piątek, 29 czerwca 2012

WNS X: Luca Turilli’s Rhapsody, Pathfinder




Dwa szybkie o dwóch petardach spod znaku symfonicznego power metalu. Jeden z nich wydał właśnie swoją (w pewnym sensie) debiutancką płytę, a drugi wypuścił swoje drugie wydawnictwo. Mowa o włoskim Luca Turilli’s Rhapsody i o naszym, polskim Pathfinderze, grającym w tych samych epickich, lekko operowych klimatach…
 
1.       Luca Turilli’s Rhapsody – Ascending To Infinity (2012)


Rozpad stabilnego i regularnie wydającego płyty składu, a następnie szybka wymiana na nowych ludzi to dziwna zagrywka. Stało się tak z Sabatonem, który wymienił niemal cały zespół, a w tym samym czasie włoski Rhapsody Of Fire również ogłosił przegrupowanie, tzw. „przyjacielska plajtę” na dwa zespoły. Już w 2006 roku istnienie tej grupy wisiało na cienkim włosku, wówczas dodano przyrostek „Of Fire” i ruszono dalej, w tym samym składzie co był i z tym samym impetem. Minęło około pięć lat i główny założyciel Luca Turilli postanowił, że ma dość i odchodzi, by stworzyć nowy zespół, notabene o nazwie… Rhapsody i w dodatku z bardzo podobnym logiem. Dostawił do tego swoje nazwisko, skompletował skład i nagrał pierwszą, czy też raczej kolejną płytę. Tymczasem Rhapsody Of Fire również skompletowało skład, uzupełniając luki powstałe po nieoczekiwanym odejściu Turilliego i podobno również szykuje nową płytę. Jednak Turilli był pierwszy w tym wyścigu – co można zatem powiedzieć o tej płycie? Na pewno to, że jest tak samo jak było dotychczas, zmienił się właściwie tylko wokal, który jest zupełnie inny niż Fabia Leone, wokal Alessandro Contiego bowiem miejscami przypominać może barwę Kiskego z Helloween. Na płycie Turilliego natomiast mamy ten sam rozmach , epicki, trochę teatralny, a trochę filmowy, symfoniczne aranżacje i liczne zmiany temp, tym razem również do znacznie łagodniejszych, akustycznych fragmentów, ten sam wysoki poziom realizatorski i brzmieniowy. Czytałem w różnych miejscach, że zmiana składu i szyldu wyszła na dobre, bo poprzednie płyty Rhapsody (Of Fire) były kiepskie i wreszcie jest powiew świeżości. Nie zgodzę się z tym: na pewno ostatnie płyty z Turillim w składzie były słabsze, ale nie były złe. Na pewno nowy (stary) zespół Turilliego jest pewnym tchnieniem świeżości, ale ciągle w tą samą, wyeksploatowaną formułę, którą sami wypracowali, a po którą z powodzeniem i chyba nawet ciekawiej sięgnął polski Pathfinder. Luca Turilli z nowymi ludźmi stworzył po prostu bardzo dobrą płytę, której słucha się miło, ale na żadną rewolucję nie należy się nastawiać. Pozostaje czekać na odpowiedź od drugiego Rhapsody, czy też raczej Rhapsody (Of Fire) i to równie udanej. Ocena: 9/10



2.       Pathfinder – Fifth Element (2012)
  
Trudno uwierzyć, że to jest polski zespół – dotąd nikt tak u nas nie grał. Bogate symfoniczne orkiestracje, szybkie melodyjne gitary, świetny wokal i bardzo wysoki poziom realizacji. I jeszcze rewelacyjna okładka i epicki rozmach, wszystko polane sosem włoskiego kultowego Rhapsody (Of Fire). Mógł z tego wyjść klon, w dodatku nieudolny. Nic z tego, już debiut z 2010 „Beyond the Space, Beyond the Time” zwalał z nóg i wprawiał w zakłopotanie. Zakłopotanie wynikające z jakości całości – i to w Polsce, w Częstochowie żeby być dokładnym. Nie we Włoszech, nie w Niemczech…  a można odnieść wrażenie jakby to był zespół gdzieś spoza naszego kraju. Mamy więc zgodnie ze stylistyką tego gatunku jako się rzekło na początku, bogate symfoniczne aranżacje, pędzące, melodyjne gitary i różnorodny wokal od niskich, szorstkich linii aż po wysokie rejestry jakich w Polsce szukać próżno – nie oszukujmy się takiego głosu jak Szymon Kostro to nie ma żaden wokalista z naszych power metalowych kapel. Nie ma sensu rozpisywać się o każdym z numerów na ich drugiej płycie, bo trzymają ten sam poziom co te na debiucie, a jednocześnie są jeszcze lepsze, jakby bardziej dopracowane i przemyślane (dojrzalsze?). Jeśli jest jakiś zespół jakiego wstydzić się nie musimy, a możemy być z niego dumni i śmiało polecać jako towar eksportowy, to jest nim na pewno Pathfinder. Jest ogień, jest moc – po prostu trzeba posłuchać. Ocena: 9/10



2 komentarze:

  1. Hmmm. Nie przemówiło do mnie zbytnio. Ani jedno ani drugie. Może dlatego, że nie przepadam za takimi orkiestrowymi urozmaiceniami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. De gustibus est non distubandum ;P Ale rozumiem punkt widzenia, ja długo nie mogłem się do takiego grania przekonać, aż wsiąkłem jak w wiele innych gatunków.

      Usuń