Nie wszystkie niedźwiedzie zapadają w sen zimowy. Nie wszystkie też mają ochotę użerać się z choinką, która nie pasuje żonie, albo lepić pierogi i uszka do barszczu. W piątkowy wieczór warto było zajrzeć do Desdemony, szkoda tylko, że niedźwiedzi, które wypełzły ze swoich jaskiń, przybyła mało reprezentatywna grupa.
Półtoragodzinna obsuwa i mała ilość osób, które przyszły zobaczyć i posłuchać naprawdę interesujące zespoły, zwłaszcza, że niecodziennie ma okazję się zobaczyć na żywo jedną z najciekawszych polskich stonerowych grup ostatnich lat, jaką jest J.D Overdrive. Do kompletu krakowski Inverted Mind oraz słupski Struggle With God, nie przeszkodziły bynajmniej w tym, aby koncert się udał.
Pierwszą grupą wieczoru był Inverted Mind, które z siłą czołgu i grzmotu gitarowych błyskawic obudziłaby największych śpiochów. Porządne, mocne granie spod znaku Pantery, Crowbar, Damageplan i tym podobnych zostało także gęsto nagłośnione, odrobinę charcząco, ale także z delikatnym retro szumem. Jednym poważniejszym zarzutem mógłby być słaby wokal, o charakterystycznej i bardzo ciekawej barwie, ale nie potrafiący się wybić ponad ścianę dźwięków produkowanych przez trio. Może gdyby śpiewającego gitarzystę zastąpić solidnym wyróżniającym się wokalem, który by całość pociągnął, trochę drażniące próby przebicia się przez riffy gitar i precyzyjną, potężną perkusję nie przeszkadzały by w odbiorze, po prostu by zyskały. W każdym razie rozgrzewka przed drugim zespołem była solidna.
Drugim zespołem okazał się być J.D Overdrive, który jako największa gwiazda i atrakcja postanowił zagrać w środku. Zmienił się też trochę klimat grania, bo tutaj zawiało południowym wiatrem, rozległ się warkot silników i po chwili muscle cary i motocykle gnały już po słynnej Route 66, a whisky lała się strumieniami. O ile w moim odczuciu, studyjnie Jack Daniels wypada zaledwie przyzwoicie, o tyle na żywo to istny żywioł, który porywa ze sobą wszystkich. Można by też polemizować z oryginalnością ich grania, wszystko już bowiem było, nawet byłbym skłonny powiedzieć, że podane w lepszej formie (choćby ostatni Leash Eye), ale z dużą ilością energii, a oto przecież chodzi. Nie było to tylko odgrywanie, nudzenie schematami i powtarzanie wszelkich stonerowych patentów. Nic z tych rzeczy, co najmniej trzy osoby podrygiwały i tańczyły w rytm, i tylko jedna rzecz, która tak naprawdę przyprawiała o smutek, obok słabej frekwencji, to suchary wokalisty. Mógłby z nimi stworzyć idealny duet z Karolem Strasburgerem, prezenterem lubianej przez jednych i znienawidzonej przez innych "Familiady".
Po J.D Overdrive zaczął się rozkładać słupski Struggle With God. Niestety nie było mi dane ich usłyszeć, ponieważ postanowiłem opuścić Desdemonę. Zbliżała się dwudziesta trzecia godzina i zmęczenie dawało mi się już we znaki. Gdyby nie obsuwa, kilka nieprzespanych nocy z dni poprzednich, zostałbym również na nich. Wymówki, nie powinienem, mi bowiem nie wypada, ale wolę się w porę usunąć, niż usypiać w klubowym fotelu. Wiem czego się po SWG spodziewać, więc nie mam wątpliwości, że zagrali bardzo dobry koncert, żałuję tylko, że nie mogłem usłyszeć nowego perkusisty zespołu Michała Mezgera, czyli Krzysztofa Kulisa, który zastąpił jakiś czas temu Piotra Ochocińskiego.
Po raz kolejny w Desdemonie odbył się naprawdę udany koncert, świetnie nagłośniony i z naprawdę zacnymi zespołami, szkoda tylko, że tak mało osób zdecydowało się przyjść. Rozumiem, że przygotowania do świąt większość zabsorbowały bardziej, tudzież były inne interesujące koncerty (na przykład w Uchu), ale mimo wszystko, raptem trzydzieści gości zakrawa o skandal, zwłaszcza, że Desdemona przy podobnych koncertach potrafiła dosłownie pękać w szwach. Sądzę jednak, że mimo to, Ci którzy przybyli i posłuchali, nie tylko doskonale się bawili, ale zostali także nastrojeni pozytywną energią na cały świąteczny okres.
Pierwszą grupą wieczoru był Inverted Mind, które z siłą czołgu i grzmotu gitarowych błyskawic obudziłaby największych śpiochów. Porządne, mocne granie spod znaku Pantery, Crowbar, Damageplan i tym podobnych zostało także gęsto nagłośnione, odrobinę charcząco, ale także z delikatnym retro szumem. Jednym poważniejszym zarzutem mógłby być słaby wokal, o charakterystycznej i bardzo ciekawej barwie, ale nie potrafiący się wybić ponad ścianę dźwięków produkowanych przez trio. Może gdyby śpiewającego gitarzystę zastąpić solidnym wyróżniającym się wokalem, który by całość pociągnął, trochę drażniące próby przebicia się przez riffy gitar i precyzyjną, potężną perkusję nie przeszkadzały by w odbiorze, po prostu by zyskały. W każdym razie rozgrzewka przed drugim zespołem była solidna.
Drugim zespołem okazał się być J.D Overdrive, który jako największa gwiazda i atrakcja postanowił zagrać w środku. Zmienił się też trochę klimat grania, bo tutaj zawiało południowym wiatrem, rozległ się warkot silników i po chwili muscle cary i motocykle gnały już po słynnej Route 66, a whisky lała się strumieniami. O ile w moim odczuciu, studyjnie Jack Daniels wypada zaledwie przyzwoicie, o tyle na żywo to istny żywioł, który porywa ze sobą wszystkich. Można by też polemizować z oryginalnością ich grania, wszystko już bowiem było, nawet byłbym skłonny powiedzieć, że podane w lepszej formie (choćby ostatni Leash Eye), ale z dużą ilością energii, a oto przecież chodzi. Nie było to tylko odgrywanie, nudzenie schematami i powtarzanie wszelkich stonerowych patentów. Nic z tych rzeczy, co najmniej trzy osoby podrygiwały i tańczyły w rytm, i tylko jedna rzecz, która tak naprawdę przyprawiała o smutek, obok słabej frekwencji, to suchary wokalisty. Mógłby z nimi stworzyć idealny duet z Karolem Strasburgerem, prezenterem lubianej przez jednych i znienawidzonej przez innych "Familiady".
Po J.D Overdrive zaczął się rozkładać słupski Struggle With God. Niestety nie było mi dane ich usłyszeć, ponieważ postanowiłem opuścić Desdemonę. Zbliżała się dwudziesta trzecia godzina i zmęczenie dawało mi się już we znaki. Gdyby nie obsuwa, kilka nieprzespanych nocy z dni poprzednich, zostałbym również na nich. Wymówki, nie powinienem, mi bowiem nie wypada, ale wolę się w porę usunąć, niż usypiać w klubowym fotelu. Wiem czego się po SWG spodziewać, więc nie mam wątpliwości, że zagrali bardzo dobry koncert, żałuję tylko, że nie mogłem usłyszeć nowego perkusisty zespołu Michała Mezgera, czyli Krzysztofa Kulisa, który zastąpił jakiś czas temu Piotra Ochocińskiego.
Po raz kolejny w Desdemonie odbył się naprawdę udany koncert, świetnie nagłośniony i z naprawdę zacnymi zespołami, szkoda tylko, że tak mało osób zdecydowało się przyjść. Rozumiem, że przygotowania do świąt większość zabsorbowały bardziej, tudzież były inne interesujące koncerty (na przykład w Uchu), ale mimo wszystko, raptem trzydzieści gości zakrawa o skandal, zwłaszcza, że Desdemona przy podobnych koncertach potrafiła dosłownie pękać w szwach. Sądzę jednak, że mimo to, Ci którzy przybyli i posłuchali, nie tylko doskonale się bawili, ale zostali także nastrojeni pozytywną energią na cały świąteczny okres.
A tak komentuje J.D Overdrive swój koncert w Gdyni i w Słupsku (odbył się w Motor Rock Pubie w sobotę) na swoim profilu facebook: https://www.facebook.com/jdoverdrive/posts/730985633580157:0
OdpowiedzUsuńhehe, sam siebie skomentowałes podając własny komentarz skomentowanego zespołu :D :D :D
OdpowiedzUsuńTak, czasami trzeba, a trafnie ujęli i sami zauważyli pewne sprawy. :)
OdpowiedzUsuń