czwartek, 29 sierpnia 2013

RXIX: "Co mnie kręci, co mnie podnieca", czyli 10 muzycznych łakoci według Lupusa Część II

W wehikule  czasu, w którym wraca się do ulubionych płyt lub ukochanych utworów jest inaczej niż przy odkrywaniu muzycznych "staroci" nieznanych nam wcześniej. 
Każdy z nas ma swoje ulubione zespoły i ukochane płyty. Pośród wielu wspaniałych kompozycji zawartych na albumach tych grup są utwory, których jednak słucha się częściej niż inne, a nawet takie, które kradną cały album tylko dla siebie.  Utwory wielkie i wspaniałe, a przy tym ponadczasowe. 

W dziewiętnastej "Retrospekcji" przedstawię kolejną partię "łakoci", tym razem tylko trzy pozycje, od numeru piątego do trzeciego. Podobnie jak w przypadku poprzedniej odsłony wybór był trudny, a wśród nich znalazły się tylko niektóre utwory, bo z całą pewnością mógłbym wskazać takich perełek więcej. Wsiadamy do naszego DeLoreana i zaczynamy:

5. Dream Theater - A Change Of Seasons


Było lato 2007 roku, Dream Theater właśnie wydało "Systematic Chaos", swój dziesiąty album studyjny. Redaktor Piotr Kaczkowski puścił wówczas kilka numerów z tej płyty, podobały mi się, a nazwa grupy chodziła za mną później jeszcze jakiś czas. Wpisałem w youtube'a te dwa magiczne słowa "Dream Theater" i jako pierwszy wyskoczyła mi jedna z ich najpiękniejszych kompozycji, "A Change of Seasons". Nieco ponad dwadzieścia trzy minuty dźwięków tak niesamowitych, że właśnie wtedy pokochałem tę grupę całym sercem i do dziś jestem jej wiernym, wręcz fanatycznym fanem. Dream Theater jest też jednym z nielicznych zespołów, który nigdy nie wypuścił słabego materiału, na których próżno szukać słabych punktów, nawet jeśli któryś utwór podoba się nam mniej, ma się poczucie, że dostaje się albumy przemyślane i dopracowane. Utwór, który mnie do Dreamów przekonał nie pochodzi z żadnego albumu studyjnego, a z epki wydanej w 1995 roku i uzupełnionej czterema coverami nagranymi podczas jednego z koncertów grupy.
Nie jest to może najlepszy utwór do rozpoczynania przygody z tą grupą, ale mnie porwał. Jest doskonały, od przepięknego akustycznego wstępu i pierwszych mocniejszych uderzeń w instrumentalnym "The Crimson Sunrise", przez kolejne niesamowite części, aż po finałowy "The Crimson Sunset". Jest to jeden z kilku utworów Dreamów, których słucham często i chętnie, zresztą do wszystkich ich płyt wracam z wielkim zainteresowaniem i zawsze znajdę w nich coś czego nie odkryłem, nie usłyszałem wcześniej. Taki też jest ten kawałek, "A Change Of Seasons" to jeden z ich najbardziej udanych i najpiękniejszych utworów, ale także jeden z tych, który zawsze porusza do głębi. Po prostu majstersztyk. 

4. Savatage - Gutter Ballet


Jedna z ostatnich wielkich płyt wydanych w latach 80. I to niemal dosłownie, Savatage wypuścił ją dopiero 1 grudnia 1989 roku. Grupa ta nie należy do moich ulubionych, choć wszystkie ich płyty znam i bardzo cenię i nie ukrywam, że tytułowy numer z ich piątej płyty uważam za wyśmienity. Savatage udało się w niesamowity i niezwykle wyważony sposób połączyć w jednym numerze to, co najpiękniejsze w metalu lat 80. Klasyczny, melodyjny heavy metal łączy się tutaj z wczesnym power metalem i metalem progresywnym i nurtem AOR. Wspaniała, charakterystyczna melodia klawiszy, która otwiera i następnie razem z fantastycznym, wbijającym się w pamięć riffem i świetnym, wchodzącym w głowę tekstem. Śpiewający wówczas Jon Oliva, a którego w 1993 w tej funkcji zastąpił Zakk Stevens, opracował do tego utworu kapitalną i poruszającą linię wokalną. Utwór doczekał się też teledysku, ale oprócz ciekawego klimatu i świetnego początku (Oliva grający na pianinie w ciemnej, deszczowej alejce) nie jest już taki dobry, jak ten utwór. Uważam, że to jeden z najlepiej napisanych tekstów jakie kiedykolwiek powstały, w dodatku, ilekroć słucham tego kawałka, łapię się na tym, że śpiewam razem z Olivą, a jego refren jest moją ulubioną częścią:

It's a gutter ballet
Just a menagerie
Still the orchestra plays
On a dark and lonely night
To a distant fading light

I ten płynący z niego smutny, ale niezwykle prawdziwy morał: że nasze życie jest tylko baletem, aż do momentu gdy opadnie kurtyna, widzowie wyjdą, a w operze zgasną wszystkie światła... Po prostu perełka, a takich utworów się już niestety nie tworzy.

3.Flotsam And Jetsam - No Place For Disgrace


Ten amerykański, trochę już zapomniany, a wciąż aktywny zespół jest znany przede wszystkim z dwóch rzeczy: w niej zaczynał Jason Newsted, basista Metalliki, który zastąpił tragicznie zmarłego Cliffa Burtona (Newsted wymyślił nazwę zespołu, którą zaczerpnął z "Władcy Pierścieni" Tolkiena, oraz nagrał z nimi debiutancki album "Doomsday for the Deceiver" z 1986 roku) oraz z niewykorzystania w pełni potencjału, jaki w niej leżał. Po wydaniu swojego czwartego albumu "Cuatro" w 1992 roku Flotsi nagrywali coraz gorsze materiały, na chwilę odbijając się od dna ciekawym :The Cold" w 2010 roku, by w w dwa lata później znów wydać płytę "The Ugly Noise", album bardzo zresztą przeciętny. A już na pewno nie dorównujący drugiej płycie tej grupy, już nagranej bez Newsteda i wydanej w 1988 roku, fenomenalnej "No Place For Disgrace". Utwór tytułowy płytę otwiera, choć w zrealizowanej rok wcześniej wersji pre-produkcyjnej płyty znalazł się na szóstej pozycji. A otwieraczem jest naprawdę rewelacyjnym. Mocny riff, potężne wejście perkusji i rozpędzenie musi zapaść w pamięć przy pierwszym usłyszeniu. Mi to się przytrafiło. A gdy półtorej minuty później wchodzi wokal Erica A.K i zabiera nas w podróż do Japonii samurajów odlot mamy gwarantowany. Dla mnie jest to jeden z najoryginalniejszych i najciekawszych utworów w historii thrash metalu (tego ówczesnego, a nie obecnego revivalu tego gatunku, bo to już inna historia). Ponadto jest też szalenie inspirujący. Ja dzięki niemu napisałem tekst do jednego z utworów mojego nie istniejącego już zespołu, który później rozrósł się z jednej kartki do dwu stronicowej suity podzielonej na trzy zwrotki, refren i podwójną kodę. W dodatku pod wiele mówiącym tytułem "Trial of Recustruction (Seven Ways of Disgrace)", ale dodać muszę, że mój nie opowiadał o samurajach. Naprawdę szkoda, że żadna z nagranych wersji nie zachowała się do dnia dzisiejszego. Wracając jednak do Flotsów, ten utwór, podobnie jak cała płyta, łącznie z żartobliwym coverem "Saturday Night's Alright for Fighting" Eltona Johna, nadal bije na głowę wiele współczesnych metalowych płyt. Mimo swojego sędziwego wieku, dwudziestu pięciu lat, to wciąż kawał dobrej roboty.

Ciąg dalszy nastąpi...


1 komentarz: