piątek, 8 czerwca 2012

RVIII: Surf Rock


Podobnie jak w muzyce klasycznej, również w rocku pewne nurty i gatunki szybko przeminęły wypchnięte przez inne lub ewoluowały tak bardzo, że nie przypominały już swojego poprzednika, czy prekursora w żaden sposób. I tak kiedy symfonie zaczynały być coraz dłuższe i bogatsze, aż do osiągnięcia apogeum w twórczości Gustava Mahlera i Ludviga Van Beethovena, podobnie sprawy miały się z muzyką bluesową i rockową. Nurt zwany surf rockiem był jednym z takich gatunków, które istniały, rozwijały się i szybko zniknęły.

Surf rock był gatunkiem powstałym na początku lat 60 ubiegłego wieku, a wyrosłym na korzeniach rock’n’rolla z lat 50 i z początku była to instrumentalna muzyka taneczna, z reguły pisana w średnich lub półszybkich tempach, z charakterystycznymi melodyjnymi zagrywkami. Bogate brzmienie gitar, które często dominowało nad resztą instrumentów brało się ze wzmacniaczy Fendera. Wreszcie był to jeden z pierwszych gatunków muzyki rockowej, który tak intensywnie brał pod uwagę brzmienie basu, którego tło obowiązkowo musiało „wybijać” się nad gitary. Do dziś porażające niezwykle czyste i bogate brzmienie jest dla wielu współczesnych zespołów nie do osiągnięcia – bogaty riff gitary i burczący, mocny bas spajający całość coraz rzadziej idą dziś w parze zagłuszane przez źle nagłośnione instrumenty towarzyszące. 

Dick Dale podczas koncertu w Middle East Restaurant and Nightclub, Cambridge, Massachusetts w USA, 28 Maja 2005 roku.
Instrumentalny surf rock był z powodzeniem wykonywany przez takich artystów jak Duane’a Eddy, Linka Wray’a czy zespół The Ventures. Jednak niemlaże ikoną surf rocka pozostał Dick Dale, ten siedemdziesięciopięcioletni obecnie wirtuoz gitary elektrycznej w sposób niedościgniony i zupełnie inny niż jego koledzy obracający się w tym nurcie łączył ze sobą wpływy południowo amerykańskiego folku z klasycznymi, ludowymi meksykańskimi pieśniami gitarowymi. Do jednych z jego z najbardziej znanych utworów należy utwór „Misirlou” stworzony w 1962 roku, który został na nowo odkryty przez amerykańskiego reżysera filmowego Quentina Tarantino, wielkiego wielbiciela surf rocka i muzyki z lat 60 i 70, gdy znalazł się na ścieżce dźwiękowej jego słynnego filmu „Pulp Fiction”. 

Surf rock szybko doczekał się też swojego odpowiednika z wokalem. Do najważniejszych reprezentantów tego nurtu, zwanego często surf popem, należał zespół The Beach Boys powstały, a jakże, w słonecznej Południowej Kalifornii w 1961 roku. 
The Beach Boys w latach 60
Z początku był to również zespół instrumentalny, parający się nawet własnymi wersjami kawałków pisanych przez Dale’a, z czasem jednak zaczęli tworzyć własne utwory uzupełniając stylistykę o rock’n’rollowe szaleństwo. Surf rock pod koniec swojego istnienia jako gatunek muzyczny wykształcił jeszcze jedną odmianę określaną jako Hot Rod Rock, który został właściwie stworzony przez The Beach Boys i szybko w drugiej połowie lat 60 ewoluował w hard rocka, który zdominował niemal w całości dekadę następną, lata 70. Surf rock jako gatunek przestał istnieć równie szybko, jak powstał, około roku 1964 . Pozostałości surf rocka po roku 1965 ostały się zarówno w folk i blues rocku z tamtych i późniejszych lat (Creedence Clerawater Revival, Ten Years After) , w rocku psychodelicznym (również to, co z gitarą wyprawiał Jimmy Hendrix miało swoje korzenie w surf rocku) jak również w hard rocku (Led Zeppelin), który w niedługim czasie miał się przekształcić w heavy metal, który jednak z samym surf rockiem już miał niewiele wspólnego. Co ciekawe, płyta The Beach Boys „Pet Sounds” z 1966 roku, była i jest uznawana, za kamień milowy w historii muzyki rockowej i jedyną amerykańską konkurencje dla The Beatles, którzy też wypłynęli na fali surf rocka skutecznie jednak eliminując ten gatunek brit popem wymyślonym przez żądnych kasy producentów mniej więcej w tym samym czasie.

Surf rock przetrwał też w twórczości takich zespołów jak The Who – cała płyta „Tommy” z 1969 roku, to właściwie esencja późnego surf rocka. Współcześnie surf rocka można doszukać się w twórczości punk rockowej grupy (!) The Dead Kennedys czy grającej alternatywny rock grupie Pixies. Za sprawą wspomnianego już filmu „Pulp Fiction” w latach 90 nastała krótka era revivalu surf rocka w ramach której powrócił między innymi Dick Dale czy powstały takie zespoły jak Man Or Astro-man?, The Mermen czy Los Straitjackets. Wpływy surf rocka można odnaleźć w gatunkach współczesnych – rockowa alternatywa, a nawet cały indie rock to tak naprawdę nowoczesne odczytanie stylistyki mającej bez mała ponad pięćdziesiąt lat. Może nie ma w nich takiego wirtuozerstwa czy niezapomnianego brzmienia, ale nie da się zaprzeczyć, że wszystkie grupy w rodzaju Arctic Monkeys i ich amerykańskich i angielskich klonów w rodzaju Cloud Nothings,  eksperymenty Jacka White’a. czy na przykład twórczość naszego polskiego, trójmiejskiego Pretty Scumbags to zespoły w prostej linii wywodzące się z surf rockowego grania. 

Z filmowo – muzycznych przykładów warto też dorzucić kilka innych smaczków. Jednym z nich jest niedoceniona, niestety słusznie, muzyka z pierwszego filmu o przygodach Jamesa Bonda, a mianowicie filmu „Dr. No” z 1962 roku. Cała ścieżka dźwiękowa to zbiór surf rockowych utworów, z których tylko jeden przetrwał w masowej pamięci. Napisany przez Monty’ego Normana słynny motyw przewodni później wielokrotnie reinterpretowany przez kompozytorów cyklu, w tym najczęściej przez Johna Barry’ego, który cały soundtrack do „Dr. No” właściwie napisał od nowa, zanim go nagrał z orkiestrą. 
 

Jednym z pierwszych kawałków, uznawanych za surf rock, był „Johnny B. Good” Chucka Berry’ego napisany w roku 1955. W filmie „Powrót do Przyszłości” bohater grany przez Michaela J. Foxa, Marty McFly gra ten utwór ku wielkiemu zszokowaniu publiczności i zachwycie jednego z muzyków, który zaraz dzwoni do znajomego i mówi: „Szukałeś nowego brzmienia? Posłuchaj tego!”. Przypomnijmy też, że Marty znajdował się wówczas w roku 1955 i na koniec występu rzucił znamienne słowa: „Może nie rozumiecie i nie czujecie tego co zagrałem, ale za kilka lat Wasze dzieci będą za tym szaleć.” Ten słynny kawałek był również grany przez The Beach Boys. Innym znanym rock’n’rollowym standardem uznawanym za podwalinę pod surf rocka jest utwór „Barbara Ann” napisany w 1961 roku przez grupę The Regents, w niedługo potem nagrany zresztą przez The Beach Boys w ramach coveru, a power metalowy Blind Guardian zrealizował też swoją wersję tegoż na potrzeby płyty „Follow The Blind” z 1989 roku. 

Surf rock choć nie jest już gatunkiem aktywnym i rozwijającym się, na pewno nie jest gatunkiem wymarłym. Wciąż żyje w świadomości słuchaczy, muzyków (zwłaszcza gitarzystów) i przede wszystkim w kulturze masowej, o czym świadczą nie tylko liczne filmowo – muzyczne nawiązania, ale także nowe odczytania, tego co stanowiło siłę tamtego nurtu, bogactwo kompozycji i brzmienie gitar. Jak długo istnieć będzie rockowa alternatywa, tak długo pamięć o surf rocku też nie zaniknie. Nie da się bowiem ukryć, że gdyby nie burzliwe cztery lata tego nurtu, dziś muzyka rockowa i również metalowa byłaby bardzo uboga, żeby nie powiedzieć, że prawdopodobnie nigdy by nie powstała.

6 komentarzy:

  1. Wyśmienita notka. Dziękuję za zajęcie się tym mocno zapomnianym, acz w mojej opinii wyśmienitym gatunkiem. :)

    Jeśli jesteśmy przy Królu Surferskiej Gitary (Dick Dale'u), to polecam zwłaszcza ten kawałek:
    http://www.youtube.com/watch?v=FIakETsoCOo

    Swoją drogą, teraz dopiero zauważyłem wpływy surf rocka w motywie głównym Bonda. Dzięki za uświadomienie :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dick Dale to w ogóle zasługuje na osobny artykuł, może w niedalekiej przyszłości coś uzupełni się ;)

      Usuń
  2. Świetnie się czytało. I świetnie się słuchało, ale tu juz większa zasługa muzyków niż Twoja. ;)
    A wiesz, ze córki pana Briana Wilsona The Beach Boys i córka Johna Phillipsa i Michelle Phillips z The Mamas & the Papas tworzą razem zespół Wilson Phillips? Teraz znów dziewczyny coś robią, bo słychac o nich w Trójce.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety tego nie wiem, od bardzo, bardzo dawna nie słucham już Trójki (bez Redaktora Kaczkowskiego to nie to samo) i radia też. Ale miło wiedzieć i cieszę się, że artykuł się spodobał - prawdopodobnie jeszcze wrócę, jako rzekłem wyżej, do tematu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, Kaczkowski to jest osobistość. Pojawił sie ostatnio jak był jubileusz Trójki. Popłakałam się jak usłyszałam jego głos...

    OdpowiedzUsuń
  5. To dzięki niemu zacząłem myśleć o muzyce jak o rzeczy, którą można zobaczyć i opisać, wreszcie intensywnie szukać dobrych dźwięków. Brakuje mi go, a jeszcze bardziej mi go będzie brakować jak sam dołączy "do największej orkiestry świata".

    OdpowiedzUsuń