Płyty niezdążone zawsze się
trafiają. Zwykle są to te, których nie opisało się, bo nie starczyło na nie
czasu, ale także takie płyty którym nie chciało się poświęcić pełnego tekstu.
Czasami nawet takie, o których jak najszybciej chciałoby się zapomnieć. W tej
części podsumowania roku dwa tysiące trzeszczącego przedstawię kilka takich
płyt w formie „w niewielu słowach”, ale jeszcze bardziej skrótowej niż
zazwyczaj. W części drugiej znalazły się albumy w gatunku doom i industrial oraz jedna płyta power metalowa, które podobnie jak opisane w poprzedniej odsłonie przeleciały praktycznie niezauważone, a zupełnie niesłusznie...
Evangelist - Doominicanes
Są z Krakowa i wolą pozostać anonimowi (ciekawe czemu?). "Doominicanes" zaś to ich drugi album, który od debiutanckiego "In Partibus Infidelium" z 2011 jest tylko odrobinę słabszy. Wpierw jednak poznałem ten najnowszy, a na nim pięć utworów o łączny czasie niespełna czterech kwadransów. Średnia długość numerów to około siedem, osiem minut, a dwa najdłuższe trwają kolejno prawie dziesięć i prawie trzynaście minut. Ten ostatni, "Militis Fidelis Deus" jest bodaj najciekawszym z całego krążka, osadzonym w klimatach epickiego doom metalu. To solidny album, który przypadnie wielbicielom takiego grania, a zwłaszcza tęskniącym do Candlemass, Solitude Aeternus czy Pentagram. Ocena: 7/10
Avatarium - Avatarium
Można powiedzieć, że tak naprawdę to album Candlemass. Mógłby nim być, bo to nowy projekt Leifa Eldinga, który założył razem z dwoma byłymi muzykami Candlemass, perkusistą grupy Tiamat oraz uzdolnioną wokalistką Jennie-Ann Smith. Candlemass będący w czymś w rodzaju zawieszenia, a przynajmniej od wydawania nowego materiału, na pewno by się tego albumu nie powstydziłby, bo zarówno w brzmieniu, jak i sferze kompozycyjnej to jest Candlemass, tylko pod nową nazwą i z żeńskim wokalem, który znakomicie wpasował się w całość. Poprzedzony niezłą epką "Moonhorse" jest albumem udanym, choć to niestety trzeba przyznać, dość wtórnym. Niecałe pięćdziesiąt minut muzyki od Eldinga i spółki powinno jednak ucieszyć tych, którym brakuje nowości od macierzystej formacji Leifa czy od Solitude Aeternus, które jak na złość nie wydało nic nowego od 2006 roku... Ocena: 7/10
Cauchemar - Tenebrario
Ta pochodząca z Kanady grupa tworzy po francusku, a "Cauchemar" oznacza jak łatwo można się domyśleć "koszmar", "zmorę nocną". Debiutowali dobrze przyjętą epką "La Vierge Noire" w 2010 roku, a ich pierwszy pełnometrażowy album miał swoją premierę 12 czerwca. Garściami czerpie się tutaj nie tylko z patentów wypracowanych przez Black Sabbath, ale także wielu innych doomowych grup takich jak, (ponownie!) Solitude Aeternus, Candlemass, Pagan Altar, czy takich klasyków jak Witchfinder General. Cauchemar jest jednak o tyle ciekawy, że nie tylko śpiewa się tutaj po francusku, co dodaje dodatkowej aury tajemniczości i grozy, ale także fakt, że śpiewa w nim, podobnie jak w nieistniejącym już (czego ciągle przeboleć nie mogę) niderlandzkim The Devil's Blood oraz jak w powyższym Avatarium kobieta, a mianowicie Annick Giroux. Tej płyty doskonale się słucha ad tenebrae, po zmroku i przy zgaszonym świetle. Z trzeszczących i nie będących muzyką progresywną, to także jeden z najciekawszych albumów tego roku, jeden z tych, który zdecydowanie nie wypada nie znać. Ocena: 8/10
Wheel - Icarus
Jeszcze jedna w tym zestawieniu doomowa pozycja, która w tym roku pozostała nie zauważona, a zdecydowanie zasługuje na uwagę. Wheel to pochodzący z Niemiec zespół, z polskim akcentem: basista i wokalista mają bowiem bardzo swojsko brzmiące nazwiska - Marcus Grabowski oraz Arkadius Kurek. Powstał w 2009 roku i już w 2010 roku wydali (również godną uwagi) debiutancką self titled płytę. Tegoroczna zaś, jest równie porywająca i solidnie zrealizowana. Siedem utworów o łącznym czasie niespełna czterdziestu dziewięciu minut wciąga w świat niesamowitych dźwięków wyraźnie nawiązujących do klasyków wymienianych tutaj kilkakrotnie i w dodatku ze znakomitym skutkiem, a nawet dużo lepszym niż Avatarium czy Evangelist. Ocena: 8/10
Wisdom - Marching for Liberty
Trzecia płyta studyjna power metalowców z Węgier i druga z wokalistą Gáborem Nagym. Podobnie jak dwie poprzednie nie przynosi ona żadnej rewolucji w gatunku power metalu i nie musi. Tak naprawdę od takiego grania wymaga się tylko jednego, porządnego brzmienia i dobrych melodii. Tego na pewno nie brakuje na tym albumie, brzmienie jest znakomite i porządne, to trzeba przyznać. Nie brakuje też naprawdę dobrych, wciągającyh utworów (świetne "War of Angles", "God Rest Your Soul" czy "My Fairytale"), akustycznych Blind Guardianowych ballad ("Wake Up My Life"), a nawet kompozycji rozbudowanych, jak finałowy, bardzo udany kawałek tytułowy. Ciekawostką, co słychać choćby w tytułowej kompozycji (jedyne novum - klimat pod Rhapsody Of Fire), i zapewne miało to wpływ na kompozycje, jest gościnny udział Fabio Lione. Album ten całościowo jest jednak dość przeciętny, z tego względu, że wszystko już było, słucha się go przyjemnie, ale bez większej satysfakcji. Na dodatkowy punkt zasługuje też ładna okładka autorstwa Gyula Havancsáka, tego samego, który zrobił grafiki do dwóch poprzednich albumów Wisdom oraz do kilku ostatnich albumów Stratovariusa. Ocena: 7/10
Device - Device
Po solidnej dawce doom metalu i power metalowej odskoczni, proponuję szybki odsłuch kliku projektów industrialnych, które mnie w roku trzeszczącym rozwaliły. Pierwsza z nich, to amerykańska grupa Device, powstała z inicjatywy wokalisty Davida Draimana, znanego przede wszystkim z alt metalowego Disturbed, a która w 2011 przeszła w stan zawieszenia. Stylistycznie nawiązuje ten album do macierzystej formacji Draimana, jednakże jest od niej jeszcze intensywniej przepełniona elektroniką i industrialnym klimatem. Brzmienie na tej płycie jest bardzo surowe, ale też dość przytłaczające, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Ponadto, dość mocno nawiązuje się tutaj do twórczości Nine Inch Nails czy Ministry, co jest podkreślane przez muzyków grupy w szczególności racji dość częstego i błędnego, wrzucaniu ich do worka z hasłem "dubstep". Na albumie wystąpiło też kilka znamienitych gości, takich jak Glenn Hughes, Geezer Butler czy Serj Tarkian. Jest to album bardzo interesujący i nowoczesny, inny od większości płyt, które wyszły w roku trzeszczącym i w latach poprzednich, dlatego szczególnie polecam go tym, którzy szukają nowych brzmień i są otwarci na muzyczne eksperymenty. W każdym kolejnym odsłuchu tegoż, naprawdę można odkryć wiele, ale czy nie tego wymaga się od muzyki? Niezdążony, ale jak najbardziej godny uwagi. Ocena: 8,5/10
Octavion - The Golden Ratio
