Dwa szybkie o dwóch petardach
spod znaku symfonicznego power metalu. Jeden z nich wydał właśnie swoją (w
pewnym sensie) debiutancką płytę, a drugi wypuścił swoje drugie wydawnictwo.
Mowa o włoskim Luca Turilli’s Rhapsody i o naszym, polskim Pathfinderze,
grającym w tych samych epickich, lekko operowych klimatach…
1. Luca Turilli’s Rhapsody – Ascending
To Infinity (2012)
Rozpad stabilnego i regularnie
wydającego płyty składu, a następnie szybka wymiana na nowych ludzi to dziwna
zagrywka. Stało się tak z Sabatonem, który wymienił niemal cały zespół, a w tym
samym czasie włoski Rhapsody Of Fire również ogłosił przegrupowanie, tzw. „przyjacielska
plajtę” na dwa zespoły. Już w 2006 roku istnienie tej grupy wisiało na cienkim
włosku, wówczas dodano przyrostek „Of Fire” i ruszono dalej, w tym samym
składzie co był i z tym samym impetem. Minęło około pięć lat i główny
założyciel Luca Turilli postanowił, że ma dość i odchodzi, by stworzyć nowy
zespół, notabene o nazwie… Rhapsody i w dodatku z bardzo podobnym logiem.
Dostawił do tego swoje nazwisko, skompletował skład i nagrał pierwszą, czy też
raczej kolejną płytę. Tymczasem Rhapsody Of Fire również skompletowało skład,
uzupełniając luki powstałe po nieoczekiwanym odejściu Turilliego i podobno
również szykuje nową płytę. Jednak Turilli był pierwszy w tym wyścigu – co można
zatem powiedzieć o tej płycie? Na pewno to, że jest tak samo jak było
dotychczas, zmienił się właściwie tylko wokal, który jest zupełnie inny niż
Fabia Leone, wokal Alessandro Contiego bowiem miejscami przypominać może barwę
Kiskego z Helloween. Na płycie Turilliego natomiast mamy ten sam rozmach ,
epicki, trochę teatralny, a trochę filmowy, symfoniczne aranżacje i liczne
zmiany temp, tym razem również do znacznie łagodniejszych, akustycznych
fragmentów, ten sam wysoki poziom realizatorski i brzmieniowy. Czytałem w
różnych miejscach, że zmiana składu i szyldu wyszła na dobre, bo poprzednie
płyty Rhapsody (Of Fire) były kiepskie i wreszcie jest powiew świeżości. Nie
zgodzę się z tym: na pewno ostatnie płyty z Turillim w składzie były słabsze,
ale nie były złe. Na pewno nowy (stary) zespół Turilliego jest pewnym
tchnieniem świeżości, ale ciągle w tą samą, wyeksploatowaną formułę, którą sami
wypracowali, a po którą z powodzeniem i chyba nawet ciekawiej sięgnął polski Pathfinder.
Luca Turilli z nowymi ludźmi stworzył po prostu bardzo dobrą płytę, której
słucha się miło, ale na żadną rewolucję nie należy się nastawiać. Pozostaje
czekać na odpowiedź od drugiego Rhapsody, czy też raczej Rhapsody (Of Fire) i
to równie udanej. Ocena: 9/10
2.
Pathfinder – Fifth Element (2012)
Trudno uwierzyć, że to jest
polski zespół – dotąd nikt tak u nas nie grał. Bogate symfoniczne orkiestracje,
szybkie melodyjne gitary, świetny wokal i bardzo wysoki poziom realizacji. I
jeszcze rewelacyjna okładka i epicki rozmach, wszystko polane sosem włoskiego
kultowego Rhapsody (Of Fire). Mógł z tego wyjść klon, w dodatku nieudolny. Nic
z tego, już debiut z 2010 „Beyond the Space, Beyond the Time” zwalał z nóg i
wprawiał w zakłopotanie. Zakłopotanie wynikające z jakości całości – i to w
Polsce, w Częstochowie żeby być dokładnym. Nie we Włoszech, nie w Niemczech… a można odnieść wrażenie jakby to był zespół
gdzieś spoza naszego kraju. Mamy więc zgodnie ze stylistyką tego gatunku jako
się rzekło na początku, bogate symfoniczne aranżacje, pędzące, melodyjne gitary
i różnorodny wokal od niskich, szorstkich linii aż po wysokie rejestry jakich w
Polsce szukać próżno – nie oszukujmy się takiego głosu jak Szymon Kostro to nie
ma żaden wokalista z naszych power metalowych kapel. Nie ma sensu rozpisywać się
o każdym z numerów na ich drugiej płycie, bo trzymają ten sam poziom co te na
debiucie, a jednocześnie są jeszcze lepsze, jakby bardziej dopracowane i
przemyślane (dojrzalsze?). Jeśli jest jakiś zespół jakiego wstydzić się nie
musimy, a możemy być z niego dumni i śmiało polecać jako towar eksportowy, to
jest nim na pewno Pathfinder. Jest ogień, jest moc – po prostu trzeba
posłuchać. Ocena: 9/10
Hmmm. Nie przemówiło do mnie zbytnio. Ani jedno ani drugie. Może dlatego, że nie przepadam za takimi orkiestrowymi urozmaiceniami.
OdpowiedzUsuńDe gustibus est non distubandum ;P Ale rozumiem punkt widzenia, ja długo nie mogłem się do takiego grania przekonać, aż wsiąkłem jak w wiele innych gatunków.
Usuń