezwykły utwór. Przedostatni "Útmutató újszülötteknek" jest bardziej deszczowy, najpierw bardzo liryczny, a następnie rozwijający się do płynącego wiolonczelowo-gitarowego pasażu. Piękno do samego końca. Finałowy, instrumentalny i najdłuższy "Végtelen féltér" rozpoczyna partia pianina, potem delikatnie dołączają pozostałe instrumenty. A wszystko zmierza do kolejnej ściany, która nagle się urywa do pociągnięć smyczka na wiolonczeli i szumu. Ta płyta jest zdecydowanie bardziej jesienna, aniżeli wiosenna, ale skoro zima nie daje za wygraną to pasuje idealnie do samopoczucia i widoku za oknem. Przejmująca i nietypowa, bo pokazująca, że post-rock nie musi polegać tylko na rozbudowanych kompozycjach, gdzie ściana jest ważniejsza od emocji. A tych tutaj na pewno nie brakuje. Ocena:9/10






Ocena ogólna: 7,5/10


Wszystkie trzy płyty Képzelt Város można za darmo ściągnąć z ich oficjalnej strony internetowej oraz przesłuchać i kupić na bandcamp . Zachęcam też do odwiedzenia ich facebooka .

2 komentarze: