środa, 25 września 2013

WNS Polski V: The White Kites, Lord & The Liar, Kinki

Ta pocztówka pochodzi z lat 70, z Gdyni. A trzy zespoły w tej odsłonie WNSu Polskiego są jak pocztówki z miast, z których każda grupa pochodzi...
Wraz z jesienią zaczął się wysyp intrygujących płyt grup i projektów, których nie sposób pominąć. W piątej odsłonie WNSu Polskiego będzie o trzech różnych zespołach. Zaczniemy w Warszawie, udamy się do Poznania i skończymy w Gdyni. Wszystkie trzy łączy nie tylko niezwykłe podejście do tematu, wewnętrzne piękno i tajemnica, którą w każdej z nich mam nadzieję odkryjemy wspólnie, ale także zamiłowanie do starego bluesa, jazzu i historie wyjęte z życia, z kartek dzienników...

1. The White Kites - Love Songs SP (2013)

Warszawska grupa The White Kites powstała w 2011 roku, czyli roku dwóch tysięcy jesieni. Nie sądzę więc, żeby przypadkiem było, że swój debiutancki materiał wydają właśnie jesienią i to w dwa lata od założenia projektu, w roku dwa tysiące trzeszczącym. Przypadkiem nie jest też stylistyka w jakiej się postanowili obracać, a jest nią mieszanka brytyjskiego rocka i amerykańskiej psychodeli z lat 60 i 70 ubiegłego wieku.

Na początek pojawił się singiel z dwoma utworami, który zapowiada pełnometrażowy krążek "Missing", który pojawi się 14 października tego roku. Singiel jest znakomity, także jeśli takie coś zapowiada pełny album, strach pomyśleć co znajdzie się na nim, a ta ciekawość potrafi zeżreć wszystkie myśli i pochłonąć czas, którego i tak nie ma za wiele. Utwory znajdujące się na tym singlu są wyjątkowe, jak podkreśla zespół nie znajdą się one jednak na pełnometrażowym albumie. W dodatku jakże niezwykle zapraszają do świata swojej muzyki: Odłóżcie troski na bok, załóżcie słuchawki i zanurzcie się w krainę staroświeckiej psychodelii. Krainę wypełnioną dźwiękami przesterowanych gitar, rozwibrowanych organów oraz kojącymi frazami fletu i melotronu.

Na stronie A singla "Love Doctor", opowieść o pewnym lekarzu, który wzbudza respekt, jest bardzo pomocny, ale jednocześnie nie jest takim miłym gościem jakim na pozór się wydaje. Z całą pewnością miłością można zapałać jednak do samego utworu, mamy tu coś z musicalowego stylu filmów Tima Burtona, wczesnego Beatlesowskiego szlifu i niezliczone pokłady piękna, klimatu wyjętego jako żywo z The Who, King Crimson czy zapomnianych już nieco takich grup jak Love czy Simon Dupree and the Big Sound. Zaś na stronie B znów mamy utwór cudowny w kształcie i klimacie, "Evening Walk" przywodzi na myśl Jethro Tull, a jego lekko jazzujące elementy twórczość Astrid Gilberto. To naprawdę jest utwór napisany i nagrany współcześnie? Brzmienie się zgadza, ale atmosfera jest jak z dawnych lat, kiedy muzyka miała duszę i przepełniona była emocjami, spontanicznością. Słowa napisane po angielsku, ale w taki sposób w jaki się już nie pisze, z lekkością, suspensem i pełnią barw zawartej w opowieściach. Rzecz warta uwagi, najwspanialsza chyba w tym roku, poruszająca do głębi, świeża i szczera. Po prostu istna intergalaktyczna perełka. Ocena: 5/5 !

Singla można posłuchać w całości na bandcampie zespołu. Czujecie ten klimat, ten flow?

2. Lord & The Liar - Thrill-seekers, Pubcrawlers & Shoplifters (2013)

Witamy w Poznaniu. Stąd, a właściwie z Suwałk, pochodzi Paweł Swiernalis, który swoją fascynację bluesem i jazzem, smutki i melancholie postanowił przelać w muzykę. Jak ją pojmuje, pisze w notce, którą można przeczytać na facebooku, następująco: (...) rynsztokowe historie z klatki schodowej, brudne szyby pociągów i chropowate, nie do końca estetyczne brzmienie wokalu i instrumentów. Nocne życie zaspanego nihilisty, niepoprawnego eleganta zafascynowanego ludźmi, którzy czasami wstydzą się być sobą. Zakrapiane tanim whisky, otulone dymem z papierosów i rozmowami o sensie wszystkiego.

Jeśli kiedykolwiek oglądaliście "Dym" Wima Wendersa, albo "Papierosy i Kawę" Jima Jarmuscha to jest to płyta dla Was. Niezwykła jak na tak młodego człowieka (rocznik '89 !) ekspresja i ilość trafnych spostrzeżeń zabiera nas w świat pociągających, trochę niechcianych, czasem smutnych, czasem brudnych, ale zawsze fascynujących opowieści o życiu, mijanych ludziach i sytuacjach wyjętych z kartek dzienników. Jazzowo-bluesowe piosenki, które Swiernalis zawarł na swoim debiutanckim albumie są małymi etiudami filmowymi, gotowymi scenariuszami do poruszających historii z chłodną, ale poruszjącą ilustracją muzyczną. Zaledwie osiem takich historii zmieszczonych w czasie niecałych trzydziestu minut zabiera nas ze sobą w miejsca zagubione, odrzucone i leżące pomiędzy, także pomiędzy naszą świadomością, ale zawsze gdzieś obok.

To płyta idealna na jesienne wieczory, właśnie przy papierosku, kawie, może lampce wina, koniaku czy właśnie taniej whisky. Utwory są leniwe, przejmujące i dość chłodne, również ze strony kompozycyjnej, ale zarazem ujmujące niesamowitym klimatem, świeżością i dojrzałością. Całość jest bardzo miękko i przystępnie zrealizowana, a poszczególne partie instrumentów dodają całości pikanterii. Weźmy taką partię saksofonu w utworze piątym (notabene zatytułowanym "The saxophonist guy is tired"), naprawdę robi ona wrażenie. Kapitalny to debiut (i fantastycznie wydany), taki, którego słucha się jednym tchem i dosłownie nie ma dosyć, a po wszystkim puszcza się jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz... Cóż jeszcze mam dodać? Czekam na więcej i gorąco polecam! Ocena: 10/10 !


3. Kinki - El Museo De Las Momias EP (2013)

Ostatni przystanek to Gdynia. Moje miasto, które mnie fascynuje i zaskakuje na każdym kroku i każdego dnia. Znów zasiadamy w zadymionym pubie, najlepiej w Cyganerii na 3 maja, w Blues Clubie przy Portowej, albo w Desdemonie przy Abrahama. Pozostajemy także w kręgach grania jazzującego, lekko zakurzonych opowieści o życiu i frapujących puent, także muzycznych. I niechaj nie zmyli Was hiszpańskojęzyczny tytuł debiutanckiej płytki, to jak najbardziej polska płyta.

Niecodzienny jest już skład tego niezwykłego kwartetu. Mamy puzon, kontrabas, gitarę i perkusję. Nie ukrywają chłopaki zafascynowania gdańskim Pink Freud czy sceną yassową, którą współtworzył Tymon Tymański (Miłość !) czy nawet klimatami wyjętymi z twórczości Tomasza Stańki czy Marcina Wasilewskiego. Całość zaś polana jest iście psychodelicznym sosem, energetycznym i porywającym. Już rozpoczynający płytkę "Styka" to istne przysłowiowe pomieszanie z poplątaniem, nieźle mącące w głowie i trudne do jednoznacznego zaszufladkowania. Nieco inny jest "Nalot Lufthansy", rozpoczynają go dźwięki wolne, trochę leniwe, ale mimo to niepokorne, rozpędzające się, a zarazem wietrzne, opadające niczym liść i okalające niczym dym kapitalnym, niepokojącym klimatem. Po nalocie wjeżdża "Volvo z hakiem". Najpierw świetne wejście kontrabasu, a potem puzon z delikatną pulsującą perkusją i wjazdem gitary (przypomniały mi się improwizacje nieistniejącego już gdańskiego Orange Trane z mojej ukochanej płyty "Obertas"). Tu także, choć całość jest dość wolna, jest niepokornie, tajemniczo. Trochę jakby wyjęte ze szpiegowskiego serialu z lat 60, a trochę jakby z psychodelicznego włoskiego kryminału i to niekoniecznie tych najwyższych lotów, a to przecież właśnie w takich produkcjach znaleźć można niesamowite, niepokojące dźwięki! W czwartym i ostatnim, także kapitalnym utworze, zatytułowanym "Pyrolisa" wracamy do cięższych, bardziej energetycznych dźwięków, podobnych do tych z pierwszego numeru. Fantastyczna jest tutaj rytmika i skontrastowanie poszczególnych instrumentów ze sobą, układają się one w lekko chaotyczną, ale niezwykle spójną całość. King Crimsonowa psychodela, eksperyment i eskpresja łączy się tutaj z typową jazzową konstrukcją emocjonalną i wciąga w siebie głęboko i mocno, po czym wybucha.

Ktoś kto uważa, że scena yassowa wymarła, że free i acid jazz to przeżytek i relikt sprzed trzech (albo i więcej) dekad powinien się zastanowić kilkakrotnie zanim coś takiego powie. Te cztery utwory to nie tylko kwintesencja, ale także znakomite i świeże, nowe spojrzenie na tamtą, nieco zapomnianą już stylistykę. Pokręcone dźwięki jakie chłopaki produkują wgniatają w fotel i układają się w dziwne, wyrwane z podświadomości obrazy, historie niezwykłe, opowiadane przez niezwykłych ludzi i prawdopodobnie też dla niezwykłych ludzi. Absolutnie porywający, zniewalający i (nie)kontrolowany to materiał, który gorąco polecam. I tylko szkoda, że (na razie) zrealizowali tylko cztery utwory, bo aż się prosi o więcej. Ocena: 5/5 !



Cały album do posłuchania na bandcampie grupy Kinki. Uwaga! Produkt silnie działający na psychikę i mocno uzależniający. Osoby nadwrażliwe proszone są o uprzedni kontakt z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy odsłuch może zagrażać życiu lub zdrowiu...

1 komentarz:

  1. Hahahahah, oststni fragment mnie powalił :D:D:D:D
    Lubię te Twoje posty o polskich grupach, zawsze cos ciekawego sie posłucha. :)
    to tak trochę a propos Twojego pytania u mnie, na które już odpowiedziałam, ze oczywiście będe zaglądać. :) zobaczymy co będzie z Radiomuzykantem, może raz na jakiś czas cos mi sie uda spłodzić. jakbys miał ochotę to bardziej systematycznie będzie nadal działał mój starszy blog
    http://poszukujac-drogi.blog.onet.pl/
    aczkolwiek ten jest o całkiem innym charakterze.
    pozdrowionka :)

    OdpowiedzUsuń