piątek, 13 czerwca 2014

Vader - Tibi Et Igni (2014)


"Dla Ciebie i dla Ognia" to jedenasty album olsztyńskiego Vadera (dwunasty jeśli liczyć kompilacyjną "XXV"), czołowego reprezentanta Polski na scenie death metalu. Pojawia się on w trzy lata po znakomitym "Welcome to the Morbid Reich". To drugi album na którym usłyszeć można bas Marka "Spidera" Pająka i pierwszy zrealizowany z gitarzystą Tomaszem "Halem" Halickim oraz brytyjskim dwudziestoczteroletnim perkusistą Jamesem Stewartem. Czy najnowszy album to płonący rollercoaster na samo dno piekieł?

Za świetną, wściekle pomarańczową ognistą okładkę odpowiada Joe Petagno, który znany jest choćby z wieloletniej pracy z Motörhead. Grafika zrobiona dla Vadera budzić może nawet skojarzenia z tymi znanymi z "Sacrifice" czy "Inferno". Mi osobiście jednak bardzo kojarzy się ta grafika z Piekłem Dantego z "Boskiej Komedii". Płyta jednak nie ma z renesansowym dziełem nic wspólnego i jest bodaj najcięższym albumem w karierze naszych największych rodzimych death metalowców.

Płytę otwiera "Go to Hell", w którym najpierw pojawia introdukcja, w której zdajemy się podążać w dół i obserwujemy piekielne czeluście. I gdy już znajdujemy się odpowiednio głęboko następuje uderzenie potężnej perkusji i szybkich, szarpanych doskonale znanych riffów. Nie brakuje tutaj energetycznych, choć krótkich solówek i oczywiście rozpoznawalnego wokalu Petera. Drugim numerem jest jeszcze szybszy i agresywniejszy "Where Angels Weep". Pożoga od pierwszych dźwięków. Równie ognisty jest "Armada on Fire", która płynnie rozpala się zaraz po skończeniu poprzedniego. Zupełnie jakby stanowił bezpośrednią kontynuację poprzedniego. Nie brakuje w nim nawet wolniejszego tempa w środkowej części. 

Numerem czwartym jest "Triumph of Death", zdecydowanie jeden z najlepszych utworów na płycie, utrzymany w duchu Slayera i klasycznego thrash/death metalu z lat 80. Cięte riffy, szybka perkusja, duszne, wolne tempo. Po nim następuje "Hexenkessel" z podniosłym wejściem, zupełnie jakbyśmy zanurzali się w głębsze rejony piekieł. Muzycznie rewelacyjny to kawałek, wgniatający w ziemię i żarzący się pełnym i niezwykle jasnym płomieniem. Skojarzenia z Dantem okazują się niebezpodstawne, jeśli odnieść go do utworu "Abandon All Hope", wszak na bramach Piekieł napisano: "Porzućcie wszelką nadzieję, Ci którzy tu wchodzicie". W tym numerze wracamy do zdecydowanie szybszych i bardziej agresywnych zagrywek, panuje tu ognista zawierucha.
Zaraz po nim wtacza się "Worms of Eden". Dosłownie wtacza, bo na początku mamy doomowe zwolnienie, a dopiero po chwili następuje kolejna porcja ciężkich riffów, charakterystycznej perkusji i Peterowego growlu. 

Ósmy, zatytułowany "The Eye of the Abyss", ten także otwiera "filmowy", tym razem orkiestrowy wstęp, jak gdybyśmy znów zagłębiali się w kolejną piekielną czeluść. To ten moment, w którym "piekło zamarza" i wtedy znów następuje uderzenie. To jeden z tych fajniejszych numerów na płycie, skomponowanych na bogato i z pazurem, czy też raczej ogniem. Przedostatnim numerem jest bardziej thrashowy "The Light Reaper", utrzymany w duchu starych, doskonale znanych numerów Vadera. Niby nic nowego, a płomień dalej trawi wszystko dookoła w szalejącej ognistej burzy. Szkoda tylko, że na końcu następuje wyciszenie. Ostatnim jest wolniejszy, ale niepozbawiony ciężkości utwór jakby przekornie zatytułowany "The End". Doomowe tempo i narracje nadają mu lekko gotyckiego wymiaru i także jest jednym z ciekawszych fragmentów tego albumu. I tu także pojawia się smutek, gdy następuje wyciszenie.

Wersje rozszerzone zawierają jeszcze trzy numery. Jest "Necropolis", który tytułem nawiązuje do albumu z 2009 roku. To szybki, melodyjny i zdecydowanie thrashowy kawałek z polskim wokalem. Szkoda, że polskich kawałków w repertuarze Vadera jest tak mało, bo to naprawdę dobry kawałek. Drugim jest kapitalny "Der Satans Neue Kleider", bedący coverem. Peter śpiewający po niemiecku wypada bardzo nietypowo i oryginalnie. Sam utwór zaś jest wolny, duszny i bardzo ciężki. Oczywiście jest znakomity i bardzo w duchu Vadera. Fantastycznie brzmią też te gotyckie klawisze.
Trzecim dodatkowym numerem jest polskojęzyczny, bardzo dobry "Przeklęty na wieki". Jest o tyle interesujący, że pokazuje Vadera od nieco innej metalowej strony, łagodniejszej, progresywnej. Jest metalową balladą, w dodatku z gościnnym udziałem Marty Gabriel, która śpiewa przez większą część numeru. Wszystkie trzy są zupełnie inne i nie mają praktycznie żadnego związku z podstawowym materiałem, ale odnoszę wrażenie że całościowo są równie interesujące niż sam album.

Vader nagrał album bardzo dobry, potężny i wciąż płonący żywym, piekielnym ogniem. Należy jednak rozpatrywać go w dwóch kategoriach: primo - kolejnego takiego samego albumu Vadera jak wiele poprzednich, a przez to w znacznej mierze nudnego i powtarzającego to, co już znamy i lubimy od lat; i secundo - kolejnego znakomitego albumu znakomitego zespołu, który bezkompromisowo kopie tyłek. A zwłaszcza o to drugie wszak chodzi. Wielbiciele Vadera nie powinni się czuć zawiedzeni, bo Peter z ekipą nagrali płytę naprawdę porządną i udowadniają, że wciąż są w znakomitej formie. Zupełnie inną sprawą jest to, że z najnowszych płyt zdecydowanie większe wrażenie zrobił na mnie album sprzed trzech lat, czyli "Welcome to the Morbid Reich". 
Ocena (bez dodatków): 8/10





1 komentarz: