„Come, come, come to the sabbath, across the ruined bridge” – śpiewał King Diamond na drugiej płycie Mercyful
Fate „Don’t Break the Oath”. W Desdemonie odbył się drugi sabat tej jesieni. W
dodatku szczególny, bo w dwa dni przed najmocniejszą pełnią w roku. Tego
wieczora po raz drugi pojawił się u nas znakomity szwedzki Captain Crimson oraz
po raz ostatni w tym roku, gdyński zespół Octopussy.
Moje
drugie spotkanie koncertowe z Octopussy było dużo bardziej udane aniżeli to
zapamiętane z Pokładu, który odbył się 8-ego listopada 2011 roku). Wtedy
jeszcze nie wyrobione stylem i brzmieniem było dziwnym tworem, teraz zaś stała się
zespołem wartym uwagi. Znakomity materiał z wydanej niedawno debiutanckiej
płyty brzmiał potężnie, wyśmienicie i z ogromnym polotem. Jednak to, co
zaprezentowali na żywo, miażdżyło. Octopussy to bowiem najprawdziwszy wehikuł czasu
w lata 70, istny żywioł tamtego okresu w pigułce. Potężne brzmienie, walcowate
perkusja i ostre, intrygujące i przyciągające uwagę riffy to wytyczne,
charakterystycznego stylu Octopussy. Nie sposób także pominąć świetnego wokalu
Jana Galbasa, który wreszcie daje z siebie wszystko, czego nie mogłem powiedzieć dwa lata temu
(abstrahuję tutaj od nieistniejącego już Broken Betty, za którym nie ukrywam
trochę tęsknię).
Niektórzy
mówili, że Octopussy pozmiatał, ale ja uważam, że stoczyła bardzo udaną i
równą walkę z załogą okrętu Kapitana Karmazyna, która poprzednim razem
wystąpiła w ramach drugiej edycji Stonamite. Ten niesamowity szwedzki zespół
rozstawił się około godziny dwudziestej drugiej i dał trwający niemal półtorej
godziny czasu występ. Szwedzi przedstawili to bardziej melodyjne i łagodniejsze
oblicze lat 70, a które fantastycznie współgrało z drapieżną i rozwścieczoną
ośmiorniczką z Gdyni. Zabrzmieli odrobinę ostrzej niż na płycie, prezentując
zarówno utwory z wydanego rok temu debiutanckiego albumu „Dancing Madly
Backwards”, jak i z nadchodzącego, jeszcze nie zatytułowanego drugiego albumu,
który pojawi się wiosną przyszłego roku. Kapitan Karmazyn dał koncert
przepiękny, niesamowity i magiczny, taki po którego zakończeniu trudno wraca się
do rzeczywistości. Captain Crimson to bowiem jeden z najciekawszych i
najoryginalniejszych zespołów grających w tak zwanej stylistyce retro, a każdy
wielbiciel muzyki z tamtych lat, powinien się z ich twórczością jak najprędzej
zapoznać i czym prędzej wbijać na najbliższy ich koncert w Polsce, najpewniej
również w Trójmieście, a ten kolejny wydarzy się zapewne już wiosną przyszłego
roku.
Lupus i zespół Captain Crimson |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz