poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Powerwolf - Preachers of the Night (2013)


Hymny na moją cześć. W taki żartobliwy sposób pomyślało mi się, gdy usłyszałem kilku numerów z ich wcześniejszych płyt, zachęcony sięgnąłem po całe albumy. Najnowszego nie wypatrywałem, ale gdy tylko się pojawił, sięgnąłem także i po ten krążek. Dziś, gdy power metal zjada swój własny ogon i coraz ciężej znaleźć w nim coś, naprawdę interesującego, niemiecki Powerwolf wyróżnia się świeżym spojrzeniem, pomysłem na swoje granie i traktowaniem z przymrużeniem oka zarówno okultyzmu, religii chrześcijańskiej, jak i klimatu niczym z baśni braci Grimm. Najnowszy, choć słabszy od poprzedników, zdecydowanie jest jedną z lepszych tegorocznych propozycji w swoim gatunku.

Poprzedzony epką "The Rockhard Sacrament" na której znalazły się dwa numery z nowej płyty ("Amen & Attack" oraz "In the Name of God"), dwa covery, utwór instrumentalny i orkiestrowa wersja "Amen & Attack", a następnie rozszerzony o drugą część "The Sacrilege Symphony" zawierającą cztery utwory w wersjach orkiestrowych, w tym także "Amen & Attack" najnowszy album Powerwolf, bynajmniej nie spuszcza z tonu poprzednich. Wciąż jest to solidny, lekko toporny, ale bardzo melodyjny i dobrze brzmiący niemiecki power metal. Także i na tym albumie, otrzymaliśmy potężną dawkę porządnego, lekko przebojowego i w dodatku pomysłowego grania, co tym bardziej zaskakuje. W tym gatunku naprawdę ciężko już wymyślić coś, co wzbudzi zainteresowanie, a na twarzy wywoła uśmiech, a nawet obudzi w nas rządnego krwi... wilkołaka w sutannie.

Bracia Greywolf i wokalista Attila Dorn i tym razem bowiem nie zawiedli. Wspomniałem jednak, że jest to album zdecydowanie słabszy od poprzedników. Jest tak z jednego powodu: zabrakło choćby jednego wilczego hymnu, choć nie ma wątpliwości, że na płycie znalazły się numery naprawdę przyzwoite. Otwierający płytę potężny i melodyjny "Amen & Attack" jest naprawdę dobry, przebojowy, ale jednak trochę odstaje od tego do czego przyzwyczaił nas Powerwolf. Następujący po nim "Secret of the Sacristy" jest trochę wolniejszy, ale do szybszych, melodyjnych riffów (nawet z wyciem wilkołaków w tle) wracamy w "Coleus Sanctus". Złych wrażeń nie pozostawia także "Sacred & Wild", który jest wręcz idealny do znalezienia się w repertuarze koncertowym grupy. Jeszcze lepszy, moim zdaniem, jest "Kreuzfeuer" zaśpiewany w całości po niemiecku i mogący pretendować do wilczego hymnu, ale nie ma w nim tej siły, co w takim choćby "Lupus Dei". Po nim świetny "Cardinal Sin", a następnie "In the Name of God", który choć równie udany (kapitalna klawesynowa partia klawiszy) zdecydowanie jest jednym z najsłabszych utworów Niemców.
Na ósmej pozycji znalazł się "Nochnoi Dozor". Utwór nie jest po rosyjsku (a szkoda), ale o opowiada o podróży w tajgę. I ponownie słucha się go bardzo dobrze. Kolejnym faworytem z tej płyty jest "Lust of Blood" i choć też należy do tych zdecydowanie słabszych numerów, to na tej płycie jest jednym z lepszych. "Extatum et Oratum", czyli numer przedostatni też wypada znakomicie. Powerwolf w fantastyczny sposób łączy łacinę z angielskim i podaje w ciekawej formie polanej epickim sosem. Ostatnim na płycie jest "Last of the Living Dead". To potężne zakończenie albumu, jak zresztą na wszystkich albumach Powerwolfa. Znów odrobinę wolniejszy od pozostałych, chciałoby się nawet powiedzieć, że bardziej "mszalny" niż pozostałe. Po prostu bardzo dobry.

Ale to nie koniec. Podobnie jak poprzednią płytę "Blood of the Saints" wzbogacono o "The Sacrilege Symphony", czyli o orkiestralne wersje wybranych numerów z płyty. Łączące się z końcówką ostatniego numeru na płycie podstawową płynnie przechodzą do "Amen & Attack", który w orkiestrowej wersji jest jeszcze lepszy i bardzo filmowy. Jako drugi wybrano "Coleus Sanctus", który w tej wersji przypomina trochę grupę Gregorians (ktoś jeszcze ich pamięta?). Niezwykle interesująco wypada "Kreuzfeuer", nie tylko bardzo filmowo (skojarzył mi się z "Piratami z Karaibów"), ale i niezwykle w porównaniu z orygniałem. Świetny numer w jeszcze świetniejszej wersji. A na finał kapitalna wersja "Cardinal Sin". Marzy mi się, aby Powerwolf nagrał orkiestrowe wersje także wybranych utworów z wcześniejszych płyt, albo nawet, żeby kolejna płyta była zrealizowana w całości w taki sposób. Jak dla mnie ten wspaniały i bardzo urokliwy dodatek i uzupełnienie płyty podstawowej ma równie ogromny potencjał na cały materiał jak gitarowe numery, a nawet brzmią od nich jeszcze świeżej i ciekawiej, bo nie powielają wytartych szlaków i patentów, a po tych porusza się Powerwolf i choć robią to z ogromnym polotem i wyczuciem, to obawiam się, że w pewnym momencie może im nie starczyć pomysłów. Obecnie są w formie, ale nie sposób przewidzieć, co będzie za kilka, a nawet kilkanaście lat, a kolejne takie same albumy, takim grupom jak choćby Powerwolf zdecydowanie nie przystoi.

Ocena: 8/10
Ocena "The Sacrilege Symphony II": 5/5
Ocena ogólna: 9/10


Recenzja napisana dla magazynu Heavy Metal Pages

1 komentarz: