Napisał: Marcin Wójcik
Czasami człowiek nie znajduje zrozumienia i bierze
wszystko w swoje ręce, albo po prostu potrzebuje być sam. – powiedział kiedyś
słupski muzyk Michał Mezger w wywiadzie dla LupusUnleashed. Bajzel również jest
sam, tworzy, nagrywa i gra koncerty sam. Sam również stworzył i wydał najświeższy
album – „Ginkgo”.
„Ginkgo”
to czwarta płyta Bajzla, a właściwie Piotra Piaseckiego. Tym razem odchodzi
jednak od piosenkowej formy i treści, wprowadzając słuchacza w inny świat. Moim
zdaniem album stanowi uniwersum scalające światy, które stanowią poszczególne
utwory. Każdy z nich jest inny, choć mają pewne elementy spójności, wspólny
pierwiastek. To nowy układ planet, światów z umysłu twórcy, który zaprasza
odbiorcę do zapoznania się z tym, co tkwi w jego głowie. Całość sprawia
wrażenie surowych, nieobrobionych pomysłów, wizji czy skojarzeń. Szkiców, czy
zapisów osobistego spojrzenia na dany temat. Niektórzy ludzie mają w zwyczaju
nagrywać swoje myśli na dyktafon, by potem móc je sobie odtworzyć i ponownie
przemyśleć. Słuchacz ma okazję zapoznać się z treścią „dyktafonu” Bajzla.
Właśnie tak rozumiem treść najbardziej specyficznego albumu, jaki przyszło mi
usłyszeć.
„-O
nie, nie na telefon pan dzwoni. (…) To jest, proszem pana przekaz.(…)Myśli.”
Na
płycie znajduje się aż dziewiętnaście kompozycji. Nie są jednak zbyt długie, a
najciekawsze jest to, że dwa z nich trwają mniej niż minutę. Najkrótszy
zaledwie… czterdzieści siedem sekund. Ich tytuły (jak również samej płyty) są
swoistymi neologizmami. Nowym językiem, stworzonym specjalnie na potrzeby
zawiłej treści.
Ciekawa
jest również okładka – szata graficzna imituje karton, na którym jakby markerem
narysowany zarys twarzy muzyka wraz z tytułem i pseudonimem twórcy. Oszczędnie.
Ponadto można z tego wywnioskować bardzo osobistą treść. Jakby muzyk stworzył
album w domu i tylko dla siebie, tworząc prymitywną okładkę… na nagrania myśli
z wcześniej wspomnianego dyktafonu.
„Pan
sobie myśli, że pan dzwoni, a ja myślę, że odbieram”
„Snuj”
jest kompozycją otwierającą album. Muzyka rzeczywiście snuje się, porusza
własnym torem. To dobre i obiecujące zaproszenie do całości. Już na powitanie
mamy niejasną treść, nowy świat diametralnie różniący się od tego, co dane nam
było poznać. Numer
trzy, „Lot” to najdłuższy utwór z płyty. Rozbudowany i charakteryzujący się
zmienną dynamiką. Ponadto mamy tu „podwójny” klimat. Bajzel bawi się ze
słuchaczem: raz dur, raz moll… Ponadto
odczuwam to lekkie podobieństwo do „Piejo Kury Piejo” Grzegorza z Ciechowa.
Zapewne za sprawą gitary, która w „Locie” brzmi bardzo podobnie.
„Biloba”.
Neologizm powstały od słowa „Babilon”. Motyw Babilonu nieustannie pojawia się w
tekstach muzyki Reggae… no i reggae mamy na „Ginkgo”. Najwyraźniej to bajzlowa
definicja zarówno samego reaggae jak i Babilonu. Treść brzmi bardzo
narkotycznie, pachnie psychodelią... niektóre ścieżki jakby momentami się
rozbiegały, brzmiały osobno. Utwór godny polecenia Witkacemu i innym
„eksperymentującym” ludziom. Dziewiątka – „Szopen Blues”. Bluesy zawsze dobrze
na mnie działają, bardzo przepadam za tym gatunkiem. Naturalnie zatem kompozycja
ta bardzo przypadła mi do gustu, najbardziej z całej treści albumu. Szopena
raczej nie słychać, za to wyczuwam tu fuzję Steviego Ray Vaughana z… Velvet
Underground. Zagrywki, brzmienie… bardzo ciekawe. To bajzlowy świat bluesa.
Wielki plus za brzmienie gitary.
„No
panie, żebym za myśli jeszcze abonament płacił?! (…) To jest darmowe, zupełnie
darmowe.”
„Aso
Jazz” rozumiem dwojako – kolejny świat będący zdeformowanym acid jazzem albo…
nowy gatunek jazzu z umysłu muzyka. Faktycznie, jakiś pierwiastek acid jazzu
jest tu dostrzegalny (kwestia odczucia zapewne). Ciekawe jest to, że słychać tu
momentami beatbox współbrzmiący z instrumentami rytmicznymi, ale jest schowany,
gdzieś tam przemyka za rogiem, po krzakach… Trochę przez to czuć rap, choć to
bardzo, bardzo luźne powiązanie. Istotnym elementem jest tutaj instrument dęty.
Najprawdopodobniej jest to klarnet, ale brzmi dość ciemno. Mimo to nadaje
ciekawy kształt całości.
Ostatnie
dwie kompozycje, najkrótsze ze wszystkich to „Get to” oraz „Elo”. „Get to” właściwie
trudno nazwać utworem muzycznym. To raczej trudna w odbiorze wariacja, w której
glosy krzyczą „Get to the mind!”. Czyżby to sen wariata? Ciekawe jest to, że
głosy zapraszają nas do wejścia w umysł na końcu płyty. To dziwne, przecież
ciągle w nim jestem, słuchając poprzednich kompozycji. A może czas na mój
umysł? Trudne pytania, raczej retoryczne. „Elo” to pierwiastek wyciągnięty z
dubstepu (!), ale rytm jest taneczny. Słychać tu trąbkę, wiodącą całą
kompozycję. Bardzo przyjemny utwór, szkoda, że trwa tylko czterdzieści siedem
sekund.
„Gdyby
pan mi dał tego laptopa, to co innego. (…) Chyba, że pomyślę, że zapłacę.”
Reasumując
„Ginkgo” to bardzo ciekawy twór. Czegoś takiego nigdy wcześniej nie słyszałem.
Bez wątpienia jest bardzo oryginalny, nowatorski, rzekłbym nawet – pionierski.
Niestety jest za razem dość trudny w odbiorze, ale bez wątpienia warto
posłuchać go ponownie. Jednocześnie jest też trudny w ocenie, bo nie sposób tę
płytę porównać właściwie do czegokolwiek. Niemniej należą się słowa uznania i
punkty za niekonwencjonalne podejście i oryginalność. Ocena: 9,5/10
Cytaty
pochodzą z filmu pt. „Przekaz Myśli” na YouTube. Jest to nagranie rozmowy
telefonicznej pracownika firmy telekomunikacyjnej z niedoszłym klientem.
Albumu
można posłuchać i zassać na bandcampie Bajzla.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz