czwartek, 19 grudnia 2013

Rhapsody Of Fire - Dark Wings Of Steel (2013)


Zdążyli jeszcze w tym roku. W zmienionym składzie nagrali jednak płytę, która nijak ma się do poprzednich dokonań grupy. Zmienione brzmienie i niemal zupełne zrezygnowanie z symfoniczno-operowego charakterystycznego stylu, który stworzyli i wypracowali, a także brak Luca Turilli mocno daje się tutaj odczuć. Niestety Rhapsody (Of Fire) ten pojedynek przegrało...

Rozłam, który dwa lata temu zaowocował powstaniem dwóch Rhapsody, jednego dowodzonego przez Lucę Turilliego i drugiego, który z przyrostkiem "Of Fire" istniał od 2006 roku. O ile jednak zeszłoroczny, debiutancki "Ascending to Infinity" Turilliego naprawdę porywał i zawierał w sobie wszystko co najlepsze w Rhapsody, o tyle wraz z jego odejściem w macierzystym Rhapsody nie dzieje się najlepiej. Cóż z tego, jeśli z okładki (nadal na poziomie) wita nas straszliwy smok, jeśli niemal całkowicie zmieniona stylistyka już nie zachwyca? Dwóch nowych członków grupy, nowy basista Olivier Holzwarth (brat Alexa) i gitarzysta Roberto Di Micheli, który zastąpił Turilliego doprowadzili do poważnej stylistycznej wolty. I to wcale nie na lepsze. Bas swoją drogą, ale najwyraźniejsze zmiany słychać w brzmieniu gitar, budowaniu poszczególnych kompozycji i i całościowego klimatu, który właściwie nie ma nic wspólnego z poprzednimi albumami, nawet z kilkoma ostatnimi, choć uznawanymi za słabsze to w kontekście tego albumu, okazuje się, że były one naprawdę dobre.

Przy orkiestrowo-chóralnym intrze "Vis Divina" gładko przechodzimy do... "Rising From Tragic Flames". Także kolejne dwa jeszcze przypominają dawne Rhapsody, zaskoczenie następuje przy bardzo dobrym "Tears of Pain", który przynosi dużo ostrzejsze gitary i bardziej zbliża się do niemieckiej szkoły power metalu oraz metalu progresywnego. Bardzo dobrym jeśli rozpatrywać go w kontekście tego miejsca i czasu, jednakże jeśli odnieść go do wcześniejszych dokonań to zauważyć można, że wyraźne nawiązania do takiego Lanfear czy Vanden Plas wypadają średnio przekonująco.
Całkiem niezły jest też "Fly to Crystal Skies", ale także tylko i wyłącznie w kontekście tej płyty, sam riff przewodni zupełnie do Rhapsody nie pasuje. Brzmi bardziej jakby był wyjęty z ostatnich płyt Helloween. Potem następuje rozczarowujący "My Sacrifice", w której poziom cukru nawet jak na Rhapsody został przekroczony co najmniej kilkakrotnie. Abstrahuję już od tego, że wokal Fabio Lione jeszcze nigdy nie był tak włoski jak na tym albumie, ale mimo to razi to uszy.

I nagle w "Silver Lake Of Tears" próbuje śpiewać nieco zadziorniej, a także miejscami wyżej niż zazwyczaj. Ten utwór też jest dobry, ale jego problem polega na tym, że nie brzmi jak Rhapsody, a raczej jak coś co udaje, że Rhapsody jest. Skoro mowa o włoskim, to i w tym języku pojawia się utwór, zatytułowany "Custode Fi Pace". Jednak jest tak koszmarny, że przerzucamy go i... czy w kolejnym słyszę Iron Maiden? Początek (i motyw przewodni) "A Tale Of Magic" wyraźnie nawiązuje do stylistyki Ironów z wczesnych lat, a potem zaczynamy się wyraźnie nudzić. Utwór tytułowy także nie przypomina zupełnie Rhapsody, a raczej obecne Helloween do którego dodano na siłę orkiestracje. Ostatnim numerem jest "Sad Mystic Moon", który jest nawet dobry, choć za bardzo przypomina dokonania Nightwisha aniżeli Rhapsody. W wersji rozszerzonej otrzymujemy jeszcze "A Candle To Light", który jako jedyny próbuje nawiązać do wcześniejszych płyt, jednak ani brzmieniowo, ani kompozycyjnie nie wytrzymuje tego porównania, ponadto nie wnosi nic do tej płyty, jest przypięty na siłę.

Nowy kierunek Rhapsody (Of Fire) rewolucją nie jest, a raczej zdecydowanym krokiem w tył. Wyznaczająca trendy w symfonicznym power metalu włoska grupa wyraźnie po odejściu Turilliego zagubiła się i nie do końca wie dokąd pójść. Na najnowszym albumie brakuje filmowego wymiaru, utwory są płaskie i nie zapadające w pamięć, mocno też daje się we znaki brak Christophera Lee, który tak pięknie uzupełniał ich płyty od 2004 roku. Okazuje się bowiem, że "Dark Wings Of Steel" to typowy łabędzi śpiew zespołu, dawniej świecącego triumfy, a dziś wyraźnie zmierzającym ku bolesnej dla słuchaczy i fanów agonii. Ocena: 5/10


1 komentarz: