Autumn is coming... |
Nieuchronnie, ale stanowczymi i bezlitośnie wręcz zauważalnymi krokami zbliża się jesień, a wraz z nią pora na coraz liczniejsze sabaty czarownic czy mocniej z jesienią kojarzone granie. Naturalnie, jeszcze trochę, ale uznałem, że czas najwyższy, by w piątej części cyklu "Revival", napisać o dwóch tegorocznych płytach, które są mocno zakorzenione w dawnych brzmieniach i bliskie są jesiennej depresji i melancholii, która zdaje się już teraz, niemal pukać w drzwi. Orchid i Brutus to grupy, które kontynuują odświeżanie rejonów około Black Sabbathowych i patentów wyjętych z lat 70. Ta pierwsza skupia się na tych ciemniejszych, brudniejszych i mroczniejszych dźwiękach, a druga na tych bluesujących, łagodniejszych i magicznych...
1. Orchid - The Mouths of Madness (2013)
Amerykańska grupa Orchid powstała w 2007 roku w San Francisco. Do tej pory wydali dwa albumy studyjne (debiutancki, rewelacyjny
"Capricorn" w 2011 roku oraz najnowszy, tegoroczny "The Mouths of
Madness", który swoją premierę miał 26 kwietnia) oraz trzy epki ("Through the Devil's Doorway" w 2009 roku, "Heretic" w 2012 roku oraz wydaną w tym roku "Wizard of War", która swoją premierę miała 22 lutego). Skład zespołu zaś tworzą basista Keith Nickel, perkusista Carter Kennedy, gitarzysta i klawiszowiec (syntezatory Mooga) Mark Thomas Baker oraz wokalista Theo Mindell.
Orchid nagrało album krótszy o około minutę od debiutu, ale równie intensywny. Płytę otwiera utwór tytułowy o dość wolnym, dusznym tempie. Kolejny "Marching Dogs of War" kontynuuje ten klimat. W nim, podobnie jak "Wizard of Madness" na uwagę zasługuje linia basu, a także harmonijka ustna, której jakby mało. Jednym z moich faworytów jest "Silent One", utwór mroczny i przy tym bardzo skoczny. Przywodzący na myśl nie tylko najlepsze dokonania Black Sabbath, ale także Penance czy Pentagram. Utwór czwarty, zatytułowany "Nomad" jest z kolei łagodniejszy od poprzedników. W nim także słychać znakomitą pracę gitar i lekko przybrudzony dźwięk. Nie odstaje od pozostałych. Kolejnym wyśmienitym utworem jest "Mountains of Steel", kawałek bardzo klimatyczny i przy tym chyba najwolniejszy na płycie. Po nim jest numer szósty, mój następny absolutny faworyt, czyli "Leaving It All Behind". Trudno uwierzyć, że to utwór nagrany współcześnie, brzmi bowiem tak jakby wyciągnięto go z szuflady z napisem "lata 70." i jedynie poddano go delikatnemu czyszczeniu brzmienia. Fantastycznie też wypada kawałek siódmy "The Loving Hand Of God" z fantastycznym riffem prowadzącym, kapitalnym klimatem i świetnym rozwinięciem w połowie utworu. Po nim zaś następuje szybki i bardzo przebojowy, trwający zaledwie trzy minuty (z sekundami) "Wizard of War", który znalazł się już na wydanej kilka miesięcy wcześniej epce. Ostatni utwór "See You On the Other Side" otwiera bardzo dobry, melodyjny riff i znów pachnie Sabbatami, Penatagramem i innymi prekursorami doom metalu z lat 70. To mój kolejny absolutny faworyt. Utwór, który choć nie przynosi nic nowego, jest świetnie napisany i brzmieniowo bardzo przywodzący tamte czasy. W dodatku całość została chyba nawet mocniej osadzona w tamtych czasach niż najnowszy album Black Sabbath.
Orchid podążając tymi samymi śladami, co dawniej Black Sabbath tworzy muzykę, która będąc głęboko zakorzenioną właśnie w Sabbathowych konwencjach potrafi zrobić coś co, nie tylko brzmi jak wyjęte z tamtych lat, ale także coś co porywa i brzmi świeżo. Oczywiście, że nigdy raczej nie będą tak wielcy i nie stworzą już nic nowego, ale składając niejako hołd Sabbatom i ich klimatom, robią to znakomicie. To po prostu kawał znakomitego retro metalu. Ocena: 8/10
2. Brutus - Behind the Mountains (2013)
Ze Stanów Zjednoczonych przenosimy się do Skandynawii. Ta pochodząca z Oslo grupa powstała około 2008 roku i debiutowała w 2010 roku albumem zatytułowanym po prostu "Brutus". Rok później wydali dwu utworową dwunasto calową epkę "The Graviators", a 8 czerwca bieżącego roku trzeszczącego wydali siedmiocalowy singiel "Personal Riot", który z kolei zapowiadał ich drugi album studyjny. "Behind the Mountains" miał swoją premierę 14 czerwca. Podobnie też jak Orchid, Brutus nie ukrywa, że inspirują się Black Sabbath, Pentagramem, a nawet Grand Funk Railroad i innymi grupami z lat 70.
Podobnie jak pierwszy album i tak samo jak obie płyty grupy Orchid, na "Behind the Mountains" znalazło się dziewięć utworów, jednak to, co wyróżnia Brutusa, jest jeszcze potężniejsze i chyba nawet jeszcze mocniej zakorzenione w tamtych latach brzmienie. Otwiera ją, bardzo dobry zresztą, utwór "The Witches Remains". Po nim pojawia się "Personal Riot", w którym także kipi klimatem lat 70, a nawet byłbym skłonny powiedzieć, że 60, udziela się w nim psychodeliczna przestrzeń tamtej epoki. Perełka, także brzmiąca tak jakby został wyjęta z tamtych czasów i jedynie oszlifowana z niedoskonałości. Niezwykły jest także numer trzeci "Big Fat Boogie". Mógłby się nawet swobodnie znaleźć się na którejś z płyt Grand Funk Railroad.
W fantastycznym, lekko bujającym, a jednocześnie niepokojącym "Blue Pills", czyli utworze czwartym trochę zwalniamy, by w kolejnym "Square Headed Dog" wrócić do żywiołowego grania, ale osadzonego na wolnych, kroczących tempach. Tego utworu przy delikatnych zmianach to nie powstydziliby się nawet w Black Sabbath, a nawet w takich grupach jak Tame Impala czy Radio Moscow, zwłaszcza w tej ostatniej!
Jesteśmy na półmetku. Szósty numer to "Mystery Machine" wyrwany niemal dosłownie z Black Sabbath, gdyż riff prowadzący może wydać się znajomy. Prześwietny to zresztą utwór, chyba nawet najlepszy na płycie. W dodatku bardzo bluesujący. Bardziej jednak bluesem pachnie w znakomitym "Crystal Parrot", znów przywodzącym na myśl Black Sabbath, zwłaszcza pod względem wokalnym (Ozzy się kłania). A do tego kapitalne wykorzystanie harmonijki ustnej. W przedostatnim "Reflections" wita nas mroczne, gitarowo-klawiszowe wejście. Jednak to tylko zmyła, utwór choć mroczny i wolny nadal pozostaje w bluesujących kręgach. Niezwykły to po prostu utwór i zdecydowanie będący istną perełką. Zwłaszcza jego rozpędzona końcowa, znów jakby Black Sabbathowa część... Całość zaś wieńczy "Can't Help Wondering Why" znacznie cięższy, bardziej hard rockowy i ponownie przywodzący na myśl Black Sabbath. Gdy słyszy się takie utwory jak ten, nie sposób się oprzeć wrażeniu, że tylko omyłkowo znalazł się na płycie grupy o innej nazwie niż ta, która kołata się po głowie. Rewelacja.
