środa, 25 czerwca 2014

Killer Be Killed - Killer Be Killed (2014)


Spojrzenie na okładkę tej płyty coś mi przypominało i nie musiałem w pamięci szukać zbyt głęboko: "Miracle" grupy Queen z 1989 roku. Na tym jednak podobieństwo się kończy, bowiem ta supergrupa gra muzykę znacznie cięższą i jest złożona z muzyków zespołów grających w bardzo zróżnicowanych, ale nie daleko leżących od siebie gatunkach i nie mających nic wspólnego z Queen. Zastanówmy się co wyjdzie z połączenia Sepultury/Soulfly/Cavalera Conspiracy, The Dillinger Escape Plan, Mastodon i The Mars Volta?

Z racji obecności Maxa Cavalery, za którym nie przepadam za sprawą staczającego się po równi pochyłej Soulfly'a podchodziłem do tej płyty jak do jeża. Na szczęście, jak nie zachwyca mnie okładka, czy nie przyciąga Cavalera to przyciągają nazwiska pozostałych muzyków: Puciato z The Dillinger Escape Plan, Elitch kojarzony choćby z końcowego okresu The Mars Volta i Sanders z Mastodona. Mieszanka, którą proponują odkrywcza nie jest, ale kapitalnie się jej słucha. Panowie zdecydowali się połączyć nie tylko siły, ale także zawrzeć we wspólnym graniu najważniejsze elementy swoich macierzystych formacji, a trzech z nich (Puciato, Cavalera i Sanders) pokusili się nawet by zaśpiewać, co daje naprawdę spore zróżnicowanie - brzmieniowe, harmoniczne i stylistyczne. Mamy tu wokale czyste, growlowane, harshowane i wykrzykiwane w najróżniejszych konfiguracjach. Powstała mieszanka dla wymagających słuchaczy, ale przede wszystkim tych, siedzących w ciężkich odmianach metalu.

Jedenaście utworów o łącznym czasie nieco około czterdziestu sześciu minut zaproponowanych przez Killer Be Killed składa się na jeden z najciekawszych debiutów od lat, a na pewno na jeden z najbardziej wyczekiwanych w bieżącym roku. Pod względem muzycznym najmocniej słychać tutaj agresywność i ciężkość Soulfly'a połączoną z progresywnym i świeżym zacięciem znanym z Mastodon. Paradoksalnie najmniej tutaj dwóch pozostałych muzyków, Puciato oprócz grania na gitarze ograniczył się do wokalu, a Elitch po prostu gra - czy tez raczej bardzo porządnie i energicznie zasuwa na perkusji. WS obu przypadkach nie doszukamy się połamanych rytmów The Mars Volta czy matematycznych rozwiązań TDEP, co wcale nie znaczy, że kawałki nie są połamane, bo w każdym dzieje się naprawdę wiele. Nie przesadzono z długościami poszczególnych numerów, bowiem średni czas każdego z nich to cztery/pięć minut.

Singlowy, "Wings Feather And Wax" płytę otwiera i od razu daje popalić. Ciężkie gitary, marszowe wręcz duszne tempo i melodyjny core'owy śpiew, przestrzenne zwolnienie w środkowej części i przyspieszenie w Soulfly'owym stylu z Cavalerą przy mikrofonie (wypadającym tutaj wyjątkowo dobrze). Zaraz po nim następuje równie intensywny "Face Down", który idealnie sprawdzi się do rozpętywania piekiełka pod sceną, o ile panowie kiedykolwiek zdecydują się na wspólną trasę. Przywodzi na myśl płytę "St. Anger" Metalliki, w której znacznie poprawiono jakość brzmienia i wstawiono trzech wokalistów zamiast jednego Hetfielda, a następnie polany sosem z etykietą "Cavalera". Zdecydowanie jeden z faworytów. Na trzeciej pozycji znalazł się "Melting Of My Marrow", nieco tylko wolniejszy, ale równie gęsty, a w dodatku przywodzący na myśl Mastodona, podkręconym miejscami w niemal deathowe klimaty.


Nie ustępuje im świetny, ciężki i rozbudowany "Snakes Of Jehovach". Mój drugi ulubieniec z tej płyty. Znów odrobinę Soulfly'owy jest "Curb Crusher". Brzmi trochę tak jakby został napisany an takie "Enslaved" lub "Savages", a następnie przebudowany przez pozostałych muzyków Killer Be Killed. Intrygujący jest także "Save The Robots" w której na początku za sprawą odpowiednio zmodyfikowanych wokali, można nawet odnieść wrażenie zabawy konwencją muzyki industrialnej. Okazuje się, że to jeden ze sposobów usypiania naszej czujności, bo zaraz pojawia się kolejny ciężki i zróżnicowany kawałek, w którym nie ma miejsca na elektronikę i rozwiązania znane z industrialnych kapel. Kolejnym faworytem jest szybki "Fire To Your Flame", w którym znów intensywnie palce mieszał Cavalera i oczywiście wypada tutaj znacznie lepiej i ciekawiej niż w swoim Soulfly'u. Warto też odnotować, że ten intensywny kawałek jest najkrótszym na płycie i trwa zaledwie dwie i pół minuty.

Po nim nie zwalniamy tempa ani na moment, "I.E.D" ponownie atakuje ciężkimi gitarami, szybkością, rozbudowaną melodyką i gęstą atmosferą łączącą w sobie agresję Soulflya z progresywnymi elementami wyjętymi zarówno z Mastodona, jak i The Mars Volta. w swoim repertuarze nie powstydziłby się takiego numeru macierzysty zespół Puciata, czyli The Dillinger Escape Plan. Po prostu: killer. Znakomity jest także "Dust Into Darkness" utrzymany w doomowym wręcz klimacie przefiltrowanym przez sludge'owy filtr. Zdecydowanie też unosi się tutaj duch starego Black Sabbath czy Candlemass, choć wszystko jest znacznie intensywniej zagrane. Mój kolejny faworyt, istny majstersztyk. Zwykle jest tak, że przy końcówce płyty zaczynamy się już nudzić, szukać innego zajęcia, patrzeć na zegarek. Bo trafiają się już wypełniacze. Tu się tak nie dzieje. Przedostatni numer "Twelve Labors" też naprawdę wciąga świetnym klimatem i atmosferą z każdego zespołu po trochu. Najbliżej jednak mu do płyty "Inflikted" Cavalera Conspiracy, którą delikatnie nasączono w zwolnieniach wyjętych z The Mars Volta czy niektórych fragmentów Mastodona.
Finałowy "Forbidden Fire" z kolei jest niemal w całości bardzo Mastodonowy. Fantastyczny, wolny wstęp, który jest osią całego numeru, a następnie gęste, przytłaczające ciężkością przyspieszenia. Kolejny faworyt, który mógłby trwać nawet kilka minut dłużej.

"Killer Be Killed" nie jest płytą wybitną, ale sądzę, że można nazwać go niemal wzorcowym debiutem. Składają się na niego dopracowane utwory w którym nie ma miejsca na chwilę wytchnienia. Panowie nie przesadzili ani z intensywnością, ani z długością, ani nawet z czerpaniem z samych siebie. Słychać, że album powstał w dobrej, twórczej atmosferze, że został przemyślany nie tylko pod względem kompozycyjnym, ale także brzmieniowym. I to właśnie brzmienie najbardziej przykuwa tutaj słuchacza do głośnika: jest ciężko, selektywnie i niezwykle frapująco, bo samym graniem i nazwiskami zdecydowanie nie przyciągają na dłużej. Słucha się z nieukrywaną przyjemnością, a po skończeniu od razu i bez namysłu włącza po raz kolejny. Ocena: 8/10



1 komentarz: