czwartek, 19 września 2013

R17/69: Octopussy, Captain Crimson (16.09.2013, Gdynia, Desdemona)



„Come, come, come to the sabbath, across the ruined bridge” – śpiewał King Diamond na drugiej płycie Mercyful Fate „Don’t Break the Oath”. W Desdemonie odbył się drugi sabat tej jesieni. W dodatku szczególny, bo w dwa dni przed najmocniejszą pełnią w roku. Tego wieczora po raz drugi pojawił się u nas znakomity szwedzki Captain Crimson oraz po raz ostatni w tym roku, gdyński zespół Octopussy. 


Moje drugie spotkanie koncertowe z Octopussy było dużo bardziej udane aniżeli to zapamiętane z Pokładu, który odbył się 8-ego listopada 2011 roku). Wtedy jeszcze nie wyrobione stylem i brzmieniem było dziwnym tworem, teraz zaś stała się zespołem wartym uwagi. Znakomity materiał z wydanej niedawno debiutanckiej płyty brzmiał potężnie, wyśmienicie i z ogromnym polotem. Jednak to, co zaprezentowali na żywo, miażdżyło. Octopussy to bowiem najprawdziwszy wehikuł czasu w lata 70, istny żywioł tamtego okresu w pigułce. Potężne brzmienie, walcowate perkusja i ostre, intrygujące i przyciągające uwagę riffy to wytyczne, charakterystycznego stylu Octopussy. Nie sposób także pominąć świetnego wokalu Jana Galbasa, który wreszcie daje z siebie wszystko, czego  nie mogłem powiedzieć dwa lata temu (abstrahuję tutaj od nieistniejącego już Broken Betty, za którym nie ukrywam trochę tęsknię).


Niektórzy mówili, że Octopussy pozmiatał, ale ja uważam, że stoczyła bardzo udaną i równą walkę z załogą okrętu Kapitana Karmazyna, która poprzednim razem wystąpiła w ramach drugiej edycji Stonamite. Ten niesamowity szwedzki zespół rozstawił się około godziny dwudziestej drugiej i dał trwający niemal półtorej godziny czasu występ. Szwedzi przedstawili to bardziej melodyjne i łagodniejsze oblicze lat 70, a które fantastycznie współgrało z drapieżną i rozwścieczoną ośmiorniczką z Gdyni. Zabrzmieli odrobinę ostrzej niż na płycie, prezentując zarówno utwory z wydanego rok temu debiutanckiego albumu „Dancing Madly Backwards”, jak i z nadchodzącego, jeszcze nie zatytułowanego drugiego albumu, który pojawi się wiosną przyszłego roku. Kapitan Karmazyn dał koncert przepiękny, niesamowity i magiczny, taki po którego zakończeniu trudno wraca się do rzeczywistości. Captain Crimson to bowiem jeden z najciekawszych i najoryginalniejszych zespołów grających w tak zwanej stylistyce retro, a każdy wielbiciel muzyki z tamtych lat, powinien się z ich twórczością jak najprędzej zapoznać i czym prędzej wbijać na najbliższy ich koncert w Polsce, najpewniej również w Trójmieście, a ten kolejny wydarzy się zapewne już wiosną przyszłego roku.
Lupus i zespół Captain Crimson
W Desdemonie po raz kolejny odbył się koncert bardzo udany. Zarówno brzmieniowo , jak i pod względem klimatu. Tego nie brakowało bowiem na pewno. Dopisała także frekwencja, która może nie była jakoś szczególnie liczna, ale w zwartej kupie przed sceną sprawiała wrażenie licznej. Wszyscy na pewno wyszli z koncertu zadowoleni i na pewno do Desdemony, nie tylko na Kapitana Karmazyna i Octopussy wrócą jeszcze nie raz. To miejsce wręcz stworzone jest do takich jesiennych (ale i nie tylko) muzycznych spotkań. Ja zaś nie mogę się doczekać powrotu Szwedów do Polski, bo to co robią jest godne pochwały i podziwu. Naprawdę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz