Podobnie jak w muzyce klasycznej,
również w rocku pewne nurty i gatunki szybko przeminęły wypchnięte przez inne
lub ewoluowały tak bardzo, że nie przypominały już swojego poprzednika, czy
prekursora w żaden sposób. I tak kiedy symfonie zaczynały być coraz dłuższe i
bogatsze, aż do osiągnięcia apogeum w twórczości Gustava Mahlera i Ludviga Van
Beethovena, podobnie sprawy miały się z muzyką bluesową i rockową. Nurt zwany
surf rockiem był jednym z takich gatunków, które istniały, rozwijały się i
szybko zniknęły.
Surf rock był gatunkiem powstałym
na początku lat 60 ubiegłego wieku, a wyrosłym na korzeniach rock’n’rolla z lat
50 i z początku była to instrumentalna muzyka taneczna, z reguły pisana w średnich
lub półszybkich tempach, z charakterystycznymi melodyjnymi zagrywkami. Bogate
brzmienie gitar, które często dominowało nad resztą instrumentów brało się ze
wzmacniaczy Fendera. Wreszcie był to jeden z pierwszych gatunków muzyki
rockowej, który tak intensywnie brał pod uwagę brzmienie basu, którego tło
obowiązkowo musiało „wybijać” się nad gitary. Do dziś porażające niezwykle
czyste i bogate brzmienie jest dla wielu współczesnych zespołów nie do
osiągnięcia – bogaty riff gitary i burczący, mocny bas spajający całość coraz
rzadziej idą dziś w parze zagłuszane przez źle nagłośnione instrumenty towarzyszące.
Dick Dale podczas koncertu w Middle East Restaurant and Nightclub, Cambridge, Massachusetts w USA, 28 Maja 2005 roku. |
Instrumentalny surf rock był z
powodzeniem wykonywany przez takich artystów jak Duane’a Eddy, Linka Wray’a czy
zespół The Ventures. Jednak niemlaże ikoną surf rocka pozostał Dick Dale, ten siedemdziesięciopięcioletni
obecnie wirtuoz gitary elektrycznej w sposób niedościgniony i zupełnie inny niż
jego koledzy obracający się w tym nurcie łączył ze sobą wpływy południowo
amerykańskiego folku z klasycznymi, ludowymi meksykańskimi pieśniami
gitarowymi. Do jednych z jego z najbardziej znanych utworów należy utwór „Misirlou”
stworzony w 1962 roku, który został na nowo odkryty przez amerykańskiego
reżysera filmowego Quentina Tarantino, wielkiego wielbiciela surf rocka i
muzyki z lat 60 i 70, gdy znalazł się na ścieżce dźwiękowej jego słynnego filmu
„Pulp Fiction”.
Surf rock szybko doczekał się też
swojego odpowiednika z wokalem. Do najważniejszych reprezentantów tego nurtu,
zwanego często surf popem, należał zespół The Beach Boys powstały, a jakże, w
słonecznej Południowej Kalifornii w 1961 roku.
The Beach Boys w latach 60 |
Z początku był to również zespół
instrumentalny, parający się nawet własnymi wersjami kawałków pisanych przez
Dale’a, z czasem jednak zaczęli tworzyć własne utwory uzupełniając stylistykę o
rock’n’rollowe szaleństwo. Surf rock pod koniec swojego istnienia jako gatunek
muzyczny wykształcił jeszcze jedną odmianę określaną jako Hot Rod Rock, który
został właściwie stworzony przez The Beach Boys i szybko w drugiej połowie lat
60 ewoluował w hard rocka, który zdominował niemal w całości dekadę następną,
lata 70. Surf rock jako gatunek przestał istnieć równie szybko, jak powstał,
około roku 1964 . Pozostałości surf rocka po roku 1965 ostały się zarówno w folk
i blues rocku z tamtych i późniejszych lat (Creedence Clerawater Revival, Ten
Years After) , w rocku psychodelicznym (również to, co z gitarą wyprawiał Jimmy
Hendrix miało swoje korzenie w surf rocku) jak również w hard rocku (Led
Zeppelin), który w niedługim czasie miał się przekształcić w heavy metal, który
jednak z samym surf rockiem już miał niewiele wspólnego. Co ciekawe, płyta The
Beach Boys „Pet Sounds” z 1966 roku, była i jest uznawana, za kamień milowy w
historii muzyki rockowej i jedyną amerykańską konkurencje dla The Beatles,
którzy też wypłynęli na fali surf rocka skutecznie jednak eliminując ten
gatunek brit popem wymyślonym przez żądnych kasy producentów mniej więcej w tym
samym czasie.
Surf rock przetrwał też w
twórczości takich zespołów jak The Who – cała płyta „Tommy” z 1969 roku, to
właściwie esencja późnego surf rocka. Współcześnie surf rocka można doszukać
się w twórczości punk rockowej grupy (!) The Dead Kennedys czy grającej
alternatywny rock grupie Pixies. Za sprawą wspomnianego już filmu „Pulp Fiction”
w latach 90 nastała krótka era revivalu surf rocka w ramach której powrócił między
innymi Dick Dale czy powstały takie zespoły jak Man Or Astro-man?, The Mermen
czy Los Straitjackets. Wpływy surf rocka można odnaleźć w gatunkach
współczesnych – rockowa alternatywa, a nawet cały indie rock to tak naprawdę
nowoczesne odczytanie stylistyki mającej bez mała ponad pięćdziesiąt lat. Może nie
ma w nich takiego wirtuozerstwa czy niezapomnianego brzmienia, ale nie da się
zaprzeczyć, że wszystkie grupy w rodzaju Arctic Monkeys i ich amerykańskich i
angielskich klonów w rodzaju Cloud Nothings,
eksperymenty Jacka White’a. czy na przykład twórczość naszego polskiego,
trójmiejskiego Pretty Scumbags to zespoły w prostej linii wywodzące się z surf
rockowego grania.
Z filmowo – muzycznych przykładów
warto też dorzucić kilka innych smaczków. Jednym z nich jest niedoceniona,
niestety słusznie, muzyka z pierwszego filmu o przygodach Jamesa Bonda, a
mianowicie filmu „Dr. No” z 1962 roku. Cała ścieżka dźwiękowa to zbiór surf rockowych
utworów, z których tylko jeden przetrwał w masowej pamięci. Napisany przez
Monty’ego Normana słynny motyw przewodni później wielokrotnie reinterpretowany
przez kompozytorów cyklu, w tym najczęściej przez Johna Barry’ego, który cały
soundtrack do „Dr. No” właściwie napisał od nowa, zanim go nagrał z orkiestrą.
Jednym
z pierwszych kawałków, uznawanych za surf rock, był „Johnny B. Good” Chucka Berry’ego
napisany w roku 1955. W filmie „Powrót do Przyszłości” bohater grany przez
Michaela J. Foxa, Marty McFly gra ten utwór ku wielkiemu zszokowaniu publiczności
i zachwycie jednego z muzyków, który zaraz dzwoni do znajomego i mówi: „Szukałeś
nowego brzmienia? Posłuchaj tego!”. Przypomnijmy też, że Marty znajdował się
wówczas w roku 1955 i na koniec występu rzucił znamienne słowa: „Może nie
rozumiecie i nie czujecie tego co zagrałem, ale za kilka lat Wasze dzieci będą
za tym szaleć.” Ten słynny kawałek był również grany przez The Beach Boys.
Innym znanym rock’n’rollowym standardem uznawanym za podwalinę pod surf rocka
jest utwór „Barbara Ann” napisany w 1961 roku przez grupę The Regents, w
niedługo potem nagrany zresztą przez The Beach Boys w ramach coveru, a power
metalowy Blind Guardian zrealizował też swoją wersję tegoż na potrzeby płyty „Follow
The Blind” z 1989 roku.
Surf rock choć nie jest już
gatunkiem aktywnym i rozwijającym się, na pewno nie jest gatunkiem wymarłym.
Wciąż żyje w świadomości słuchaczy, muzyków (zwłaszcza gitarzystów) i przede
wszystkim w kulturze masowej, o czym świadczą nie tylko liczne filmowo –
muzyczne nawiązania, ale także nowe odczytania, tego co stanowiło siłę tamtego
nurtu, bogactwo kompozycji i brzmienie gitar. Jak długo istnieć będzie rockowa
alternatywa, tak długo pamięć o surf rocku też nie zaniknie. Nie da się bowiem
ukryć, że gdyby nie burzliwe cztery lata tego nurtu, dziś muzyka rockowa i również
metalowa byłaby bardzo uboga, żeby nie powiedzieć, że prawdopodobnie nigdy by
nie powstała.
Wyśmienita notka. Dziękuję za zajęcie się tym mocno zapomnianym, acz w mojej opinii wyśmienitym gatunkiem. :)
OdpowiedzUsuńJeśli jesteśmy przy Królu Surferskiej Gitary (Dick Dale'u), to polecam zwłaszcza ten kawałek:
http://www.youtube.com/watch?v=FIakETsoCOo
Swoją drogą, teraz dopiero zauważyłem wpływy surf rocka w motywie głównym Bonda. Dzięki za uświadomienie :D.
Dick Dale to w ogóle zasługuje na osobny artykuł, może w niedalekiej przyszłości coś uzupełni się ;)
UsuńŚwietnie się czytało. I świetnie się słuchało, ale tu juz większa zasługa muzyków niż Twoja. ;)
OdpowiedzUsuńA wiesz, ze córki pana Briana Wilsona The Beach Boys i córka Johna Phillipsa i Michelle Phillips z The Mamas & the Papas tworzą razem zespół Wilson Phillips? Teraz znów dziewczyny coś robią, bo słychac o nich w Trójce.
Niestety tego nie wiem, od bardzo, bardzo dawna nie słucham już Trójki (bez Redaktora Kaczkowskiego to nie to samo) i radia też. Ale miło wiedzieć i cieszę się, że artykuł się spodobał - prawdopodobnie jeszcze wrócę, jako rzekłem wyżej, do tematu.
OdpowiedzUsuńTak, Kaczkowski to jest osobistość. Pojawił sie ostatnio jak był jubileusz Trójki. Popłakałam się jak usłyszałam jego głos...
OdpowiedzUsuńTo dzięki niemu zacząłem myśleć o muzyce jak o rzeczy, którą można zobaczyć i opisać, wreszcie intensywnie szukać dobrych dźwięków. Brakuje mi go, a jeszcze bardziej mi go będzie brakować jak sam dołączy "do największej orkiestry świata".
OdpowiedzUsuń