Pierwsza płyta Brutusa była wyśmienita, ale druga jest jeszcze znakomitsza. Proszę tylko spojrzeć na kapitalną okładkę tej płyty, wyobraźcie sobie ją lekko podartą, wyblakłą... musiała przeleżeć te czterdzieści lat schowana gdzieś przed światem. Bije z niej magia i świeżość, słucha się jej fantastycznie, mimo, że wszystko się już gdzieś słyszało. Ta płyta, to jedna z tych trzeszczących płyt, której nie sposób przegapić, bo jest po prostu wspaniała. Ocena: 9/10
Orchid nagrało album krótszy o około minutę od debiutu, ale równie intensywny. Płytę otwiera utwór tytułowy o dość wolnym, dusznym tempie. Kolejny "Marching Dogs of War" kontynuuje ten klimat. W nim, podobnie jak "Wizard of Madness" na uwagę zasługuje linia basu, a także harmonijka ustna, której jakby mało. Jednym z moich faworytów jest "Silent One", utwór mroczny i przy tym bardzo skoczny. Przywodzący na myśl nie tylko najlepsze dokonania Black Sabbath, ale także Penance czy Pentagram. Utwór czwarty, zatytułowany "Nomad" jest z kolei łagodniejszy od poprzedników. W nim także słychać znakomitą pracę gitar i lekko przybrudzony dźwięk. Nie odstaje od pozostałych. Kolejnym wyśmienitym utworem jest "Mountains of Steel", kawałek bardzo klimatyczny i przy tym chyba najwolniejszy na płycie. Po nim jest numer szósty, mój następny absolutny faworyt, czyli "Leaving It All Behind". Trudno uwierzyć, że to utwór nagrany współcześnie, brzmi bowiem tak jakby wyciągnięto go z szuflady z napisem "lata 70." i jedynie poddano go delikatnemu czyszczeniu brzmienia. Fantastycznie też wypada kawałek siódmy "The Loving Hand Of God" z fantastycznym riffem prowadzącym, kapitalnym klimatem i świetnym rozwinięciem w połowie utworu. Po nim zaś następuje szybki i bardzo przebojowy, trwający zaledwie trzy minuty (z sekundami) "Wizard of War", który znalazł się już na wydanej kilka miesięcy wcześniej epce. Ostatni utwór "See You On the Other Side" otwiera bardzo dobry, melodyjny riff i znów pachnie Sabbatami, Penatagramem i innymi prekursorami doom metalu z lat 70. To mój kolejny absolutny faworyt. Utwór, który choć nie przynosi nic nowego, jest świetnie napisany i brzmieniowo bardzo przywodzący tamte czasy. W dodatku całość została chyba nawet mocniej osadzona w tamtych czasach niż najnowszy album Black Sabbath.
Orchid podążając tymi samymi śladami, co dawniej Black Sabbath tworzy muzykę, która będąc głęboko zakorzenioną właśnie w Sabbathowych konwencjach potrafi zrobić coś co, nie tylko brzmi jak wyjęte z tamtych lat, ale także coś co porywa i brzmi świeżo. Oczywiście, że nigdy raczej nie będą tak wielcy i nie stworzą już nic nowego, ale składając niejako hołd Sabbatom i ich klimatom, robią to znakomicie. To po prostu kawał znakomitego retro metalu. Ocena: 8/10
2. Brutus - Behind the Mountains (2013)
Ze Stanów Zjednoczonych przenosimy się do Skandynawii. Ta pochodząca z Oslo grupa powstała około 2008 roku i debiutowała w 2010 roku albumem zatytułowanym po prostu "Brutus". Rok później wydali dwu utworową dwunasto calową epkę "The Graviators", a 8 czerwca bieżącego roku trzeszczącego wydali siedmiocalowy singiel "Personal Riot", który z kolei zapowiadał ich drugi album studyjny. "Behind the Mountains" miał swoją premierę 14 czerwca. Podobnie też jak Orchid, Brutus nie ukrywa, że inspirują się Black Sabbath, Pentagramem, a nawet Grand Funk Railroad i innymi grupami z lat 70.
Podobnie jak pierwszy album i tak samo jak obie płyty grupy Orchid, na "Behind the Mountains" znalazło się dziewięć utworów, jednak to, co wyróżnia Brutusa, jest jeszcze potężniejsze i chyba nawet jeszcze mocniej zakorzenione w tamtych latach brzmienie. Otwiera ją, bardzo dobry zresztą, utwór "The Witches Remains". Po nim pojawia się "Personal Riot", w którym także kipi klimatem lat 70, a nawet byłbym skłonny powiedzieć, że 60, udziela się w nim psychodeliczna przestrzeń tamtej epoki. Perełka, także brzmiąca tak jakby został wyjęta z tamtych czasów i jedynie oszlifowana z niedoskonałości. Niezwykły jest także numer trzeci "Big Fat Boogie". Mógłby się nawet swobodnie znaleźć się na którejś z płyt Grand Funk Railroad.
W fantastycznym, lekko bujającym, a jednocześnie niepokojącym "Blue Pills", czyli utworze czwartym trochę zwalniamy, by w kolejnym "Square Headed Dog" wrócić do żywiołowego grania, ale osadzonego na wolnych, kroczących tempach. Tego utworu przy delikatnych zmianach to nie powstydziliby się nawet w Black Sabbath, a nawet w takich grupach jak Tame Impala czy Radio Moscow, zwłaszcza w tej ostatniej!
Jesteśmy na półmetku. Szósty numer to "Mystery Machine" wyrwany niemal dosłownie z Black Sabbath, gdyż riff prowadzący może wydać się znajomy. Prześwietny to zresztą utwór, chyba nawet najlepszy na płycie. W dodatku bardzo bluesujący. Bardziej jednak bluesem pachnie w znakomitym "Crystal Parrot", znów przywodzącym na myśl Black Sabbath, zwłaszcza pod względem wokalnym (Ozzy się kłania). A do tego kapitalne wykorzystanie harmonijki ustnej. W przedostatnim "Reflections" wita nas mroczne, gitarowo-klawiszowe wejście. Jednak to tylko zmyła, utwór choć mroczny i wolny nadal pozostaje w bluesujących kręgach. Niezwykły to po prostu utwór i zdecydowanie będący istną perełką. Zwłaszcza jego rozpędzona końcowa, znów jakby Black Sabbathowa część... Całość zaś wieńczy "Can't Help Wondering Why" znacznie cięższy, bardziej hard rockowy i ponownie przywodzący na myśl Black Sabbath. Gdy słyszy się takie utwory jak ten, nie sposób się oprzeć wrażeniu, że tylko omyłkowo znalazł się na płycie grupy o innej nazwie niż ta, która kołata się po głowie. Rewelacja.
Pierwsza płyta Brutusa była wyśmienita, ale druga jest jeszcze znakomitsza. Proszę tylko spojrzeć na kapitalną okładkę tej płyty, wyobraźcie sobie ją lekko podartą, wyblakłą... musiała przeleżeć te czterdzieści lat schowana gdzieś przed światem. Bije z niej magia i świeżość, słucha się jej fantastycznie, mimo, że wszystko się już gdzieś słyszało. Ta płyta, to jedna z tych trzeszczących płyt, której nie sposób przegapić, bo jest po prostu wspaniała. Ocena: 9/10
Wiesz co, aż troche za bardzo sa Black Sabbatowi. jakbym nie wiedziała, ze czytam i słucham Orchid, to zanim bym doszła do wokalu byłabym przekonana, ze ktos po prostu gra "Paranoid" tylko troche sie myli, tak w co piątej nucie ;)ale nie przeczę - dobrze dają chłopaki :)))
OdpowiedzUsuńBrutus też mi sie podobał, choc im znów zarzuciłabym, że Led Zeppelin im za bardzo w głowie siedzi... ;)
ale ogólnie - obu posłuchałam naprawde z dużą przyjemnością, podobnie jak poprzedniego wpisu o Twoich smakołykach i juz czekam na cd :)
Ciesze się, że wpisy i muza się podobały. A ciąg dalszy smakołyków niedługo ;)
Usuń