Kolejny przystanek to Francja. Z niej pochodzi druga w tym zestawieniu industrialna muzyczna potrawa, która zwaliła mnie z nóg. Debiutowała w 2008 roku płytą zatytułowaną "Corp.", której nie znam, dlatego skupię się tylko na tym, co można usłyszeć na "The Golden Ratio" będącym koncept albumem opowiadającym o otaczającym nas spisku, Iluminatach i motywie twórców ludzkości. Było setki i tysiące razy, ale nie jestem pewien czy w takiej formie. Pulsującym, wręcz dyskotekowym "The Sky Of Babylon" zaczynamy odsłuch płyty. Do Rammsteina i Deathstars dodano jeszcze lepsze brzmienie, odrobinę growli i bardziej przemyślany koncept kompozycyjny, w którym ani elektronika, ani gitary wzajemnie sobie nie przeszkadzają. Jednak prawdziwa uczta dla uszu zaczyna się z utworem drugim, potężnym i znakomitym "Annunaki" (obok genialnego riffu, mocnej perkusji, bogatej elektroniki, klawiszy i death metalowego szlifu, pojawiają się orkiestracje, rzecz co najmniej rzadka, w moim odczuciu, w takim graniu). Nie myślcie, że zwalniamy w kolejnym, wręcz przeciwnie. W trzecim też jest szybkie tempo i świetny mroczny, duszny a przede wszystkim gęsty klimat, który nie znika ani na moment. Industrial metal już dawno przestał być tylko połączeniem metalu z elektroniką, czy tylko i wyłącznie Rammsteinem. Octavion, która czerpie garściami z szeroko pojętej muzyki industrialnej, EBM i różnych odmian metalu, a nawet muzyki orientalnej i potrafi połączyć je w spójną, zaskakującą i bardzo dobre brzmiącą całość. To także jeden z tych albumów, które wykopać należy samemu, usiąść wygodnie i po prostu posłuchać. Po zakończonej płycie spojrzycie na świat innymi oczami, w każdy dźwięk wsłuchacie się innymi uszami. Sądzę też, że to album nie tylko dla wielbicieli industrialu czy szeroko pojętego muzycznego eksperymentu, ale także tych, którzy lubią nowości i szukają solidnej dawki, przemyślanej i zróżnicowanej muzyki. Ocena: 9/10
Ciąg dalszy być może nastąpi...
Są z Krakowa i wolą pozostać anonimowi (ciekawe czemu?). "Doominicanes" zaś to ich drugi album, który od debiutanckiego "In Partibus Infidelium" z 2011 jest tylko odrobinę słabszy. Wpierw jednak poznałem ten najnowszy, a na nim pięć utworów o łączny czasie niespełna czterech kwadransów. Średnia długość numerów to około siedem, osiem minut, a dwa najdłuższe trwają kolejno prawie dziesięć i prawie trzynaście minut. Ten ostatni, "Militis Fidelis Deus" jest bodaj najciekawszym z całego krążka, osadzonym w klimatach epickiego doom metalu. To solidny album, który przypadnie wielbicielom takiego grania, a zwłaszcza tęskniącym do Candlemass, Solitude Aeternus czy Pentagram. Ocena: 7/10
Avatarium - Avatarium
Można powiedzieć, że tak naprawdę to album Candlemass. Mógłby nim być, bo to nowy projekt Leifa Eldinga, który założył razem z dwoma byłymi muzykami Candlemass, perkusistą grupy Tiamat oraz uzdolnioną wokalistką Jennie-Ann Smith. Candlemass będący w czymś w rodzaju zawieszenia, a przynajmniej od wydawania nowego materiału, na pewno by się tego albumu nie powstydziłby, bo zarówno w brzmieniu, jak i sferze kompozycyjnej to jest Candlemass, tylko pod nową nazwą i z żeńskim wokalem, który znakomicie wpasował się w całość. Poprzedzony niezłą epką "Moonhorse" jest albumem udanym, choć to niestety trzeba przyznać, dość wtórnym. Niecałe pięćdziesiąt minut muzyki od Eldinga i spółki powinno jednak ucieszyć tych, którym brakuje nowości od macierzystej formacji Leifa czy od Solitude Aeternus, które jak na złość nie wydało nic nowego od 2006 roku... Ocena: 7/10
Cauchemar - Tenebrario
Ta pochodząca z Kanady grupa tworzy po francusku, a "Cauchemar" oznacza jak łatwo można się domyśleć "koszmar", "zmorę nocną". Debiutowali dobrze przyjętą epką "La Vierge Noire" w 2010 roku, a ich pierwszy pełnometrażowy album miał swoją premierę 12 czerwca. Garściami czerpie się tutaj nie tylko z patentów wypracowanych przez Black Sabbath, ale także wielu innych doomowych grup takich jak, (ponownie!) Solitude Aeternus, Candlemass, Pagan Altar, czy takich klasyków jak Witchfinder General. Cauchemar jest jednak o tyle ciekawy, że nie tylko śpiewa się tutaj po francusku, co dodaje dodatkowej aury tajemniczości i grozy, ale także fakt, że śpiewa w nim, podobnie jak w nieistniejącym już (czego ciągle przeboleć nie mogę) niderlandzkim The Devil's Blood oraz jak w powyższym Avatarium kobieta, a mianowicie Annick Giroux. Tej płyty doskonale się słucha ad tenebrae, po zmroku i przy zgaszonym świetle. Z trzeszczących i nie będących muzyką progresywną, to także jeden z najciekawszych albumów tego roku, jeden z tych, który zdecydowanie nie wypada nie znać. Ocena: 8/10
Wheel - Icarus
Jeszcze jedna w tym zestawieniu doomowa pozycja, która w tym roku pozostała nie zauważona, a zdecydowanie zasługuje na uwagę. Wheel to pochodzący z Niemiec zespół, z polskim akcentem: basista i wokalista mają bowiem bardzo swojsko brzmiące nazwiska - Marcus Grabowski oraz Arkadius Kurek. Powstał w 2009 roku i już w 2010 roku wydali (również godną uwagi) debiutancką self titled płytę. Tegoroczna zaś, jest równie porywająca i solidnie zrealizowana. Siedem utworów o łącznym czasie niespełna czterdziestu dziewięciu minut wciąga w świat niesamowitych dźwięków wyraźnie nawiązujących do klasyków wymienianych tutaj kilkakrotnie i w dodatku ze znakomitym skutkiem, a nawet dużo lepszym niż Avatarium czy Evangelist. Ocena: 8/10
Trzecia płyta studyjna power metalowców z Węgier i druga z wokalistą Gáborem Nagym. Podobnie jak dwie poprzednie nie przynosi ona żadnej rewolucji w gatunku power metalu i nie musi. Tak naprawdę od takiego grania wymaga się tylko jednego, porządnego brzmienia i dobrych melodii. Tego na pewno nie brakuje na tym albumie, brzmienie jest znakomite i porządne, to trzeba przyznać. Nie brakuje też naprawdę dobrych, wciągającyh utworów (świetne "War of Angles", "God Rest Your Soul" czy "My Fairytale"), akustycznych Blind Guardianowych ballad ("Wake Up My Life"), a nawet kompozycji rozbudowanych, jak finałowy, bardzo udany kawałek tytułowy. Ciekawostką, co słychać choćby w tytułowej kompozycji (jedyne novum - klimat pod Rhapsody Of Fire), i zapewne miało to wpływ na kompozycje, jest gościnny udział Fabio Lione. Album ten całościowo jest jednak dość przeciętny, z tego względu, że wszystko już było, słucha się go przyjemnie, ale bez większej satysfakcji. Na dodatkowy punkt zasługuje też ładna okładka autorstwa Gyula Havancsáka, tego samego, który zrobił grafiki do dwóch poprzednich albumów Wisdom oraz do kilku ostatnich albumów Stratovariusa. Ocena: 7/10
Device - Device
Po solidnej dawce doom metalu i power metalowej odskoczni, proponuję szybki odsłuch kliku projektów industrialnych, które mnie w roku trzeszczącym rozwaliły. Pierwsza z nich, to amerykańska grupa Device, powstała z inicjatywy wokalisty Davida Draimana, znanego przede wszystkim z alt metalowego Disturbed, a która w 2011 przeszła w stan zawieszenia. Stylistycznie nawiązuje ten album do macierzystej formacji Draimana, jednakże jest od niej jeszcze intensywniej przepełniona elektroniką i industrialnym klimatem. Brzmienie na tej płycie jest bardzo surowe, ale też dość przytłaczające, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Ponadto, dość mocno nawiązuje się tutaj do twórczości Nine Inch Nails czy Ministry, co jest podkreślane przez muzyków grupy w szczególności racji dość częstego i błędnego, wrzucaniu ich do worka z hasłem "dubstep". Na albumie wystąpiło też kilka znamienitych gości, takich jak Glenn Hughes, Geezer Butler czy Serj Tarkian. Jest to album bardzo interesujący i nowoczesny, inny od większości płyt, które wyszły w roku trzeszczącym i w latach poprzednich, dlatego szczególnie polecam go tym, którzy szukają nowych brzmień i są otwarci na muzyczne eksperymenty. W każdym kolejnym odsłuchu tegoż, naprawdę można odkryć wiele, ale czy nie tego wymaga się od muzyki? Niezdążony, ale jak najbardziej godny uwagi. Ocena: 8,5/10
Octavion - The Golden Ratio
Kolejny przystanek to Francja. Z niej pochodzi druga w tym zestawieniu industrialna muzyczna potrawa, która zwaliła mnie z nóg. Debiutowała w 2008 roku płytą zatytułowaną "Corp.", której nie znam, dlatego skupię się tylko na tym, co można usłyszeć na "The Golden Ratio" będącym koncept albumem opowiadającym o otaczającym nas spisku, Iluminatach i motywie twórców ludzkości. Było setki i tysiące razy, ale nie jestem pewien czy w takiej formie. Pulsującym, wręcz dyskotekowym "The Sky Of Babylon" zaczynamy odsłuch płyty. Do Rammsteina i Deathstars dodano jeszcze lepsze brzmienie, odrobinę growli i bardziej przemyślany koncept kompozycyjny, w którym ani elektronika, ani gitary wzajemnie sobie nie przeszkadzają. Jednak prawdziwa uczta dla uszu zaczyna się z utworem drugim, potężnym i znakomitym "Annunaki" (obok genialnego riffu, mocnej perkusji, bogatej elektroniki, klawiszy i death metalowego szlifu, pojawiają się orkiestracje, rzecz co najmniej rzadka, w moim odczuciu, w takim graniu). Nie myślcie, że zwalniamy w kolejnym, wręcz przeciwnie. W trzecim też jest szybkie tempo i świetny mroczny, duszny a przede wszystkim gęsty klimat, który nie znika ani na moment. Industrial metal już dawno przestał być tylko połączeniem metalu z elektroniką, czy tylko i wyłącznie Rammsteinem. Octavion, która czerpie garściami z szeroko pojętej muzyki industrialnej, EBM i różnych odmian metalu, a nawet muzyki orientalnej i potrafi połączyć je w spójną, zaskakującą i bardzo dobre brzmiącą całość. To także jeden z tych albumów, które wykopać należy samemu, usiąść wygodnie i po prostu posłuchać. Po zakończonej płycie spojrzycie na świat innymi oczami, w każdy dźwięk wsłuchacie się innymi uszami. Sądzę też, że to album nie tylko dla wielbicieli industrialu czy szeroko pojętego muzycznego eksperymentu, ale także tych, którzy lubią nowości i szukają solidnej dawki, przemyślanej i zróżnicowanej muzyki. Ocena: 9/10
Ciąg dalszy być może nastąpi...
Patrząc na ilość tych "niezdązonych", to musisz jakoś inaczej siły rozłozyc w przyszłym roku ... ;)
OdpowiedzUsuńMasz rację i to całkowicie! A to jeszcze nie koniec - co najmniej trzy takie tury jeszcze czekają do spisania i nie ma opcji na pominięcie, a niektóre jeszcze wymagają napisania osobnego tekstu. Świadczy to jednak o tym, że rok miniony, czyli trzeszczący, był po prostu dobrym rokiem. Mamy nadzieję, że ten który nam się zaczął, czyli szczery będzie równie udany, albo nawet lepszy, a przynajmniej taki jak określiła moja przyjaciółka podczas Sylwestra - stabilny.
Usuń