czwartek, 5 czerwca 2014

WNS Polski XIV: State Urge, Hold Back the Day, Major Kong

W czternastą szybką podróż po Polsce wybierzemy się polskim Fiatem 125p...

WNS Polski po raz czternasty. Podobnie jak ostatnio propozycja muzyczna jest zróżnicowana i z różnych zakątków naszego kraju. Dwa zespoły są z Trójmiasta, a jeden z Lublina. Wszystkie trzy są znane i lubiane. Zapraszam do lektury o nowych płytach State Urge, Hold Back the Day oraz Major Kong...

1. State Urge - Before the Dawn SP (2014)

Tej młodej grupy nikomu już chyba nie trzeba przedstawiać, ale dla przypomnienia dodam, że ta niezwykła czwórka pochodzi z Gdyni. Najnowszy singiel nie jest zapowiedzią nowej płyty, nad którą podobno już pracują, a jedynie takim małym prezentem dla wielbicieli ich twórczości. 

Zaledwie dwa utwory, które się na płytce znalazły to raptem dziesięć minut muzyki (bez trzech sekund), ale i tak stanowią zamkniętą całość, fantastycznie pokazująca ich talent. Pierwszym i najważniejszym utworem jest nowa kompozycja "Before the Dawn" pokazująca State Urge od łagodniejszej i lżejszej strony. Przepiękny, liryczny i dosłownie łapiący za serce utwór to ponownie trochę taka wariacja na temat klimatów około Pink Floydowych, ale na szczęście coraz wyraźniej słychać, że chłopaki rozwijają się i mają swój własny rozpoznawalny styl. To utwór szczery, chłodny i zarazem bardzo ciepły, po prostu świetny. 

Drugim numerem jest bonus, zarejestrowany na żywo i będący coverem "Halucynacji" Republiki, który chłopaki zagrali w ramach koncertu "Trójmiasto gra Nowe Sytuacje" w Radiu Gdańsk, który odbył się z okazji trzydziestolecia wydania albumu grupy Ciechowskiego. Ciężko jest mówić w przypadku Republiki, że ktoś nagrał cover lepszy od samego utworu, ale tak się właśnie stało. Wersja SU jest niezwykła, ciekawsza i wyraźniejsza. Nie jest też zwykłym odegraniem tego kawałka, odbija się w nim charakterystyka stylistyka gdynian i brzmi ona pięknie. Nawet Cieślik, który znacznie lepiej śpiewa po angielsku w roli Ciechowskiego sprawdza się znakomicie i bardzo przekonująco.

SU małymi, ale bardzo udanymi kroczkami buduje swoją pozycję. Płyta, choć krótka fantastycznie sprawdza się na zapętleniu, wkręca i po prostu nie może się nie podobać. Świetna, bardzo Pink Floydowa (dostrzegacie nawiązanie do "Atom Heart Mother"?  Wszak brakuje tylko krowy) grafika na kopercie i dziesięć minut piękna. Brawo! I tak trzymać panowie! Ocena: 5/5 !



2. Hold Back the Day - Reflections (2014)

W niemal trzy lata po bardzo dobrej epce "Desperate Times", którą opisałem dawno temu na łamach WAFP, na początku tego roku, dokładniej 9 lutego, gdynianie z Hold Back the Day zrealizowali swój drugi albumik. Kapitalna okładka, to tylko przedsmak świetnej płyty, bo muzycznie dosłownie zwala z nóg.

Niepokojący, rozwijający się wstęp niczym z sennego koszmaru to początek otwierającego płytę "The Architecs of Existence", a potem następuje ciężkie uderzenie z pogranicza djentu i deathcore'u, nie brakuje w nim jednak melodii. Po tym mocnym wstępie następuje jeszcze lepszy "Leaders", który przywodzić może na myśl All That Remains, z tą różnicą, że brzmi to znacznie bardziej świeżo i jest nasze. Nie zwalniają panowie i nie spuszczają z tonu w numerze trzecim "Reflection", który dosłownie wgniata w ziemię. Równie udany jest "Monument". Znów  przychodzi na myśl All That Remains czy Killswitch Engage, a nawet Times Of Grace i są to dobre skojarzenia. O ile ostatnie płyty dwóch pierwszych były po prostu słabe, tu znalazło się wszystko co najlepsze: przestrzeń, melodia, potężne brzmienie i przede wszystkim pomysł. I zgodnie z tytułem: jest monumentalnie. Po nim następuje świetny piąty utwór "Time to meet the Devil". I na koniec "Betrayed by the Cross" w którym także nie zwalniamy tempa, odnoszę nawet wrażenie, że to najintensywniejszy numer na płycie, zdecydowanie jeden z faworytów.

W stosunku do wcześniejszego "Desperate Times" niewiele się zmieniło, ale zdecydowanie bardziej podoba mi się ten album. Jest znacznie bardziej przemyślany, potężniejszy i niezwykle soczyście nagrany. Bardzo podoba mi okładka albumu, która fantastycznie wkomponowuje się w muzykę HBTH. Płyta trwa niecałe pół godziny i wcale nie wydaje się krótka, jest zwarta i pełna, a mio to czuje się niedosyt - po prostu puszcza się ją jeszcze raz. To jeden z najciekawszych trójmiejskich zespołów ostatnich lat i mam nadzieję, że przebiją się dalej, bo są tego warci, tą płytą zdecydowanie to udowadniają. Ocena: 9,5/10


Cały album dostępny do odsłuchu na youtubie HBTH.


3.Major Kong - Doom Machine (2014)

Z Trójmiasta jedziemy do Lublina. Trzecia płyta Major Kong, pojawiła się w dwa lata po znakomitym "Doom for the Black Sun", który również zrecenzowałem dla WAFP. Poprzednio opisywany Dopelord na kolejnym krążku pokazał pazury i że jest świetnym zespołem, a jak prezentują się ich koledzy?

Otwiera najnowszy album numer tytułowy. Ten jest jeszcze bardziej brudny i przesterowany brzmieniowo niż miało to miejsce na poprzednim albumie. Jest wolno, duszno i zdecydowanie doomowo. Fantastycznie wypada numer drugi "Tractor Beam", w którym nisko kłaniają się tak najnowszemu doom metalowi (romansującemu ze stonerem), jak i klasycznemu z lat 70, zwłaszcza temu sprzed ery panowania Black Sabbath, ale także im składa się tu hołd. Istny instrumentalny czołg. Równie intensywny i wciągający jest niemal dziesięciominutowy "Planets & Suns Consumed" utrzymany w dusznym, wolnym klimacie, który nie nudzi ani na moment, wprowadzając nasz umysł w metafizyczny trans.
Po nim następuje nieco żywszy, bardziej melodyjny, stonerowy "Voidwagon". Uroku dodaje mu także sposób nagrania bębnów, które brzmieniem przywodzą na myśl plemienne tańce wokół ogniska. Finałowy, piąty numer "Skull of the Titan" także trwa niemal dziesięć minut i ponownie wraca do nieco wolniejszych, bardziej dusznych temp. Gitary w nim chrzęszczą, a bębny "przechadzają" się w tle majestatycznie i monumentalnie. Choć cały czas jest ostro, nie brakuje w nim zwolnień i licznych zróżnicowanych rozbudowanych sekcji, które razem komponują się wręcz nieziemsko.

Major Kong nie zawiódł, nagrał album potężny i bardzo wciągający, a przy tym surowy. Jeśli jesteście zwolennikami brudnego, bezkompromisowego doomu, w klimatach Electric Wizard który bardziej stawia na miażdżenie czaszki aniżeli pseudogotyckie smędzenie i melodykę, to zdecydowanie powinniście sięgnąć po "Doom Machine". Album jest precyzyjny i ostry, mocno zerkający w przeszłość, ale także bardzo współczesny. I nawet jeśli podobnych dźwięków już się słyszało trochę, to nie ulega wątpliwości, że w takim wykonaniu wciąż cieszą. Szkoda tylko, że materiał jest dość przytłaczający i czasami trochę brakuje w nim oddechu. Ocena: 9/10



1 komentarz:

  1. State Urge jak zwykle doskonały :) A to własnie tutaj poznałam ten zespół :)

    OdpowiedzUsuń