wtorek, 3 września 2013

Revival 6: The Devil's Blood - III: Tabula Rasa Or Death and the Seven Pillars (2013)


Zespół The Devil's Blood "zaczął" ten cykl. Niestety ta łącząca stylistykę hard rocka z lat 70 z black metalem i okultystyczną otoczką grupa, na początku tego roku ogłosiła, że rozwiązała się. W chwili rozwiązania pracowała nad swoim trzecim albumem studyjnym, planowała wydać akustyczną epkę "66:2", płytę dvd z zapisem jednego z koncertów, oraz przygotowywała do wydania nagrania koncertowe przeznaczone na kompilacje lub strony B któregoś z kolejnych wydawnictw. Tak się niestety nie stało. Już wówczas Selim Lemouchi rozpoczął pracę nad nowym projektem, a to, co zostało po przygotowaniach być może częściowo jeszcze zostanie zrealizowane. Trzeci album The Devil's Blood, który opiszę w tej odsłonie "Revivalu" ostatecznie ujrzał światło dzienne, został bowiem wydany "pośmiertnie" i jest tak zwanym "albumem niedokończonym"...

Na album złożyło się siedem utworów, a wita nas najdłuższa kompozycja jaką The Devil's Blood kiedykolwiek skomponowała: trwająca dwadzieścia dwie minuty suita "I Was Promised the Hunt...". Ta z kolei dzieli się na trzy części, kolejno: "...and the holy cunt spewed forth abomination...", "...wielding the hammer of the dead..." oraz "...upon the aimless path...". Utwór nastawiony na klimat, w którym nie ma szybkiego grania, bowiem całość jest wolna, bardzo psychydeliczny, wręcz oniryczny, a przy tym niezwykły. Numer drugi "The Lullaby of the Burning Boy" jest znacznie krótszy, bo trwa cztery minuty z sekundami. Ten jest także utworem znacznie szybszym, mocniej w klimacie dwóch poprzednich albumów ("The Time of No Time Evermore" oraz "The Thousandfold Epicentre"). "...If Not a Vessel?"znalazł się z kolei na trzeciej pozycji i zakorzeniony jest również w dwóch poprzednich albumach, w porównaniu jednak do kawałka go poprzedzającego jest jeszcze bardziej melodyjny i ciekawszy.

Po niecałych pięciu minutach (bez kwadransa) pojawia się utwór piąty, trwający z kolei niecałe sześć minut. "In the Loving Arms of Lunacy's Secret Demons" zaczyna się w tym samym momencie, w którym kończył się utwór poprzedni, a potem całość przyspiesza. To kolejny, szybszy, bardziej "przebojowy" numer na tej płycie. Bezpośrednio po nim wracamy do dłuższych kompozcyji. Piątka nosi bowiem tytuł "Dance of the Elements" i trwa nieco ponad dziewięć minut. W nim kapitalne, wietrzne rozwijające się wejście. W dodatku w całości jest to numer instrumentalny (najprawdopodobniej nieprzygotowano do niego linii wokalnej, ale nie można wykluczyć, że wcale nie miano jej w planach), w którym klimat także odgrywa znaczącą rolę, zwłaszcza gdy już rozwinięte szysbsze fragmenty nagle się urywają i zaczyna grać jedynie  akustyczna gitara, a potem znów przepięknie sie całość przerzuca do szybszego, odrobinę progresywnego grania. Wspaniały byłby to utwór, ale do tego punktu wrócimy nieco dalej. Utwór szósty, trwający dziesięć minut, nosi tytuł "White Storm Of Teeth" i w nim również dużą rolę odgrywa klimat, utwór nie należy do tych najszybszych czy najmocniejszych, jest wolny i psychodeliczny, wręcz niepokojący. Ten bardzo dobrze zapowiadający się kawałek dodadtkowo fantastycznie uzupełnia wokal Faridy. Płytę wieńczy "Tabula Rasa" o czasie nieco ponad osiem minut. Ten ponownie jest szybszy i bardziej melodyjny i także instrumentalny.

Słychać, że jest to płyta niedokończona, jedynie zarysowana. Nie brzmi ona tak jak brzmieć powinna, nie ma w niej potężnego brzmienia czy głębii zapamiętanej z dwóch poprzednich wydawnictw stuydyjnych. Nie oznacza to jednak wcale, że płyty się słuchać nie da. Wziąwszy na poprawkę, że są to wersje surowe, być może niedopracowane jeszcze w pełni, i tak słucha się go bardzo dobrze. Osoby, którym spodobały się nagrania holendrów na pewno sięgną po ten album i słuchając go dopiszą sobie to, czego w nim zabrakło, wyoabrażą sobie jej właściwe brzmienie. To mógł być album niezwykły i naprawdę świetny, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że jeszcze lepszy od dwóch poprzednich. Ciężko jednak tej płycie wystawić obiektywną ocenę, dlatego nie zrobię tego. Nie mam jednak wątpliwości, że muzyków tego zespołu cechuje odwaga i również uczciwość wobec fanów, że ten materiał został chociaż wydany w takiej formie (czy obszerne oświadczenie na stronie grupy), punktuje na jego korzyść, ale niestety ta surowość i niedokończenie albumu nie pozwala o nim myśleć, jak o arcydziele. Szkoda. Nie tylko tej płyty, ale przede wszystkim zespołu, który przeszedł do historii muzyki rockowej i na stałe się w nią wpisał. Bez Oceny


Pierwszy "Revival" o The Devil's Blood do poczytania tutaj .

1 komentarz:

  1. Podobno wszystko sie kiedys kończy, a dobre rzeczy zwłaszcza.
    podobało się...
    skoro Ty nie chcesz ocenic, to ja ocenię chociaz ten jeden utwór: 8/10 :)

    OdpowiedzUsuń