środa, 21 sierpnia 2013

RXVII: Winter Rose - Winter Rose (1989)


James LaBrie, wokalista Dream Theater za nim dołączył do najbardziej znanego i najlepszego reprezentanta metalu progresywnego, zaczynał w glam metalowej grupie Winter Rose. Po tym zespole został tylko jeden studyjny album. Dziś się o nim pamiętają chyba już wyłącznie wielbiciele głosu LaBriego, a i tego nie byłbym wcale taki pewien...

O samym zespole dziś wiadomo niestety niewiele. Istniał w latach 80 ubiegłego wieku, a jego pierwszym wokalistą był Sebastian Bach, znany przede wszystkim z zespołu Skid Row. Kiedy śpiewał w Winter Rose, zespół nosił dwie inne nazwy: Sebastian, a jeszcze wcześniej Hope. Werjsa demo utworu "Saved by Love" miała mu podobno zapewnić stanowisko frontmana w Skid Row, z którym później zrealizował trzy albumy studyjne. Zastąpił go James LaBrie, wówczas jeszcze na długo przed spotkaniem późniejszych kolegów z Dream Theater, które wtedy jeszcze grało pod nazwą The Majesty, choć w tym samym roku, kiedy wyszedł debiutancki i jedyny album Winter Rose, The Majesty wydało swój pierwszy oficjalny studyjny album już jako Dream Theater. Mowa oczywiście o płycie "When Dream and Day Unite" jedynej zrealizowanej z ówczesnym wokalistą zespołu Charliem Dominicim. Wracając jednak do Winter Rose, skład uzupełniali: grający na gitarze i na basie Richard Chycki, który zasłynął jako inżynier dźwięku w Metalworks Studio i współpracy z gitarzystą grupy Rush, Alexem Lifesonem. Ponadto Chycki pracował nad dwunastym albumem Dream Theater. Na perkusji zaś zagrał Randy Cooke, który po rozpadzie Winter Rose został muzykiem sesyjnym i nauczycielem gry na perkusji. Gościnnie na albumie zagrali też gitarzysta Bruce Dies oraz basista Rob Laidlaw. Jedyny album grupy Winter Rose w 1997 roku został wydany ponownie.

James LaBrie razem z Richardem Chyckim na tylnej okładce płyty. (Ach, te fryzury!)
Muzycznie to, co przychodzi do głowy już przy pierwszym kawałku to Skid Row. I nie ma w tym nic dziwnego, jako się rzekło zaczynał w nim Sebastian Bach. Jednak wokal należy tu do LaBriego i ten właśnie album został wysłany do muzyków Dream Theater, kiedy ogłosili, że szukają nowego wokalisty na miejsce Dominiciego. LaBrie dołączył do Dream Theater w styczniu 1991 roku po wykonaniu na próbie zaledwie trzech numerów i uzupełniając wakat po Dominicim oraz Stevie Stone, który w zespole był zaledwie kilka miesięcy, ale został zwolniony za niewłaściwe zachowanie i warunki głosowe. Już na tym albumie bowiem pokazał swoje fantastyczne umiejętności wokalne, które znacząco miały przyczynić się do sukcesu Dream Theater i ich drugiego, wybitnego zresztą,  albumu studyjnego "Images And Words" z 1992 roku.

Jedna ze środkowych stron re-edycji z 1997 roku (w niej m.in. podziękowania dla przyjaciół z DT)
Na płytę składa się dziesięć energetycznych utworów o średnim czasie czterech minut.Otwiera ją świetny "Asylum City" z szybkim, wpadającym w ucho riffem i wysokim wokalem LaBriego, zupełnie odmiennym od tego, co później zaprezentował w Dream Theater czy na swoich solowych płytach. Wielka szkoda, że "When Dream And Day Unite" nie została zrealizowana z nim wtefy kiedy powstała z Charliem Dominicim, brzmiałoby to kapitalnie, zrealizowana później rocznicowa wersja koncertowa, to już zupełnie coś innego. Jako druga pojawia się bardzo melodyjna ballada "I'll Never Fall In Love Again", wyraźnie w nim słychać, że LaBrie wówczas miał głos co najmniej dorównujący skalą Bachowi czy Axlowi Rose. Nieco słabszy jest numer trzeci "Rough Boys", a po tym następuje druga ballada, zatytułowana "Dianna". Klasycznie zbudowana pościelówa na zapalniczkę nie należy do najmocniejszych akcentów tej płyty, ale LaBrie śpiewa tu jeszcze spokojniej i bardziej słodko niż w "Silent Manie" Dreamów.

Numer piąty, czyli "One Last Time" to powrót do szybszego, energetycznego grania. Słychać w nim nawet dalekie echa Van Halena czy Scorpions, ale to wcale nie znaczy, że to wada. Wręcz przeciwnie, to bardzo fajny kawałek, wpadający w ucho i wprawiający w dobry humor. Nieco szybszy, pachnący klimatami znanymi z Guns N' Roses czy Autograph, "Never Let Me Go", kapitalnie sprawdziłby się na koncertach. To naprawdę świetny utwór, pokazujący ogromny potencjał późniejszego wokalisty Dream Theater. Po nim równie udany, przebojowy "My Time", idealny do wspólnego śpiewania z publicznością czy w tym wypadku po prostu, razem z Jamesem LaBrie.
Fantastycznie wypada też numer ósmy, "Nothing But the Best". Odrobinę wolniejszy, ale także bardzo przebojowy z melodyjną solówką na tle szybkiej perkusji i lekko mruczącym basem.
Przedostatnim utworem jest "Saved by Love". To trzecia i ostatnia ballada na płycie, tym razem także nieco szybsza, ale wciąż jest balladą, lekką i przyjemną. Niestety wersji Sebastiana Bacha nigdzie nie można znaleźć, toteż obędzie się bez porównania. Ostatnim na płycie jest "Thrill of the Night". To kolejny mocny utwór, z świetnym riffem i zadziornym wokalem LaBriego. Naprawdę dobrze wżera się ten kawałek w mózgownicę, wręcz idealnie nadaje się do... podrywu.

Dla wielbicieli, zwłaszcza tych fanatycznych,  Dream Theater i Jamesa LaBrie to pozycja obowiązkowa, choć niestety trudno dostępna. Jeszcze trudniej znaleźć bootleg Winter Rose zawierający kilka wersji demo, zapis koncertu z 23 marca 1990 roku oraz trzy utwory z przesłuchań na wokalistę Dreamów, zatytułowany "Before I Was Dreaming Of Going To the Theater". Nie ma jednak wątpliwości, że jedyna studyjna płyta grupy Winter Rose to kawał świetnej roboty, której słucha się nadal bardzo przyjemnie. Trochę szkoda, że na tym jednym albumie się skończyło, a LaBrie już nie śpiewa tak wysoko jak wtedy. Z kolei Ci, którzy nie znoszą Dream Theater mogą spokojnie sięgnąć po tę płytę, by przekonać się, że LaBrie także w innych klimatach niż progresywne się doskonale odnajdywał.

1 komentarz:

  1. "LaBrie wówczas miał głos co najmniej dorównujący skalą Bachowi czy Axlowi Rose."
    no no!!! do Axla to mu daleko!!! ;)

    OdpowiedzUsuń