piątek, 20 grudnia 2013

Podsumowanie roku dwa tysiące trzeszczącego Część II: płyty niezdążone według Lupusa (1)




Płyty niezdążone zawsze się trafiają. Zwykle są to te, których nie opisało się, bo nie starczyło na nie czasu, ale także takie płyty którym nie chciało się poświęcić pełnego tekstu. Czasami nawet takie, o których jak najszybciej chciałoby się zapomnieć. W tej części podsumowania roku dwa tysiące trzeszczącego przedstawię kilka takich płyt w formie „w niewielu słowach”, ale jeszcze bardziej skrótowej niż zazwyczaj. W części pierwszej jednakże znalazły się same dobre albumy, które przeleciały praktycznie niezauważone...

Newsted – Heavy Metal Music
Były basista Flotsam & Jetsam, Metalliki i Voivod, Jason Newsted debiutuje z własnym zespołem. Pod wszystko mówiącym tytułem kryje się jedenaście kawałków, które zahaczają o wszystkie etapy muzycznej kariery Newsteda. Jedne mogłyby być kawałkami Metalliki, gdyby z nimi dalej grał, inne zaś są jak wyjęte z Flotsów. Całość polana została solidnym brzmieniem, wyrazistym basem i charyzmatycznym, szorstkim wokalem Newsteda. Na razie raczej ciekawostka, na zasadzie manifestu, ale także pokazanie, nie tylko fanom, że Newsted praktycznie na kolanie stworzył lepszą płytę niż Metallica przez ostanie szesnaście lat. Ocena: 7/10



Christopher Lee – Charlemagne: Omens of Death
Obecnie dziewięćdziesięciojednoletni (!) wybitny aktor ostatnio dał się poznać jako wielbiciel muzyki metalowej. Najpierw z włoskim Rhapsody (Of Fire), a następnie z Manowarem i ze swoim autorskim projektem Charlemagne. Pierwsza płyta o rzymskim królu była niemal całkowicie symfoniczna, a druga która pojawiła się w tym roku jest całkowicie metalowa. Sama w sobie nie jest to płyta wielka i można by ją sobie odpuścić, gdyby nie właśnie sir Christopher Lee. Mimo wieku nadal jest w wyśmienitej formie, a jego głos nadal brzmi potężnie i niesamowicie. Niewątpliwie druga odsłona historii Charlemagne’a była jednym z ciekawszych wydarzeń tego roku, a wielki aktor dowodzi na niej swojej wielkości. Jednakże, jest to album, nie tylko jego wielbicieli, ale także wszystkich tych, którzy lubią epickie opowieści z historią w tle i opakowane w melodyjny metal. Ocena: 7/10 Poniżej fragmenty płyty i bardzo ciekawa wypowiedź Mistrza:



Helloween – Straight Out of Hell
Jedna z najgorętszych premier roku trzeszczącego. Kolejna płyta legendarnego Helloween z Andim Derisem przy mikrofonie. Po raz kolejny nie ma zawodu, gdyż pod każdym względem album jest pełną profeską. To także jeden z najciężej brzmiących materiałów Niemców, kontynuuje bowiem ścieżkę brzmieniową dwóch poprzednich wydawnictw. Słucha się tego albumu z wypiekami na twarzy, ale czegoś brakuje. Utworu, który pociągnie całość, bowiem żadnym arcydziełem ta płyta nie jest. Jest bardzo solidna, ale jest też druga sprawa. Jakby coraz bardziej brakuje w Helloweenie Michaela Kiske, mimo, że Deris już na dobre wpisał się w historię tego zespołu i pasuje do niego idealnie, nie przeszkadza, ale czasem męczy. Może jednak to tylko moje wrażenie. Tak czy inaczej, to album, po który wypada sięgnąć. To album, po którym z jeszcze większą niecierpliwością będzie się wypatrywało kolejnego krążka Helloween. Ocena: 7/10

Civil War – The Killer Angels
Drugi Sabaton? Wbrew wszelkim obawom na szczęście do tego nie doszło. Kolejna gorąca premiera tego roku, której nie byłem w stanie poświęcić wystarczająco dużo czasu. Grupa założona przez czterech muzyków Sabatonu, którzy postanowili ze swojego macierzystego zespołu odejść, miała przed sobą dwie możliwości: zrealizować kopię Sabatonu lub zrealizować coś, co zaskoczy wszystkich. Okazało się, że wybrali tę drugą opcję. O ile debiutancka epka „Civil War” zapowiadała się ciekawie, to miała spore niedociągnięcia brzmieniowe. Tego błędu nie popełniono na pełnometrażowym debiucie płytowym. W dodatku, choć echa Sabatonu są słyszalne, nie zdecydowano się na zrobienie drugiego takiego samego zespołu. Civil War jest zupełnie inny, a muzyka przezeń prezentowana choć podobna do tej z Sabatonu, została zbudowana pod względem stylistycznym od nowa. Trzon Sabatonu postąpił niezwykle odważnie tworząc ten zespół: tam by grali ciągle to samo, tu pokazują, jak fantastycznymi i wszechstronnymi są muzykami. Mam nadzieję, że po nagraniu tak dobrego i świeżego materiału ponownie zaskoczą, gdy w przyszłości pojawi się kolejny album formacji. Teraz pozostaje zadać sobie pytanie: jaki album nagra Sabaton z nowymi muzykami? Ocena: 8/10



Kvelertak – Meir
Swoim debiutem Norwegowie zaskoczyli chyba wszystkich. Łącząc ze sobą skrajnie różne i nieprzystające do siebie gatunki muzyczne jak hard rock (w stylistyce Led Zepellin) z black metalem, hardcore’m i punk rockiem stworzyli coś niezwykłego, nietuzinkowego i niesamowitego. Najnowszy, drugi w ich dyskografii jest równie znakomity, pomieszany i poplątany. Jest także zaskakujący pod względem brzmienia, które nie jest już takie brudne i ekstremalne. Zostało bowiem odrobinę złagodzone i wyczyszczone, co w ich przypadku na szczęście nie zdołało zepsuć efektu. Brakuje może na nich absolutnych perełek jak na pierwszym krążku, ale nie zmienia to faktu, że to jeden z najciekawszych zespołów tej dekady, a ta płyta z całą pewnością należy do najlepszych płyt roku trzeszczącego. Ocena: 8,5/10



Chain Reaction – Revolving Floor
Tego warszawskiego, a więc rodzimego zespołu, się wstydzić nie musimy. Swoim trzecim albumem udowadniają nie tylko, że są jedną z najciekawszych obecnie istniejących grup w Polsce, obracających się w kręgach nowoczesnego, melodyjnego heavy metalu. Udowadniają także, że wciąż można stworzyć album żywy i interesujący, przyciągający nie tylko intrygującą okładką, ale także znakomitą produkcją. Ogromnym plusem jest także to, ile zaangażowania włożyli w przygotowanie tego krążka. Przypomnieć bowiem warto, że został w całości sfinansowany  przez fanów, na tej samej zasadzie co „Ugly Noise” Flotsam & Jetsam. Zrobili płytę wartą każdej wydanej złotówki: mocną, drapieżną i przy tym przebojową. Ocena:8/10



Coma – Don’t Set Your Dogs On Me
Łódzkiej Comy podejście drugie do podboju zagranicy. Tym razem bardziej udane niż miało to miejsce w przypadku „Excess” z 2010 roku. Anglojęzyczna wersja „Czerwonego Albumu” różni się od wydanego dwa lata wcześniej bardzo udanego krążka nie tylko językiem, ale także tekstami (równie udanymi, w dodatku napisanymi zupełnie od nowa, a nie jak miało to miejsce przy „Excess” nieudolnymi tłumaczeniami), jak również brzmieniem (cięższym i potężniejszym). Dodatkowo na płycie znalazł się też utwór „Song4boys”, którą Coma napisała na potrzeby serialu „Misja: Afganistan” z Piotrem Roguckim w jednej z ról głównych. Podobnie jak jego polska wersja to bardzo dobry album, a nawet lepszy od „polskiego oryginału”, ale także zupełnie inny od pierwszych dokonań grupy (a zwłaszcza strasznego „Excess”), jednakże polscy słuchacze powinni traktować ten album jako ciekawostkę, uzupełnienie, a nie pełnoprawny album studyjny. Ocena: 7/10



Cult of the Fox – Angelsbane 
Szwedzi z Malmö i ich drugi album studyjny. Klasyczny heavy metal z domieszką doom i speed metalu. W zasadzie nic szczególnego, ale po Szwedach, zwłaszcza z tego regionu można spodziewać się płyty naprawdę dobrej. Niestety nie mam jak jej porównać z albumem poprzednim, ale drugi sprawdza się znakomicie. Duszne, wolne tempo świetnie współgra tutaj z ciężkimi riffami i melodyką wyjętą z najlepszych płyt takich grup jak Overkill, Judas Priest, Black Sabbath, Mercyful Fate czy Anvil, bo w takich rejonach się poruszają. Duże znaczenie ma tutaj także znakomity wokal, po którym słychać, że nie jest to odszczekiwanie jakiś fraz, a naprawdę jest śpiewany solidnie napisany tekst, z własną melodyką, energią i ekspresją. Dobre jest też brzmienie płyty, której może brakuje odrobiny większej siły, ale albumu i tak słucha się przyjemnie i z całą pewnością można go polecić wielbicielom klasycznego heavy metalu. Ocena: 7,5/10


Ciąg dalszy nastąpi...

2 komentarze:

  1. wiesz co? fajnie wyszedł taki zestaw krótkich recenzji najrózniejszych rzeczy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie jeszcze co najmniej jedna. W tym mijającym trzeszczącym roku strasznie dużo fajnych płyt wyszło, których żal nie było opisać, nawet w takiej krótkiej formie. Więc są :)

      Usuń